Tadeusz Kodź
Powożenie zaprzęgami to dyscyplina, która w historii polskich sportów konnych może się poszczycić największą liczbą zdobytych medali mistrzostw świata. Również i w tym roku dzięki talentowi Bartłomieja Kwiatka zdobyliśmy kolejny, tym razem srebrny medal. Niemniej indywidualne sukcesy nie idą w parze z rozwojem konkurencji, a to w dłuższej perspektywie grozi poważnymi reperkusjami.
Sytuacja polskich zaprzęgów ostatnimi czasy jest, najoględniej mówiąc, dość nieciekawa. Z roku na rok malejąca liczba organizatorów zawodów ogólnopolskich, brak w kalendarzu zawodów międzynarodowych, bardzo słaba frekwencja podczas tych, które uda się zorganizować, nie do końca jasne przepisy i ich interpretacja. To dowody słabości tego sektora naszych sportów konnych. Lista rankingowa i listy kandydatów do startu w mistrzostwach kraju to zaledwie kilka nazwisk. Na drugim biegunie, w tzw. powożeniu amatorskim, pełen rozkwit. W Wielkopolsce zawody niemal co tydzień, podobnie na Kujawach, Mazowszu, Warmii i Mazurach, a także w innych regionach. Niby nikt specjalnie tym nie kieruje, nie trzeba płacić za umieszczenie w centralnym kalendarzu czy ponosić konsekwencji finansowych, jeśli z jakichś powodów impreza się nie odbędzie. Organizatorzy i uczestnicy robią to spontanicznie i entuzjastycznie. To pasjonaci powożenia – dyscypliny dostępnej dla hodowcy koni, członków jego rodziny i przyjaciół. Odbywa się to przy niewielkim wsparciu Okręgowych Związków Hodowców Koni, które organizują równolegle imprezy hodowlane, a konkursy zaprzęgowe traktują jako doskonalą promocję koni, aktywnego odpoczynku w obcowaniu z naturą, zacieśnianiu więzi towarzysko–społecznych i pobudzanie współpracy z władzami lokalnymi.
Zmiany, ale czy na lepsze?
Od czasu Konferencji Zaprzęgowej w Racocie, podczas której kilku jej uczestników apelowało do władz dyscypliny i Zarządu PZJ o przedsięwzięcie szczególnych środków organizacyjnych z uwagi na bardzo wyraźny kryzys dyscypliny, nie zmieniło się prawie nic. Wprowadzone zmiany, owszem, poprawiają frekwencję na zawodach dzięki zawodnikom amatorom w klasie otwartej – nie wiedzieć czemu, oficjalnie nazywanej open – ale moim zdaniem nie przynosi to dyscyplinie trwałych korzyści. W tej klasie zawodnicy uczestniczą w próbie terenowej i konkursie zręczności, nie biorąc udziału w ujeżdżeniu. Ponadto nagrodą za zwycięstwo w cyklu zawodów jest bryczka maratonowa – nagroda, o jakiej mogą marzyć tylko medaliści mistrzostw Polski czy też rozgrywanego do niedawna Pucharu Polski.
Nowy regulamin obliguje organizatora do zapewnienia nagród uczestnikom konkursów otwartych i zawodnikom startującym w klasie C, pomijając zawodników startujących w konkursach klasy L i N. Domyślam się, że intencją twórców nowego regulaminu było zachęcenie zawodników amatorów do udziału w ZOO i upatrywanie w tej grupie następców Kusza czy Kwiatka. Wydaje mi się jednak, że to pomysł chybiony. Z moich obserwacji i rozmów z uczestnikami konkursu otwartego podczas ZOO w Siedlcu i Mikołajowie wynika, że ci koledzy to sympatyczni biznesmeni, lubiący konie i traktujący udział w zawodach zaprzęgowych jako rozrywkę po trudach pracy zawodowej. Uważają, że na systematyczne treningi ujeżdżenia po prostu brak im czasu i motywacji. Natomiast w ostatnim czasie dwoje zawodników z licencją PZJ pytało mnie o możliwość przejścia do klasy otwartej – bo tam są nagrody(!) i niepotrzebna jest licencja zawodnika, luzaka i koni.
Z powodu powszechnego braku czasu, nie tylko tych kolegów, powinniśmy starać się ograniczać czas trwania zawodów, kondensować poszczególne próby i inne formalne obowiązki uczestnika. Należy upowszechnić dwudniową formułę zawodów.
