Żeby nie zaszkodzić najlepszym

Roman Krzyżanowski

Zadaniem zakładów treningowych jest wstępny sprawdzian wartości użytkowej młodych ogierów i klaczy przed ich użyciem w hodowli. Stacjonarny trening pod okiem kompetentnego kierownika ZT daje możliwość porównania kandydatów do licencji hodowlanej między sobą i wybrania najlepszych. To z kolei zwiększa szanse na osiągnięcie postępu hodowlanego.

Im dłuższy okres treningu, tym mniejszym błędem obarczone jest oszacowanie użytkowości własnej, pod warunkiem że kwalifikacje kierownika ZT i ujeżdżaczy są wysokie. Ale nie tylko. Na wynik końcowy próby składają się trzy elementy: ocena kierownika, komisji prób dzielności i not wystawionych przez tzw. obcych jeźdźców. Aby trening w ZT dał rzetelny obraz wartości użytkowej poddanych próbie osobników, niezbędny jest wysoki poziom wiedzy i umiejętności wszystkich zaangażowanych osób. Nie koniec na tym. Na prawidłowość oceny bezpośredni wpływ ma również sam regulamin prób dzielności (wagi poszczególnych cech) oraz warunki techniczne kwalifikacji treningu i końcowego egzaminu. Jakby i tego było mało, niebagatelny wpływ na wynik końcowy ma sposób przygotowania do samej kwalifikacji. Czynnik ten ma tym większe znaczenie, im krótszy jest okres treningu w ZT. Powszechny niegdyś trening 11-miesięczny pozwalał na istotne zniwelowanie tych różnic. Teraz ze względów komercyjnych w niektórych krajach zachodniej Europy liczbę dni treningu skrócono do 60, a nawet 30. Istnieje również wpływ czynników losowych. Banalne zagwożdżenie czy inna drobna kontuzja podczas pobytu w ZT może odebrać szanse na pozytywny finał najbardziej zdolnemu koniowi.
Hodowcy i właściciele nie powinni zapominać, że poza treningiem w ZT licencje dla swoich wychowanków lub podopiecznych mogą uzyskać w Mistrzostwach Polski Młodych Koni i sporcie wyczynowym. Już pobieżna analiza warunków stawianych przez komisje ksiąg stadnych poszczególnych ras koni upoważnia do stwierdzenia, że najłatwiej uzyskać prawo wpisu dzięki wynikom w czempionatach. Moim zdaniem zbyt łatwo, zważywszy na małą liczebność startujących tam koni, szczególnie w WKKW i ujeżdżeniu, nie mówiąc już o powożeniu. Ambitny hodowca lub właściciel nie powinien zadowalać się pozytywnym wynikiem w ZT i poddać swego konia dalszym sprawdzianom w MPMK i później w sporcie wyczynowym. Przy ostrej konkurencji na rynku reproduktorów może to podnieść atrakcyjność oferty.
Te wymarzone przeze mnie wymagania dotyczą tylko ogierów, albowiem klacze zaraz po próbie dzielności w ZT lub MPMK winny trafić do hodowli. Dla klaczy czas biegnie szybciej. Ogiery mogą być czynne do śmierci, więc nawet do wieku dwudziestu kilku lat, a nawet po śmierci dzięki współczesnej technice rozrodu. W naszym kraju liczba klaczy czynnych w hodowli jest bardzo mała; zbyt mała dla potrzeb rzetelnej selekcji przychówku. Powinniśmy więc dopuszczać do hodowli osobniki żeńskie – obok sprawdzonych pod względem użytkowości własnej – również te niesprawdzone, tylko na podstawie rodowodu i eksterieru. Wymóg obligatoryjnych prób dzielności dla klaczy, który ma być wprowadzony już niebawem, uważam za niefortunny. Bez wątpienia przyniesie on więcej szkody niż pożytku, ograniczając bez potrzeby liczebność stada matek. Pomysłodawcy wyobrażają sobie, że taki wymóg podniesie jakość hodowanych w Polsce koni. Jest to pogląd z gruntu fałszywy, sprzeczny z doświadczeniami praktycznej hodowli. Jednym tchem mógłbym wymienić dziesiątki wybitnych koni różnych ras, pochodzących od niesprawdzonych użytkowo matek. Postęp hodowlany osiąga się m.in. dzięki różnorodności genetycznej. Nieprzemyślanym działaniem niebezpiecznie ją ograniczymy. Preferujmy matki po próbach dzielności, dawajmy bonusy potomstwu tych klaczy, ale nie odbierajmy szans tym, które tylko z powodu wypadków losowych lub przyczyn ekonomicznych nie mogły przystąpić do prób dzielności.
