Grażyna Polak
Stan ochrony zasobów genetycznych koni sztumskich i sokólskich
W roku 2014 do programów ochrony zasobów genetycznych koni sztumskich i sokólskich zostało zakwalifikowanych prawie dwa tysiące klaczy, których stada znajdują się we wszystkich 16 województwach Polski. Ogółem mamy 459 stad.
Obie populacje przechodzą stałą ewolucję, która obejmuje zarówno zdecydowany wzrost liczebności, jak i rozprzestrzenianie się na teren całego kraju.
W pierwszym roku – 2008 – do programów zakwalifikowano zaledwie 320 klaczy sokólskich i 220 sztumskich. W każdym następnym ich liczba rosła średnio o 100-150. Tak dynamiczny wzrost procentowy oznacza, że są to dwie najszybciej rozwijające się rodzime populacje koni, nie tylko wśród ras objętych ochroną, ale w ogóle. Żadna inna nie przeżywała w ostatnich dziesięcioleciach tak gwałtownego wzrostu. Nikt również nie ma wątpliwości, że w dużej mierze jest to owoc istnienia płatności (programu rolnośrodowiskowego), a nie nagłej miłości hodowców do idei ochrony zasobów genetycznych.
W tym roku
do programu ochrony koni sztumskich zostało zgłoszonych 1049 klaczy (w tym 72 klacze remontowe); 18 zostało odrzuconych ze względu na niespełnianie kryteriów rodowodowych.
Stada koni sztumskich występują w 14 województwach, tzn. na terenie prawie całej Polski. Jak łatwo przewidzieć, najwięcej jest ich w woj. pomorskim – 66 stad, w których łącznie jest 295 klaczy. Drugie pod względem liczebności jest woj. mazowieckie – 43 stada i 188 klaczy – mimo że nie jest to rejon powstania ani naturalnego występowania. Mazowsze to prawdopodobnie największy w środkowej Polsce odbiorca koni sztumskich z Pomorza. Konie sztumskie są zdecydowanie masywniejsze od sokólskich, a więc bardziej opłacalne z punktu widzenia ekonomiki produkcji. Trzecie pod względem liczebności jest woj. kujawsko-pomorskie, następnie warmińsko-mazurskie, gdzie jest ich zdecydowanie mniej, choć oba regiony, przynajmniej w części, są obszarem pierwotnego występowania tego typu (wykres 1).
Najmniej stad jest w woj. lubelskim i opolskim, które są bardzo odległe od ośrodka sztumskiego i nietypowe dla hodowli tych koni. Odmienne są tu zwłaszcza warunki środowiska. Dodatkowo woj. lubelskie jest (po Podlasiu) raczej niepożądanym regionem hodowli koni sztumskich ze względu na występowanie bardzo licznej populacji sokólskiej i ryzyko ponownego wymieszania z takim trudem oddzielanych typów (wykres 2).
Średnia wielkość stad, mimo że stale się zwiększa, nie przekracza 4-5 klaczy. Zdarzają się już jednak stada liczące ok. 20 klaczy uczestniczących w programach.
W populacji koni sokólskich najwięcej klaczy zakwalifikowanych do programu ochrony znajduje się niezmiennie w woj. podlaskim – 543 i na Lubelszczyźnie – 328, co oznacza, że tylko w tych dwóch województwach jest ich ponad 83%. Z punktu widzenia programów ochrony to pozytywne zjawisko.
Podobnie jak w populacji sztumskiej średnia wielkość stad oscyluje w granicach 4 klaczy, wahając się od 9 w woj. opolskim (występują tylko dwa stada, z tego 1 bardzo duże) do zaledwie 1,8 w woj. łódzkim. Tak niska liczebność spowodowana jest brakiem kwalifikacji niektórych klaczy, które nie wyźrebiły się w wymaganym terminie (wykres 3).