Tutaj dotykamy bardzo istotnego problemu, a mianowicie konieczności spełnienia szeregu wymogów formalnych, a także kosztów związanych z uczestnictwem w ZOO. Nie będę się rozpisywał szczegółowo na temat tych wymogów, bo problem jest znany. Ustawa o sporcie kwalifikowanym określa wymogi, jakie winien spełnić uczestnik zawodów sportowych kwalifikowanych. Zdaniem zarządu PZJ ustawa wyklucza jakiekolwiek odstępstwa, a wiec licencja zawodnika i luzaka zdobyte w określonym trybie, licencja konia (do niedawna również i tego czteroletniego, jadącego pierwszy raz na zawody) są obowiązkowe. Na skutek takiego stawiania sprawy widzimy coraz mniej zawodników na zawodach zaprzęgowych, coraz mniej nowych koni, nie wspominając o luzakach, którzy są dziś „towarem” szalenie deficytowym i podczas zawodów są rozchwytywani przez mniej zamożnych zawodników.
Pamiętam nie tak odległe czasy, kiedy na zawodach ogólnopolskich bywało czterdziestu i pięćdziesięciu kilku zawodników. Kilkakrotnie podczas ZOO w Janczewie konkursy ujeżdżenia z powodu dużej liczby uczestników trzeba było rozgrywać na dwóch czworobokach.
Zapyta ktoś, gdzie są i dlaczego już nie startują. Niektórzy zrezygnowali, ale większość jeździ na zawody amatorskie. Odbywają się częściej, taniej, bez uciążliwych formalności, ale z imponującymi nagrodami.
Jakie antidotum
Dla ratowania sytuacji polskiego sportu zaprzęgowego niezbędna jest autonomia dyscyplin – nie można wszystkich mierzyć jedną miarą. Zupełnie inne są uwarunkowania w skokach przez przeszkody, inne w WKKW i zupełnie inne w powożeniu. Dotyczy to wielu czynników, głównie finansów, i to zarówno po stronie organizatora zawodów, jak i uczestnika. Umowy zawierane przez PZJ z organizatorem zawodów zaprzęgowych są standardowe, nie uwzględniają specyfiki dyscypliny. Dziś zdarza się, że liczba osób oficjalnych jest zbliżona do liczby zawodników. Bez rozdziału dyscyplin i uwzględnienia istniejących zasadniczych różnic nadal będziemy tracić kolejnych organizatorów zawodów, zawodników, zarówno tych jeżdżących za środki sponsorów, jak i za własne.
Należy zatem czym prędzej określić, gdzie zaczyna się sport kwalifikowany ze wszystkimi związanymi z tym obowiązkami i przywilejami, a dokąd sięga sport masowy uprawiany przez hodowców i miłośników koni i powożenia. Bez zbudowania szerokiej podstawy, umasowienia (a może tylko objęcia rozważną i rzetelną opieką już masowego sportu amatorskiego), stworzenia partnerskich, a nie roszczeniowych warunków współpracy, wkrótce – z braku organizatorów i niedostatecznej liczby uczestników – trudno będzie odbyć mistrzostwa Polski. Coraz gorzej odbierana jest sytuacja, gdy ktoś, kto nic nie daje, jedynie stawia warunki.
Powyższe rozważania i spostrzeżenia kieruję do całego środowiska zaprzęgowego oraz do władz PZJ. Sadzę, że czas już zrezygnować ze status quo, kosmetycznych zmian pod naciskiem i trwania na niezachwianej pozycji. Miarą siły organizacji jest zdolność do wprowadzania potrzebnych zmian, reagowania na zagrożenia i wyprzedzania ich mądrymi decyzjami.
Ból mizernej frekwencji
A może wzorem innych krajów, na przykład Francji, powinniśmy mieć dwie organizacje pracujące na rzecz sportu zaprzęgowego? Jedną zajmującą się sportem przez duże S, a drugą sportem na szczeblu regionalnym i krajowym, tzw. masowo-amatorskim, pozostawiając PZJ tylko sport kwalifikowany na poziomie międzynarodowym (klasa C) i reprezentowanie dyscypliny w FEI.
Organizacja ta, wyręczając PZJ, zajęłaby się przygotowywaniem zawodników i koni do startu w zawodach klasy C przez:
- popularyzację powożenia zaprzęgami jako dyscypliny dla hodowców i miłośników koni uprawianej bez względu na wiek i zdrowie,
- szkolenie hodowców koni i miłośników powożenia we współpracy z okręgowymi związkami hodowców koni,
- organizację zawodów na szczeblu regionalnym i krajowym.
