Siostry Kubańskie

Dwie piękne dziewczyny powożące śląską klaczą Klara zaprzężoną do petit-duc z 1890 r., w urzekających strojach z epoki – ten obraz łapie za serce i na długo pozostaje w pamięci. Te damy jednak to przede wszystkim prawdziwe wizjonerki, tytany pracy i charyzmatyczne kobiety, które porwały powożeniowców amatorów, by w przyjaznej atmosferze zaczęli rywalizować ze sobą w ramach Dolnośląskiej Amatorskiej Ligi Zaprzęgowej.

Z Justyną i Karoliną Kubańskimi rozmawia Ewa Jakubowska

Dlaczego powożenie?

Justyna Kubańska: – W naszej karierze jeździeckiej zetknęłyśmy się z wieloma dyscyplinami –ujeżdżenie, woltyżerka, skoki przez przeszkody, rajdy długodystansowe – w których odnosiłyśmy większe i mniejsze sukcesy. Z powożeniem związałyśmy się jesienią 2013 r. Nasze klacze Klara (Aron I – Karina Turkusowa po Turkus) i Karmela (Arsen – Karmen po Szwadron) hodowli Rudolfa Plicha to konie rasy śląskiej, która najlepiej sprawdza się w sporcie zaprzęgowym. Dlatego postanowiłyśmy spróbować swoich sił w tej dyscyplinie, przyuczając je do pracy w bryczce. Zarówno dla naszych klaczy, jak i dla nas było to całkowicie nowe doświadczenie. Mimo to konie bardzo szybko zaczęły czerpać większą przyjemność z pracy w bryczce niż pod siodłem, my zresztą też (śmiech). Podstawy powożenia poznałyśmy dzięki treningom z Pawłem Mazurkiem, później z Czesławem Koniecznym, którzy przekazali nam bardzo cenne wskazówki i ustrzegli przed błędami. Mimo jeszcze dość małego doświadczenia zdecydowałyśmy się wystartować w towarzyskich zawodach organizowanych przez SO Książ na początku 2014 r. Pierwsza rywalizacja i pierwsze sukcesy, bo dwa razy z rzędu udało się stanąć na podium. W tym samym czasie tworzyła się już nasza Dolnośląska Amatorska Liga Zaprzęgowa (DALZ), w której również brałyśmy udział. Chciałyśmy jak najwięcej startować, aby nabierać wprawy i zdobywać doświadczenie. Dlatego szukałyśmy, gdzie i kiedy rozgrywane są jakiekolwiek zawody, w których mogłybyśmy wystartować.

Karolina Kubańska: – Nasz pierwszy sezon zaprzęgowy był bardzo udany. Biorąc udział we wszystkich rozgrywkach ligi, zwyciężyłyśmy w I edycji DALZ 2014 w kat. singli, a zamknęłyśmy go startem w naszych pierwszych zawodach krajowych w Morawie k. Strzegomia, gdzie w klasie L open zajęłyśmy III miejsce. W kolejnych latach też były mniejsze i większe sukcesy. W 2015 r. w II edycji DALZ utrzymywałyśmy się na czołowych miejscach. W zawodach krajowych w Siedlcu Trzebnickim w klasie L1 zajęłyśmy IV miejsce młodą 4-letnią kl. Rusałka śl. (Basior – Rebelia po Evento; hod. Jarosława Białkowskiego, wł. Przemysława Podkówki). Klacz tę przez cały sezon przygotowywałyśmy do Mistrzostw Polski Młodych Koni w powożeniu w Morawie, które zakończyły się dużym sukcesem – Rusałka zdobyła tytuł II wicemistrza Polski młodych koni w swojej kategorii. Piękna, ramowa klacz o wspaniałym charakterze i niesamowitym sercu do walki – szkoda, że był to nasz jedyny wspólny sezon. Rok 2016 to VI miejsce w kolejnych MPMK w powożeniu, tym razem wałachem Leon śl. (Impuls – La Toya po Bohun; hod. Wojciecha Posmyka, wł. Dariusza Śmichury). Największym sukcesem zeszłego roku był debiut Klary w zawodach krajowych w Siedlcu Trzebnickim i jej V miejsce w klasie L1.