Problemy kwalifikacji – ocena rodowodu
To budzący najwięcej emocji i najtrudniejszy do zdefiniowania (obok oceny pokroju) etap kwalifikacji. Programy ochrony dla koni zimnokrwistych, generalnie, są programami nietypowymi, polegającymi na rekonstrukcji rasy, a nie tylko jej zachowaniu. Od początku istnienia konie sokólskie i sztumskie nie miały i wciąż nie mają swoich ksiąg ani programu hodowlanego i nigdy nie zostały uznane za oddzielną rasę. Nie dlatego, że nie mogły, ale dlatego że nie zdążyły; zbyt szybko uznano, że konie (zwłaszcza zimnokrwiste) to przeżytek minionej epoki, a po II wojnie światowej socjalistyczna ojczyzna potrzebowała tylko koni mechanicznych. Opierając się na informacjach z I tomu Księgi Stadnej Koni Zimnokrwistych i Pogrubionych wydanej w 1964 r. (jedynej uwzględniającej istnienie koni sztumskich i sokólskich), widać, że nie było ani klarownego standardu rasy, ani informacji, dlaczego dany osobnik został uznany za sztumskiego czy sokólskiego. W literaturze pojawiały się opisy charakteryzujące lokalne typy; także inne, jak koń lidzbarski czy kopczyk podlaski, które możemy pooglądać już tylko na obrazkach. Prowadzono też badania nad ich użytkowością, porównując np. wymiary czy siłę uciągu, ale nigdzie nie było wytycznych, czym się kierować podczas oceny rodowodu, np. jaki jest dopuszczalny udział obcych przodków.
Już w II tomie (wyd. 1972) nie ma mowy ani o koniach sztumskich, ani sokólskich, tym bardziej programu hodowlanego mówiącego, czym miałyby się charakteryzować, do czego służyć, po czym pochodzić. Do tej pory ocena użytkowości, niezbędna dla wpisu do księgi, jest robiona według programu hodowlanego polskiego konia zimnokrwistego.
Krok milowy nastąpił w 2008 r., kiedy obie populacje rozpoczęły funkcjonowanie według zapisów Programu ochrony zasobów genetycznych koni sztumskich i Programu ochrony zasobów genetycznych koni sokólskich. Zarówno standard rasy/typu, jak i wymagania rodowodowe dopiero wtedy zostały wyartykułowane. Drugim krokiem milowym będzie otwarcie Sekcji koni sokólskich i sztumskich Księgi Stadnej Koni Zimnokrwistych powstającej dzięki współpracy Polskiego Związku Hodowców Koni z okręgowymi Związkami Hodowców Koni i ośrodkami naukowymi: Uniwersytetem Warmińsko-Mazurskim i Instytutem Zootechniki PIB. Program hodowlany powinien ruszyć na początku 2015 r.
Ale to nie czyni wiosny. Problem przyporządkowania konia do jednej czy drugiej populacji nie jest łatwy. Generalnie jeśli koń ma 75% przodków sztumskich – jest sztumski, jeśli ma 75% przodków sokólskich – jest sokólski. Ale co oznaczają przodkowie sztumscy czy sokólscy? Zgodnie z definicją zawartą w programie ochrony, zaakceptowaną zarówno przez PZHK, jak i IZ PIB przy pozytywnej opinii osławionej Grupy Roboczej (czyli głosu doradczego dyrektora Instytutu Zootechniki PIB), są to konie pochodzące z regionu wytworzenia i występowania koni sztumskich/sokólskich. Jeśli przyjąć za wykładnię ustawodawstwo polskie z ubiegłego wieku, to Zarządzenie Ministra Rolnictwa z 16 kwietnia 1969 r. mówi, że ośrodkiem hodowli koni sokólskich jest województwo białostockie z powiatami: augustowskim, dąbrowskim, monieckim, sokólskim, a koni sztumskich województwo gdańskie z powiatami: elbląskim, malborskim, kwidzyńskim i sztumskim (Monitor Polski nr 17). W praktyce wygląda to tak, że aby rozwikłać rodowód, trzeba się cofnąć daleko, czyli przeanalizować poprzednie pokolenia, dopóki nie znajdzie się przodka, którego jednoznacznie możemy przyporządkować do danego typu, tzn. sztumskiego lub sokólskiego. Konie wpisane do I tomu Kzp, działu koni sztumskich dają potomków sztumskich, jeśli są kojarzone między sobą lub z końmi wpisanymi do ksiąg w regionie Pomorza, Kujaw, Warmii i Mazur albo z reproduktorami ardeńskimi, belgijskimi, reńsko-belgijskimi, zimnokrwistymi niemieckimi. Konie wpisane do I tomu Kzp, działu koni sokólskich dają potomków sokólskich, jeśli są kojarzone miedzy sobą lub z końmi wpisanymi do ksiąg w regionie Podlasia albo z reproduktorami ardeńskimi i bretońskimi. Dodatkowo można już zauważyć linie pochodzące od reproduktorów uznanych za założycieli rodów sztumskich/sokólskich. Są to najczęściej konie importowane, np. belgijski Samson, ardeński Gustaw czy Jean de Blancchampagne. Zdarzają się też konie rdzennie polskie będące założycielami, choć rzadko. Taką operację powtarza się dla każdego rodowodu. Najczęściej decydujące o zakwalifikowaniu konia jako sztumskiego czy sokólskiego jest 5-6 pokolenie. Czasami decyzja wisi na włosku, bo w piątym pokoleniu jest 32 przodków, a w szóstym 64, co oznacza, że udział każdego z nich to 1,625%.
