Agnieszka Maria Hyjek
Trudno wprost uwierzyć, że pisałam ostatnio o jakimś letnim skwarnym popołudniu…
Pierwszy poryw zimy gwałtem zdarł odzież z drzew, a chmury opadły na ziemię ubierając ją w biały miraż…
tym razem piszę z północne krainy i może powodowana tęsknotą za ciepłem, gdy tylko natknęłam się na niezwykły zbiór ksiąg opisujących „The Old West” (stary zachód), natychmiast podjęłam decyzję.
Odnalazłam intrygujące obrazy zapomnianych szlaków przecieranych przez przybywających tu niegdyś ze Starego Kontynentu traperów. Część z nich po przybyciu przeistoczyła się z szarych obywateli w zdziczałych i ogłupiałych z żądzy złota i władzy szaleńców. Jakże twarde losy, ile dramatów, ale i zaczarowanych historii może opowiedzieć ta opita krwią ziemia?! Od zachodniego wybrzeża z Sacramento, poprzez góry Sierra Nevada, Nowy Meksyk, aż po Missouri i Arkansas − do wielkich połaci przestrzeni spiętych przez wijące się grubym sznurem rzeki Missisipi z Missouri i ich ujścia w Luizjanie − wszędzie krążą duchy przeszłości, znane nam zaledwie z hollywoodzkich westernów.
Trudno zaprzeczyć, że człowiek bywa niezwykle zadufaną w sobie istotą sądząc, że wszystkiego dokonał zupełnie samodzielnie!
Kiedy pierwsi poszukiwacze obietnic w nowym świecie pojawili się na zachodnim wybrzeżu dzisiejszego USA, nie mogli przewidzieć, jak brzemienne w skutkach okaże się odkrycie tam pokładów złota, cudownych bezkresnych prerii, wyniosłych gór, malowniczych kanionów i gwałtownych w charakterze rzek.
Nade wszystko jednak złoto przyciągało dziesiątki mężczyzn spragnionych przygód i łatwego bogactwa, które okazywało się często naznaczone trudem ponad siły…
Linie określające horyzont były jakby z gumy, zakreślały olbrzymie obszary, tak że łąki stawały się nieprzebytymi oceanami zieleni, a pustynne góry − wrotami piekieł.
Ale człowiek nie był sam, ani ten, dla którego preria od wieków była ojczyzną, ani przybysze a zamorskich krajów.
To konie otwierały drzwi ucieczki, były narzędziami pościgów, ciągnęły wozy wobładowane żywnością, sprzętem i… ludźmi
Drażliwym tematem wydaje się dziś zdobycie przez białego człowieka uzbrojonego w arogancję i ignorancję, a ponadto w broń palną, tych terytoriów, naznaczywszy je bezprawiem, by odwieczne, niepisane prawo rdzennych mieszkańców unicestwić dając pole do stworzenia własnego, dogodnego dla swych celów… prawa.
Indianie drogo zapłacili za upokorzenie i wykorzenienie z własnych ziem. Im także towarzyszyły konie − dla nich jednak koń był najbliższym towarzyszem i przyjacielem na dobre i na złe…
U jednych i drugich od ścigłych nóg, mocnych mięśni i wytrwałości ich wierzchowców zależało zazwyczaj to, czy życie potoczy się w przyszłość, czy zakończy na pustkowiu.
Fantastycznie funkcjonująca komunikacja (ponys express) oferowała przejazdy dyliżansem− czwórki, szóstki, nawet ósemki koni zaprzężonych do megaciężkich wozów pruły przez dzikie, jałowe ziemie, pełne nowych mieszkańców i nadziei na lepsze życie. Z Portland do Los Angeles, z San Diego do Santa Fe, z Salt Lake City do Kansas itp.
Na wszystkich szlakach pojawiali się, jak cienie podążające zakazaną stroną życia…
Tropiciele i demony
Kiedy mowa o demonach, przyjmują one, niestety, zazwyczaj ludzką postać, a inną znamienną cechą homo sapiens jest i to, że dostrzega zło poza sobą − wolimy być tropicielami podłości, zła lub tego, co pragniemy odnaleźć… niż tymi, którzy zawinili.
Ależ… nie mam zamiaru moralizować, przyglądam się tylko trzem reprodukcjom obrazów powstałych w drugiej połowie XIX wieku. To piękne, treściwe dzieła! Różne w stylistyce, ale ich bohaterami oprócz ludzi są szybkie jak błyskawica konie, będące równocześnie świadkami tamtych zdarzeń…
Ludzie strzegący cnoty przybywających przed „dzikimi czerwonoskórymi” to w równej mierze typy spod ciemnej gwiazdy co żołnierze, traperzy itp. − każdy z nieco inaczej rozumianym pojęciem sprawiedliwości i… cnoty rzecz jasna.
Tu nie ma miejsca dla dam. Damy siedzą na sofach w okowach gorsetów, w aureoli śmiesznych loczków i kapelusików. No i mdleją w stosownej chwili. Albo czekają na tych wszystkich „odrażających, brudnych i złych” w nadziei, że powrócą i dla nich ulegną czarodziejskiej przemianie…
Zalotne zaś paniusie skąpo i frywolnie odziane pachną męskiej gawiedzi w zatłoczonych barach − jak ciasteczka dr Oetkera prosto z pieca. Aż dziwi, że w oparach alkoholu i smrodzie przepoconych ubrań ich woń docierała do niewrażliwego siłą rzeczy powonienia mężczyzn, maskując mgiełką ich zmysły.
Ale… ciasno jako i głośno, przyjrzyjmy się innemu światu − tam… fale traw płyną z wiatrem aż po widnokres.
Jest to fragment artykułu, aby przeczytać pełny tekst zapraszamy do zakupu kwartalnika „Hodowca i Jeździec” Rok IV nr 4 (11) 2006.
Pismo dostępne jest w Okręgowych / Wojewódzkich Związkach Hodowców Koni, Biurze PZHK, za pośrednictwem prenumeraty oraz w wybranych sklepach jeździeckich.