A dlaczego powożenie tradycyjne?

K.K.: – Od dziecka najbliższy naszemu sercu był Książ. Jego historia, architektura i przepiękne położenie zamku i stada ogierów tworzą magiczny klimat. Zawsze inspirowały nas lata, kiedy konie były środkiem lokomocji, a konkursy tradycji są swego rodzaju wehikułem czasu, który przenosi nas do innej epoki. Dlatego nie było innej możliwości jak wzięcie udziału w II Międzynarodowym Konkursie Tradycyjnego Powożenia im. Księżnej Daisy von Pless w Książu, który wówczas organizowali Tadeusz Kołacz, Krzysztof Szuster, Marek Doruch i obecny zarząd Polskiego Towarzystwa Powozowego. Był tylko jeden mały problem – nie miałyśmy bryczki (śmiech), ale przecież dla chcącego nic trudnego. Summa summarum uruchomiłyśmy swoje świeże zaprzęgowe znajomości i dzięki życzliwym osobom (Zbigniew Frankiewicz i Krzysztof Szczepaniak – Powozy Konne Aron) na tydzień przed konkursem udało się pożyczyć piękną, jesionową bryczkę typu klapp-break. Niewiele czasu zostało na przygotowanie strojów – w tej kwestii bardzo pomogli nam Małgorzata i Marek Doruchowie, którzy zajmują się fachową renowacją powozów i z powodzeniem startują w konkursach tradycji w Europie. Udzielili nam cennych wskazówek co do stylu i kolorystyki ubioru, który musiał być dopasowany do typu powozu. No i zaczęła się zabawa z ciuszkami (śmiech). Dużym wsparciem w kompletowaniu i ostatecznym wyborze poszczególnych części garderoby była nasza mama, dla której udział w tym konkursie również był przeżyciem. Efekt był zadowalający, bo w połączeniu z całym zaprzęgiem w konkursie prezentacji zajęłyśmy II miejsce.

J.K.: – Tradycyjne powożenie to alternatywa dla sportu zaprzęgowego, szczególnie dla osób, które nie potrzebują nadmiernej adrenaliny. Celem konkursów jest pielęgnowanie sztuki powożenia historycznymi powozami i ocena umiejętności powożenia. Podobnie jak w zawodach wyczynowych konkursy tradycji składają się z trzech prób: A – prezentacja, B – trasa w terenie, C – sprawdzian zręczności. Jednak w przeciwieństwie do sportu tradycja wymaga jedynie optymalnego przygotowania konia i powożącego. Zadania, jakie przed nimi stoją w próbie terenowej czy zręczności, są dostosowane do historycznych powozów i mają na celu kultywowanie sztuki powożenia.

K.K.: – Konkursy tradycyjnego powożenia to przede wszystkim spotkania towarzyskie ludzi, których pasją są konie, powozy z epoki i miejsca z duszą. Dlatego dołączyłyśmy do tego grona i z powodzeniem startujemy w konkursach rozgrywanych w Polsce i za granicą. Dotychczas wzięłyśmy udział w pięciu konkursach, w których udało nam się zająć następujące miejsca – IV w kat. single w II MKTP im. Księżnej Daisy von Pless w Książu (2014), VIII w kat. pary w III MKTP w Książu (2015), II w kat. single w I MKTP o Trofeum „Śląska” w Koszęcinie (2015), IV w kat. single w II MKTP w Koszęcinie (2016), a za granicą w jubileuszowym XX MKTP (2016) w Cuts we Francji – 17 miejsce w kat. single.

Dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach, ale damy w pewnych warunkach mogą o tym podyskutować. Historyczny zaprzęg, stroje, oczywiście koń… Czy to wymaga ekwilibrystyki finansowej? Jak sobie z tym radzicie?