Piszę to, bo ostatnio usłyszałam, że hodowcy nie rozumieją zasad oceny rodowodu. W związku z tym mam pytanie – czy wszyscy hodowcy koni gorącokrwistych (ale też i innych gatunków, np. bydła) zrozumieją zasadę konstrukcji indeksu selekcyjnego i oceny BLUP AM? Mogę z ręką na sercu powiedzieć, że ktoś, kto się tym bezpośrednio nie zajmuje, ma słabe szanse zgłębić temat. Także w wypadku analizy rodowodów zastanawiam się, czy szczegółowe rozsupłanie zawiłości poszczególnych rodowodów, występowania linii, inbredowania na osobnika X, użycia reproduktora w konkretnym celu i miejscu zostanie przez hodowcę zrozumiane i zapamiętane. Cały ten problem pewnie by nie powstał, gdyby istniały od początku księgi lub chociaż działy w księgach dla typów zimnokrwistych, tak jak u hucułów, koników polskich i innych ras.
Wśród hodowców wiele kontrowersji budzą też wprowadzane zmiany zapisów programów ochrony: zaostrzanie kryteriów pokrojowych, rodowodowych lub zasad kwalifikacji. Niestety zmiany zapisów są nieuniknione. W momencie otwarcia programów ochrony wśród wielu niewiadomych trudno było przewidzieć, jak będzie się rozwijać chroniona, właściwie rekonstruowana populacja. Nikt nie mógł przewidzieć, jak postąpią hodowcy i właściciele: czy po paru latach będzie chętnych więcej czy mniej, czy klacze będą typowe, czy raczej zgłaszane będą bezrasowe mieszańce. Dużo wprowadzonych zmian to wynik monitoringu i badań i populacji, np. markerów genetycznych, które wskazują, czy populacje się od siebie różnią. Niestety wciąż nie na tyle, żeby mówić o sukcesie.
Niektórzy uważają, że wymagania związane z kwalifikacją do programów ochrony są absurdalne, inni szukają, jak je ominąć, jeszcze inni głośno (lub po cichu) mówią, że cwaniaków trzeba wyeliminować, a programy muszą być dla uczciwych i zainteresowanych konkretną hodowlą. Okazało się, że pewne zapisy są zbyt ogólne, pewne nie przewidziały ludzkiej pomysłowości. W roku 2010 podwyższono kryteria, które z praktycznie minimalnych zaczęły określać wymagania, jakie musi spełnić koń uznawany za wartościowego z punktu widzenia ochrony zasobów genetycznych.
Dążeniem programu ochrony jest:
- osiągnięcie odpowiedniej zmienności (innymi słowy bogactwa genetycznego) przy odpowiedniej konsolidacji – wyrównaniu typu (konie sokólskie maja być podobne do koni sokólskich, a konie sztumskie do koni sztumskich)
- osiągnięcie na tyle dużej liczebności, aby populacje mogły funkcjonować samodzielnie bez wsparcia.