Na pewno dziwi czytelnika, dlaczego poruszam sprawę selekcji klaczy w artykule poświęconym próbom dzielności ogierów. Otóż dlatego, że od wielu lat większość przedstawianych do kwalifikacji ogierów nie została przeselekcjonowana pod względem jakości ich rodowodów. Szczególnie tych urodzonych w Polsce. Hodowla koni jest procesem bardzo żmudnym i długofalowym. Aby osiągnąć sukces, połączenia rodowodowe muszą być przemyślane. Wybierając kandydatów na reproduktory, należałoby najpierw przeczytać ze zrozumieniem ich rodowody. Na ile są nasycone filarami swojej rasy, czy reprezentują połączenia, które wcześniej wielokrotnie dały pozytywne rezultaty, czy pochodzą z linii żeńskich, które wydały w poprzednich pokoleniach interesujące konie sportowe, klacze hodowlane lub reproduktory. Czy wreszcie cechy, które mogą przekazać na następne pokolenia, to to, czego brakuje populacji, gdzie mają być ewentualnie użyte. Ten element selekcji w Polsce obecnie zupełnie nie występuje.
Po przeanalizowaniu rodowodów 46 ogierów zamieszczonych w katalogu bogusławickim stwierdziłem, że zaledwie kilka z nich może być przykładem racjonalnej myśli hodowlanej. Z tej liczby na kwalifikacje do Bogusławic 18 czerwca stawiło się zaledwie 37. Komisja kwalifikacyjna – w składzie: Tadeusz Głoskowski, Rudiger Wassibauer, Jarosław Wierzchowski, Jarosław Szymoniak i Roman Krzyżanowski – wybrała z tej stawki 14. W jednym przypadku konia należało zdyskwalifikować już podczas pierwszej próby, gdyż dosiadająca go młoda amazonka zupełnie nie potrafiła jeździć konno. Zdumiewające, że po przejściu kilku stopni selekcji i poniesieniu związanych z tym kosztów właściciela było stać na taką lekkomyślność. W zakwalifikowanej grupie nie było takich koni, które mogły zachwycić zarówno pod względem rodowodowym, jak i eksterierowym oraz zaprezentowanego talentu skokowego. Kilka doskonale skaczących koni odpadło z powodu rażących mankamentów budowy, nie do zaakceptowania u przyszłego reproduktora. Mogą być w przyszłości dobrymi końmi sportowymi. Te, które wyróżniały się poprawnością budowy, skakały przeciętnie lub zaledwie dobrze. Z testów kwalifikacyjnych wyjeżdżaliśmy więc z uczuciem niedosytu.
Próbę dzielności przeprowadzoną 26-27 września sędziowała trzyosobowa komisja w składzie: Tadeusz Głoskowski, Rudiger Wassibauer i Roman Krzyżanowski. Przystąpiło do niej 15 ogierów, albowiem jeden pochodził z ubiegłorocznej kwalifikacji. W ciągu dwóch dni ogiery były prezentowane na trójkącie, w skokach luzem i pod siodłem oraz w krosie. Niemile zaskoczyła nas kondycja dużej części ogierów, odbiegająca od kondycji sportowej. Były po prostu zapasione i brzuchate, co nie sprzyjało dobremu pokazaniu się w wyczerpującej dla młodych koni próbie. Pierwszego dnia obawy się potwierdziły. Niemal wszystkie ogiery po kilku skokach były wyraźnie zmęczone. W kolejnych powtórzeniach skakały coraz gorzej, bez należytej świeżości i wigoru. Na szczęście próba krosowa przeprowadzona drugiego dnia wypadła dużo lepiej. Konie galopowały chętnie i w większości dobrze skakały.