J.K.: – Nie da się ukryć, że powożenie jest najdroższą dyscypliną jeździecką. Sprzęt, powozy, odpowiedni transport – to wszystko wiąże się z niemałymi kosztami, nawet na poziomie amatorskim. Oczywiście, w miarę jak rośnie apetyt, koszty również idą w górę. My jednak sobie z tym radzimy, mając już większość wyposażenia, a co najważniejsze – swoje konie. Brakuje nam tylko własnej bryczki, użytkujemy pożyczoną – to ponoć przynosi szczęście.

Przez pierwsze dwa lata naszej przygody z zaprzęgami mogłyśmy liczyć na wsparcie ośrodka – SK Szymanów Henryka Podkówki – w którym wówczas trzymałyśmy i trenowałyśmy swoje konie. Szybko założyłyśmy klub jeździecki, stworzyłyśmy logo, stronę internetową, zaprojektowałyśmy reklamę na przyczepach, skompletowałyśmy odzież klubową, „obudziłyśmy” facebooka stadniny. Zajęłyśmy się promocją klubu i ośrodka, organizując różnego rodzaju kursy, szkolenia (we współpracy z Dolnośląskim Związkiem Hodowców Koni we Wrocławiu) oraz pokazy zaprzęgowe na najważniejszych imprezach hodowlanych w regionie i startując w zawodach. Zorganizowałyśmy egzamin na Brązową Odznakę w Powożeniu. W zamian za to zaangażowanie koszty związane z naszym udziałem w zawodach pokrywał klub.

K.K.: – Od dwóch lat wspiera nas gmina – Ząbkowice Śląskie Miasto Krzywej Wieży – z której pochodzimy i którą reprezentujemy w sporcie zaprzęgowym. Przez ten okres mogłyśmy liczyć na życzliwość wielu osób, m.in. Pawła Mazurka, który użyczył nam swojej bryczki, Małgorzaty i Marka Doruchów – użyczali nam przyczepki do transportu bryczek, Mirosława Górnego – udostępniał nam przyczepę dla koni. Historyczne powozy udostępniali nam Krzysztof Szuster, Tadeusz Kołacz i Tomasz Stelmach – to dzięki nim mogłyśmy dawać pokazy i startować w konkursach tradycji. Wielkie słowa uznania należą się Agnieszce i Jackowi Jantoniom, którzy zapewnili nam i naszej klaczy profesjonalny transport na XX MKTP w Cuts – tym samym spełniło się nasze marzenie o reprezentowaniu Polski na arenie międzynarodowej. Jacek udostępnił nam też konia z powozem, którym wystartowałyśmy w II MKTP w Koszęcinie.

W największych zmaganiach zawsze jest z nami nasza niezastąpiona pomoc – Agnieszka Stafin, której przyjaźni i zaangażowania nie da się zmierzyć żadną miarą. Agnieszkę dzieli od nas aż 1000 km, ale dla niej to żadna odległość, kiedy przyjaciółki są w potrzebie (śmiech). To jest nasz top luzak!

Cztery lata temu wpadłyście na pomysł zorganizowania amatorskiej ligi zaprzęgowej na Dolnym Śląsku. Skąd pomysł? Co was zainspirowało?

K.K.: – Inspiracją był Michał Jabłoński, wiceprezes Koła Terenowego Jelenia Góra. Poznaliśmy się na początku 2014 r. i nawiązaliśmy fajny kontakt – rozmowy o koniach, powożeniu, zawodach amatorskich, które Michał organizował w Starej Kamienicy przez 10 lat. Zasugerował nam stworzenie cyklu zawodów zakończonych finałem i rozgrywanych na terenie Dolnego Śląska. Tym sposobem podjęłyśmy wyzwanie zorganizowania takiej imprezy.