Organizacja ta, która mogłaby się nazywać Polska Liga Zaprzęgowa z założenia nie byłaby konkurencyjna dla PZJ. Powinna ona wypełnić lukę, jaka coraz wyraźniej rysuje się na styku sportu kwalifikowanego (klasa C) i amatorskiego (klasa L i N oraz inne rodzaje konkursów rozgrywanych podczas zawodów regionalnych). Również z założenia powinna współpracować z PZJ i PZHK, wykonując zadania zapisane w statutach obu związków w zakresie promowania koni i sportów konnych, szkolenia w zakresie użytkowania hodowanych koni, podnoszenia kwalifikacji hodowców i miłośników powożenia.
Jednocześnie chciałbym się odnieść do rozgrywanych od kilku lat Mistrzostw Polski Młodych Koni w powożeniu zaprzęgami jednokonnymi. Mimo szerokiej promocji przez PZHK i znakomitych warunków ich rozgrywania na hipodromie w Gogolewie, frekwencja młodych koni jest mizerna. Wśród wielu przyczyn takiego stanu jest kilka zbieżnych z wymienionymi wcześniej.
W założeniu twórców MPMK w powożeniu (także i moim, gdyż organizowałem dwie pierwsze edycje) był powszechny, liczny udział młodych koni zaprzęgowych w tej próbie dzielności. W pierwszych nieśmiałych jeszcze próbach brali udział jeźdźcy z licencją PZJ oraz nieposiadający tej licencji.
Startował również zawodnik z Litwy, powożąc polskim koniem. Potem to się zmieniło i dziś hodowca młodego konia zaprzęgowego nie wystartuje osobiście, gdyż brak mu kwalifikacji, czyli licencji PZJ. Kłóci się to z hasłem, że powożenie to dyscyplina dla hodowców. Oczywiście można wynająć kogoś, kto ma licencję, ale tylko teoria. Grupa zawodników jest bardzo ograniczona i obłożona końmi, swoimi planami itd. Ponadto są to kolejne koszty dla właściciela konia, mało atrakcyjne dla zawodnika, gdyż wyniki w MPMK nie są brane pod uwagę w rankingu PZJ i zdobywaniu klas sportowych(?!).
W założeniu MPMK powinny dawać możliwość wczesnej oceny przydatności młodego konia do danej dyscypliny, dać obraz jego wartości użytkowej, dzięki temu wnieść informacje o wartości jego rodziców i innych krewnych. Obecny regulamin rozgrywania mistrzostw nie daje takiej możliwości. Zaczynając od próby ujeżdżenia, ocenia się właściwie zawodników, a nie konie. Na czworoboku komisja według obowiązujących regulaminów postępuje tak, jak na każdych innych zawodach. Błędy i pomyłki, np. w wykonaniu programu, obarczają wynik konia. W próbie maratonowej czy konkursie zręczności opuszczenie jednego elementu przeszkody jest traktowane jako eliminacja lub pomyłka – 20 punktów karnych, co dzieje się przecież nie z winy konia.
Ocena a rozwój
Sądzę, że czas najwyższy to zmienić. Dostosować regulamin MPMK wzorem WKKW czy też skoków do idei ich powołania – oceny wartości użytkowej jako niezbędnego elementu pracy hodowlanej. Należy wprowadzić nowe (zamieszczone na stronach FEI) programy ujeżdżeniowe dla młodych koni. Obecny program ujeżdżenia, czyli nr 3, nie jest programem dla młodych 4-letnich koni, chociażby ze względu na konieczność wykonania dwóch kół o średnicy 20 m jedno na prawo, drugie na lewo z wyprostowaniem konia na środku. Twórcy tego programu stworzyli go przed laty dla potrzeb mistrzostw świata. Czteroletni koń siłą rzeczy nie może być przygotowany fizycznie do prawidłowego wykonania tego elementu. Kiepskie jeżdżenie trudnych programów wcale nas nie zbliży do światowej czołówki.
Do oceny koni we wszystkich próbach (rozgrywanych na styl) należy angażować sędziów z doświadczeniem zootechnicznym i dobrym okiem, umiejących dostrzec, ocenić i uzasadnić swoje oceny. W ocenie próby ujeżdżenia winno się brać pod uwagę takie cechy ruchu konia, jak obszerność, aktywność, zaangażowanie zadu, równowaga, elastyczność i sprężystość kroków, rytm i takt, a także dążność do ruchu naprzód. Podczas próby maratonowej i próby zręczności powożenia komisja powinna oceniać styl i sposób pokonywania przez konia przeszkód, tzn. jego uległość i posłuszeństwo, aktywność i elastyczność.
Wydaje się, że przedstawione modyfikacje pozwolą na liczniejszy udział młodych koni w MPMK i bardziej obiektywną ich ocenę. Dzięki dostosowaniu testów ujeżdżeniowych do wieku i stopnia rozwoju młodych koni mamy szansę uniknąć błędów, które będą widoczne przez całą ich późniejszą karierę.