Po podsumowaniu wszystkich elementów próby dzielności okazało się, że zwyciężył wcale nie faworyt, ogier rasy holsztyńskiej Lunatic gn. (Lightning – Norga po Lothringer). Uzyskał ogólny indeks 139, skokowy 134, a ujeżdżeniowy 133. Niezachwycający eksterierowo (78 pkt), rosły (169 pkt), ale bez urody, ogier własności Mariusza Janiszka z woj. mazowieckiego pochodzi z linii Ladykillera xx przez jego wszechstronnego syna, ogiera Lord. Imponował ruchem w stępie i galopie. Niestety w kłusie zadnie kończyny w niepokojący sposób pozostawały daleko w tyle. Był wysoko oceniony przez kierowniczkę ZT Majkę Gertz oraz jeźdźców testowych. Komisji podobał się nieco mniej, choć jego skoki były pewne i dokładne. Jedyny koń, który nie pukał! Tytuł wiceczempiona zdobył kasztanowaty, urodziwy ogier Czardasz (Chellano’s Boy DZ – Cerkwica sp po Wicher sp), hodowli Franciszka Kędzierskiego i własności Huberta Wojciechowskiego z woj. wielkopolskiego. Bardzo efektowny, o pięknej głowie i szyi, jest koniem w nowoczesnym typie, o wymiarach 166-189-20. Został zbonitowany na 83 pkt. Zademonstrował bardzo energiczny kłus i galop oraz mało obszerny stęp. Niestety w stępie i kłusie zbyt szeroko prowadzi zadnie kończyny. Jego rodowód jest interesujący. Pochodzi z holsztyńskiej linii męskiej ogiera Contender, a matka dała już czempionkę w ZT Ciechocinek, co jest dobrą rekomendacją dla przyszłego reproduktora. Druga matka jest córką siwego ogiera Colibri, niezwykle zasłużonego we wschodnich Niemczech. Skakał dobrze, a w krosie nawet bardzo dobrze. W sumie dla mnie prywatnie numer jeden tego zakładu treningowego. Powinien być dobrym skoczkiem i dawać łatwo sprzedające się potomstwo. Trzecie miejsce zajął ciemnokasztanowaty ogier Madżil sp (Dżahil sp – Makabi sp po Maram KWPN), hodowli Justyny Jończyk, a własności Danuty Koseckiej z woj. pomorskiego. Jest to ogier średniej miary 165-192-21, dużej urody i w pięknym typie. Dla mnie jak na swój wiek zbyt „gotowy”, o nieco krótkiej partii zadu i lekko cofniętych nadgarstkach. Został najwyżej zbonitowany – na 84 pkt. Skakał poprawnie, ale nie zachwycająco. W terenie bardzo dobrze, mimo małego udziału pełnej krwi. Jego rodowód jest bardzo przemyślany, co mnie dziwi ze względu na nazwisko hodowczyni. Jest zinbredowany 2 x 3 na wybitnego Lurona. Z wyróżnieniem któregokolwiek z pozostałych ogierów należy jeszcze poczekać.
Wielu obserwatorów i hodowców sugeruje dokonanie pewnych zmian w przeprowadzaniu próby, tak aby uniknąć widocznego przemęczenia koni. Moim zdaniem dobre rozwiązania zaprezentowała Katarzyna Wiszowaty na łamach „Świata Koni”. Przychylam się również do sugestii Rudigera Wassibauera co do oceny koni kwalifikowanych na podstawie alternatywnych prób dzielności. Dotychczasowa praktyka przedstawiania koni w pośpiechu, często tuż po zakończeniu zawodów, nie daje możliwości poprawnego ich pokazania. Należy dać komisji i prezenterom możliwość obejrzenia koni luzem na krytej ujeżdżalni oraz oceny ich ruchu nie tylko na trójkącie, ale i pod siodłem. Mam wrażenie, że wiele bardzo utalentowanych, wysokiej jakości ogierów straciło szansę na licencję hodowlaną tylko z powodu złych warunków przeprowadzenia ostatecznej oceny. W rezultacie licencje dajemy czasem koniom przeciętnym, a być może odrzucamy wybitne. Nie stać nas na to.

Reklama

Monitoring stajni
Smarthorse