J.K.: – Wybrałyśmy ośrodki jeździeckie, które w naszej opinii dysponowały odpowiednim terenem oraz infrastrukturą i zaprosiłyśmy właścicieli do podjęcia współpracy – SO Książ, Michał Jabłoński – Stajnia Eskorta Stara Kamienica, Krzysztof Leszczyński – Folwark Leszczynówka Budzów Kolonia i SK Szymanów, w której ówcześnie stacjonowałyśmy z naszymi końmi. Po konsultacjach, spotkaniach, m.in. z Pawłem Mazurkiem, Moniką Słowik i Czesławem Koniecznym, stworzyliśmy wspólnie nazwę naszej imprezy – Dolnośląska Amatorska Liga Zaprzęgowa, w skrócie DALZ. Rok później dołączył do nas jeszcze jeden partner – Tomasz Stelmach i jego ośrodek Stajnia Agro-Podkówka Świdnik.

Na czym polega DALZ?

K.K.: – To cykl imprez sportowo-hodowlanych rozgrywanych pod patronatem DZHK we Wrocławiu. Regulamin ligi oparłyśmy na przepisach rozgrywania zawodów krajowych w powożeniu oraz dodałyśmy zapisy, które zrodziły się w trakcie rozgrywek. Dzięki temu liga jest bardzo elastyczna i otwarta wobec uczestników i nowych sytuacji, które się pojawiają. Cały czas ewoluuje. Wprowadziłyśmy trzy kategorie zaprzęgów – single i pary dla dużych koni oraz single dla kuców. Każda edycja ligi składa się z trzech eliminacji rozgrywanych w systemie jednodniowym i finału, który ze względu na swoją rangę trwa dwa dni. Wszystkie rozgrywki DALZ to trzy konkursy – ujeżdżenie, maraton oraz zręczność. Próba ujeżdżenia to program najniższej klasy L, jaki obowiązuje na MPMK w powożeniu w kategorii koni 4-letnich i na zawodach krajowych. W maratonie na dystansie od 2 do 4 km do pokonania jest 4–5 przeszkód. Na każdej z nich zawodnicy mają do przejechania 4 bramki od A do D w eliminacji oraz 5 bramek od A do E w finale. Konkurs zręczności składa się z 12–19 bramek o szerokości (rozstaw kegli) +40 cm względem tylnej osi bryczki w konkursach eliminacyjnych, a w finale +30 cm. Podczas każdej rozgrywki uczestnicy zbierają punkty bonifikacyjne zgodnie z zajętym miejscem, a na koniec w poszczególnych kategoriach zostają wyłonieni zwycięzcy edycji, którym udało się zgromadzić największą liczbę punktów.

Wykonałyście wielką pracę, porwałyście ludzi do uczestnictwa, już od czterech lat z powodzeniem organizujecie kolejne edycje DALZ. Czy trudno ludzi zachęcić do takiej aktywności?

K.K.: – Nigdy nie zastanawiałyśmy się, czy coś jest trudne czy nie, póki nie spróbowałyśmy. Gdy zaczynałyśmy ligę, nie miałyśmy momentu zawahania, że coś może się nie udać. Zaprzęgi tak nas zafascynowały, że całą radość z tego sportu i zapał przelewamy na otoczenie. Jednym słowem staramy się zarażać innych, by złapali zaprzęgowego bakcyla. I wielokrotnie to się nam udało. Liczymy, że w wkrótce kolejne osoby dołączą do naszej ligi.

J.K.: – Mówi się, że początki zawsze są trudne. W przypadku DALZ to się nie sprawdziło. Liga działa jak magnes – bardzo szybko przyciągnęła pasjonatów sportu zaprzęgowego z Dolnego Śląska i nie tylko, którzy najwyraźniej czekali na taką imprezę. Brak zawodów amatorskich w naszym regionie ograniczał możliwości rozwoju w tej dziedzinie. Liga tę lukę wypełniła. Wszyscy uczestnicy czerpią dużą przyjemność z udziału i potrafią naprawdę świetnie się bawić. Oni po prostu chcą być aktywni sportowo. DALZ jest dla nich idealną odskocznią i sposobem na ładowanie akumulatorów.