Ogrom pracy przy koordynowaniu programów, której z roku na rok przybywa, a którą wykonuje cały czas ten sam zespół dwóch osób, sprawia, że jest to coraz trudniejsze zadanie. Istnieje jeszcze tzw. czynnik ludzki, który czasami przy ograniczonej chęci do współpracy powoduje, że traci się czas na bezsensowne udowadnianie, że nasza praca nie polega na robieniu na złość hodowcom/właścicielom. Uczestnictwo w programie ochrony jest dobrowolne i wiąże się z akceptowaniem zasad, nawet jeśli są one trudne do zrozumienia – jak np. ocena rodowodu. Presja beneficjentów płatności programu rolno-środowiskowego, aby przyjmować klacze niezależnie od ich znaczenia dla programu ochrony, nie zna racjonalnego tłumaczenia. Programy hodowlane czy ochrony są tak skonstruowane, że nie da się zakwalifikować wszystkiego. Zawsze musi być wybór (selekcja), inaczej nie byłoby hodowli w ogóle. Z jednej strony ta presja jest zjawiskiem pozytywnym, ponieważ oznacza, że populacja będzie się rozwijać. Z drugiej – nie zawsze o takie zwierzęta nam chodzi. Chociaż uważam, że konieczne jest świadome uczestnictwo w programach ochrony, to nie wszystko można wytłumaczyć każdej osobie przez telefon, zwłaszcza przy tej liczbie osób.
Istnieją też inne problemy związane z brakiem chęci uczestnictwa w wydarzeniach hodowlanych. Do tej pory bardzo trudno jest namówić hodowców do przyjazdu i zaprezentowania swoich klaczy na wystawach i pokazach. Dotychczas byli do tego zobligowani posiadacze lub hodowcy ogierów. Zamierzamy to zmienić, wprowadzając do programów obowiązek prezentowania przed kwalifikacją również klaczy. Wystawa to nie tylko powód do przygotowania konia, tak aby się odpowiednio zaprezentował na płycie. To także okazja do przedstawienia swoich hodowlanych osiągnięć, skonfrontowania się z innymi, bycia dostrzeżonym i docenionym. U naszych bliższych i dalszych sąsiadów to powód do dumy, więc trudno zrozumieć, dlaczego właściciele/hodowcy koni sztumskich i sokólskich są tak oporni w tej materii, zakładając (jak głosi większość), że przystąpili do programu ochrony jako zainteresowani ochroną rodzimej rasy. A ochrona wiąże się ściśle z promocją.
Jaka będzie przyszłość programów ochrony?
Wraz z Polskim Związkiem Hodowców Koni jesteśmy w trakcie opracowywania nowych programów ochrony, które powinny zacząć funkcjonować od początku 2015 r., tak aby ich wejście w życie było zbieżne z nowym Programem rolnośrodowiskowo-klimatycznym (dotychczas rolnośrodowiskowym) w ramach Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2014–2020.
Dotychczas liczebność populacji sztumskiej i sokólskiej stale wzrasta, ale część kwalifikowanych klaczy pozostawia dużo do życzenia. Jest tu pole do dyskusji, bo w przypadku tak subiektywnej oceny jak typu czy pokroju, konieczne jest porównanie większej stawki kwalifikowanych klaczy. Konieczna jest też próba sprawdzająca charakter i temperament kwalifikowanych koni, ponieważ są to nieodłączne cechy standardu rasy/typu. Nie ukrywam, że wiele kontrowersji budzi obejmowanie ochroną typów – ewidentnie lokalnych – na terenie całego kraju. Pod tym względem Polska jest ewenementem.
Podsumowując, siedem lat w hodowli to niedużo. Powoli wszyscy zaczynamy oswajać się z trudnościami, procedurami, papierami, sukcesami i porażkami. Wystawa, która odbyła się 19-20 lipca w Kętrzynie, po raz pierwszy pokazała na arenie ogólnopolskiej i w blasku reflektorów nasze nowe-stare typy: sztumski i sokólski, w domyśle (i, mam nadzieję, w przyszłości) rasy. To też jest sukces.