Wyzwanie organizacyjne? Kto was wspomaga?

K.K.: – Najwięcej pracy było na samym początku podczas organizacji I edycji DALZ 2014. Wszystko zaczęło się od spotkania z partnerami, na którym ułożyliśmy kalendarz rozgrywania poszczególnych eliminacji oraz finału. Kolejne etapy pozwoliły nam rozwinąć skrzydła – projektowanie logo, tworzenie regulaminu, plakatów, fanpage’a na Facebooku, pozyskiwanie pierwszych sponsorów i patronatów – jednym słowem czułyśmy się jak ryby w wodzie. Oprócz SO Książ pozostałe ośrodki musiały od podstaw zbudować przeszkody maratonowe, które zaprojektował nam Paweł Mazurek. Było to największe wyzwanie organizacyjne dla każdego gospodarza. My byłyśmy odpowiedzialne za przygotowanie ówczesnego ośrodka – SK Szymanów. W ciągu dwóch dni wraz z kilkoma osobami zbudowałyśmy własnoręcznie 4 przeszkody maratonowe – jest co wspominać (śmiech). Po zrealizowaniu tego zadania wiedziałyśmy już, że poradzimy sobie ze wszystkim i nie ma dla nas rzeczy niemożliwych.

J.K.: – Przygotowanie każdej eliminacji przez te wszystkie lata było wyzwaniem i do dziś nic się nie zmieniło poza tym, że pracy jest coraz więcej, bo impreza cały czas się rozwija, grono uczestników powiększa, udaje nam się zaprosić do współpracy kolejnych sponsorów, do tego bardziej precyzyjny marketing i oprawa medialna. Na co dzień pracujemy zawodowo, w wolnej chwili trenujemy swoje konie i żeby tę codzienność pogodzić z DALZ, często siedzimy do późnych godzin. Do tego startujemy jeszcze w naszej lidze, ale czasami niestety musimy zrezygnować z tej przyjemności, aby poświęcić się organizacji i prowadzeniu poszczególnych eliminacji. Partnerzy są odpowiedzialni za przygotowanie swoich ośrodków – boksów, hipodromów, bazy noclegowej, wyżywienia. My odpowiadamy za całą resztę, czyli marketing, nagrody, biuro zawodów, wyniki, zaproszenia dla sponsorów, których banery rozwieszamy osobiście, czasami już przy świetle księżyca (śmiech). Jak wspominałyśmy, cały czas możemy liczyć na wsparcie Pawła Mazurka, Czesława Koniecznego, Moniki Słowik czy Beaty Kapicy – ich wiedza i doświadczenie są bezcenne. Projekt DALZ istnieje dzięki osobom, które tak jak my złapały zaprzęgowego bakcyla i chcą rozwijać powożenie.

Czy DALZ to wyłącznie impreza sportowa?

J.K.: – Jak wspomniałyśmy, DALZ łączy odrobinę sportowej rywalizacji z możliwością sprawdzenia swojego materiału hodowlanego pod kątem użytkowym – w tym przypadku zaprzęgowym. Zależy nam, aby hodowcy i właściciele mieli możliwość zaprezentowania swoich koni w innej, nie tylko wystawowej formie. Stworzyłyśmy ligę także z myślą o tej grupie pasjonatów koni, którzy nie mają na tyle możliwości, umiejętności czy środków na starty w zawodach krajowych czy czempionatach. Starałyśmy się, i nadal to robimy, także za pośrednictwem DZHK we Wrocławiu, aby nasza impreza trafiała do jak najszerszego grona osób mających dobre konie, ale którym brak odwagi, by do nas przyjechać.

K.K.: – Mimo że liga wygląda bardzo profesjonalnie i reprezentuje już jakiś poziom, to wcale nie oznacza, że nie ma w niej miejsca dla całkowicie początkujących powożących czy młodych koni. Wręcz przeciwnie – liga jest idealną imprezą właśnie dla nich. We współpracy z DZHK we Wrocławiu PZHK złożył wniosek o uznanie naszej ligi jako polowej sportowej próby zaprzęgowej dla klaczy śląskich w nowym programie hodowlanym tej rasy. Dzięki temu każdy hodowca, który do tej pory przygotowywał swoje konie do zakładów treningowych, będzie miał możliwość samodzielnego zaprezentowania i sprawdzenia ich właśnie w naszej lidze.

Istnieją też inne ligi zaprzęgowe, ale wasza jest wyjątkowa. Dlaczego?

J.K.: – Zależy nam przede wszystkim, aby DALZ była swego rodzaju przedszkolem dla każdego, kto chciałby zacząć przygodę z powożeniem. Ponieważ same niedawno zaczynałyśmy, doskonale wiemy, co tak naprawdę jest potrzebne. Naszym pierwszym poważnym startem były zawody krajowe w 2014 r. Pamiętamy ten weekend doskonale (śmiech) – nasza wiedza co, z czym i jak była ograniczona do minimum. Dlatego staramy się, aby zasady udziału w lidze były bardzo przejrzyste i zrozumiałe dla każdego uczestnika. Dokładamy starań do aktywnego przepływu informacji, jesteśmy otwarte na wszelkie uwagi, wątpliwości czy nawet zarzuty – nie boimy się ich, bo uważamy, że tylko dialog i słuchanie potrzeb innych prowadzi do wspólnego sukcesu i zadowolenia obu stron. Doskonale zdajemy sobie sprawę, że nie jesteśmy w stanie usatysfakcjonować każdego, zawsze jednak staramy się traktować innych tak, jak same chciałybyśmy być traktowane. Takie też jest motto naszej ligi – DALZ powstał z myślą o was i dla was.

K.K.: – Gdy cztery lata temu tworzyłyśmy ligę, wiele osób nie wróżyło nam sukcesu. Przede wszystkim dlatego, że wprowadziłyśmy konkurs ujeżdżenia, którego zwykle nie ma w typowych zawodach amatorskich. Rzekomy strach przed tą próbą miał być głównym powodem niestartowania w naszej lidze. Takie podejście jest mylne, bo nie można oceniać czegoś, dopóki się tego nie spróbowało. Doskonałym przykładem jest start w IV edycji DALZ zawodniczki, która miała wielkie obawy co do konkursu ujeżdżenia. Jednak już po przejechaniu tej próby okazało się, że ujeżdżeniowy diabeł nie był wcale taki straszny. Nasi sędziowie – Paweł Mazurek i Czesław Konieczny – są bardzo tolerancyjni, bo doskonale zdają sobie sprawę z poziomu umiejętności amatorów. Ich obecność od samego początku ligi daje możliwość obserwacji progresu każdego uczestnika i jego konia. Zawsze służą radą i nawet zdarza im się po zakończonym przejeździe podejść do zawodnika, by poprawić dopasowanie uprzęży czy dać cenne wskazówki. W maratonie czas mierzony jest tylko w przeszkodach, ale w przeciwieństwie do zawodów licencjonowanych nie stosujemy normy czasu na całej trasie, by nie narzucać tempa zawodnikom, a przede wszystkim koniom. Konkurs zręczności również rozgrywamy bez normy czasu – w tej próbie liczy się precyzja i szybkość.

Co uczestnikom dają starty w DALZ?

J.K.: – Nasza liga jest wstępem do poważniejszych zawodów. Jej przyjazna formuła pozwala na zdobycie odpowiedniego doświadczenia, nabranie obycia w tym sporcie i poznanie zasad rozgrywania imprez zaprzęgowych. Dzięki temu uczestnictwo w nich nie wiąże się już z takim stresem, strachem przed nieznanym. Mamy kilku zawodników, którzy startując u nas, zdobyli już na tyle doświadczenia, by spróbować swoich sił w zawodach krajowych. To na przykład Agata Kalinowska startująca singlem i jej ojciec Jarosław, który powozi parą. W ubiegłym roku na zawodach krajowych w Siedlcu Trzebnickim udało im się przejechać czworoboki na poziomie 52–53 pkt karnych, co jest naprawdę dobrym wynikiem jak na amatorów.

K.K.: – Można więc zauważyć, że liga ma bardzo dobry wpływ na uczestników i ich konie, uczy, jak jeździć czworoboki, maraton czy zręczność. Porównując ich umiejętności na początku ligi i obecne, widać znaczną różnicę, zwłaszcza w sposobie prowadzenia konia. DALZ jest doskonałym narzędziem do kształcenia przyszłych zawodników, którzy mogą poprawić frekwencję na zawodach licencjonowanych. Cieszy to nas, bo jednym z naszych celów jest poszerzanie środowiska zaprzęgowego i zarażanie tą pasją kolejnych osób.

Środowisko powożeniowe w jeździeckim świecie ma opinię słabo zintegrowanego, tymczasem słyszy się, że DALZ to wyjątkowa impreza, rozgrywana w przyjaznej atmosferze. Zawodnicy pomagają sobie i na dodatek świetnie się bawią. Jak wam się to udało?

K.K.: – DALZ jest swego rodzaju magnesem. Jako organizatorki od początku staramy się zapewniać miłą, rodzinną atmosferę. Ośrodki, w których rozgrywane są poszczególne eliminacje, prowadzą ludzie z pasją i o podobnym nastawieniu. Bardzo dużo zależy od naszego podejścia i od tego, na ile jesteśmy otwarci wobec środowiska, w którym chcemy zaszczepić miłość do zaprzęgów. Ważne, aby nie pozostawać obojętnym na jakiekolwiek problemy czy nieporozumienia, bo zawsze można znaleźć rozwiązanie.

J.K.: – DALZ to jedna wielka rodzina, której przyświeca jeden cel – powożenie. Piękne jest to, że wszyscy naprawdę mają ogromną frajdę z tego, że zapakują sobie konia z bryczką, przyjadą na zawody i w gronie takich samych zapaleńców będą ze sobą rywalizować. Obserwujemy ich od samego początku i niesamowite jest to, że za każdym razem gdy się spotykają, to jeden drugiemu pomaga rozładować konie, bryczkę, siano – i to wszystko z uśmiechem na twarzy. Dyskutują na różne tematy, wymieniają się spostrzeżeniami, żartują. Na naszych zawodach nie istnieją podziały, a integracja środowiska to podstawa zdrowej rywalizacji. Każdy uczestnik otoczony jest opieką organizatorów i sędziów i zawsze może liczyć na pomoc innych zawodników, którzy z uśmiechem na twarzy doradzą, pożyczą sprzęt, bryczkę czy nawet zajmą miejsce luzaka. Dalzowicze sami tworzą klimat, bo to oni są w tych zawodach najważniejsi.

Przed nami nowy rok. Czego wam życzyć?

J.K.: – Fajnie byłoby mieć klona (śmiech). Jeden organizowałby DALZ, a drugi startował w zawodach. A tak na poważnie, to chciałybyśmy móc pogodzić jedno i drugie. Obecnie do treningu zaprzęgowego wraca nasza druga klacz – Karmela, która miała dość długą przerwę z powodu urlopu macierzyńskiego. Klara wymaga dalszego szlifowania. Nie mówiąc już o nas samych, jak na amatorów przystało – tylko jeździć, jeździć, jeździć (śmiech).

K.K.: – Ten rok to V edycja DALZ, jubileuszowa, co wiąże się z kolejnym wyzwaniem organizacyjnym. Wraz z partnerami chcemy przygotować coś specjalnego, ale czy nam się uda – czas pokaże. Bardzo chciałybyśmy zaprosić do udziału wszystkich, którzy wciąż się wahają – już czas najwyższy zapakować tego konia z bryczką czy bez i w końcu do nas przyjechać.

Reklama

Monitoring stajni
Smarthorse