Rola trenera

Władysław Byszewski

W nr 2/09 czasopisma „Koń Polski” Jacek Wierzchowiecki w artykule „Okiem trenera” apeluje o prawidłową naukę dosiadu i używania pomocy, konkludując przysłowiem: „czym skorupka za młodu…”. To skłoniło mnie do sformułowania kilku refleksji nad rolą trenera.

Uważam, że za małą rolę przypisujemy podstawowej nauce dzieci i młodzieży. Jeśli od początku nie nauczymy prawidłowego dosiadu oraz prawidłowego stosowania pomocy oraz żądań, jakie adepci sztuki jeździeckiej winni stawiać koniowi, to różne błędy i nawyki tak się udzielą, że trudno będzie je później wyplenić. Prawidłowy dosiad, właściwe stosowanie pomocy i żądań początkujący jeźdźcy winni sami tak przyswoić, aby im to „weszło w krew” na tyle, aby inaczej niż poprawnie już siedzieć na koniu nie potrafili. Często w różnych klubach ta praca podstawowa spoczywa na barkach trenerów czy instruktorów o niewielkim doświadczeniu i wiedzy. Trenerzy ci jednak muszą pamiętać, że najpierw początkujący jeździec musi opanować literę „A”, a po jej ugruntowaniu dopiero przystąpić do nauki litery „B” itd. Nie wolno zaczynać nauki skoków, dopóki uczeń nie opanuje trwale prawidłowego dosiadu i stosowania właściwych pomocy w stępie, kłusie i na końcu w galopie. Słyszy się często, że taki system jest nudny i zniechęcający, że w związku z tym trzeba uczyć równolegle zarówno skoków, jak i pozostałego abecadła sztuki jeździeckiej. Niestety, takie myślenie może skutkować nabieraniem wątpliwego jakościowo doświadczenia i utrwalaniem niewłaściwych manier, które powodują na późniejszym etapie, że nawet bardzo zdolny jeździec do końca swej kariery popełnia zakodowane błędy, a styl jego jazdy i pokonywania przeszkód są dalekie od ideału.
Następnym problemem trenera jest czuwanie nad oczekiwaniami rodziców żądnych sukcesów swych dzieci. Ich wygórowane ambicje prowadzą z reguły do fatalnych wyników, a nawet rozstania się z jeździectwem.

Jak w szkole

Naukę konnej jazdy można porównać do szkoły, której program jest opracowany dla poszczególnych klas. Nie może dziecko, nawet najzdolniejsze, po ukończeniu np. II klasy przeskoczyć do IV czy V, omijając III. Natomiast często widzimy w naszym sporcie, zwłaszcza u dzieci, że po ukończeniu I czy II klasy startują w klasie VI, w której wymagana jest umiejętność zawarta w podręcznikach dla klas III, IV i V. Pragnę, by ta analogia pomogła zrozumieć, że w nauce sztuki jeździeckiej musi być stosowany program taki jak w systemie szkolnym. Wszystko w swoim czasie i na swoim miejscu… Przykładem takiego wzoru szkolenia jest system niemiecki, dzięki czemu Niemcy byli i są potęgą jeździecką.
Dalej – bardzo trudny jest moment dla młodego jeźdźca, kiedy przesiada się z pony na konia i często wówczas bywa, że jeździec mający wspaniałe rezultaty w kategorii pony, zupełnie się gubi startując na normalnym koniu. Tutaj ponownie trudna do przecenienia jest rola trenera, który pomaga zawodnikowi zaadaptować się do nowych warunków. Innym zagadnieniem będącym przedmiotem mych rozważań jest trener kadry. Moim zdaniem wariant trenera – koordynatora, który jeździ na zawody, głównie wyższych szczebli, obserwując przebiegi poszczególnych jeźdźców, robi z nimi narady i ustala składy reprezentacji – nie spełnia swej roli, bo takowa praca przynosi minimalne korzyści.
Najlepsze wyniki powojennych zawodników były wówczas, gdy kadra pracowała zarówno w domu, jak i na zawodach z trenerem. Warunkiem jednak jest dopasowanie się jeźdźców do trenera, a trenera do jeźdźców. Organizacyjnie dziś sprawa nie należy do łatwych. Prościej było kiedyś, kiedy konie były własnością jednostek państwowych i były oddane pod opiekę oraz program szkolenia, a tym samym i startów, trenera kadry. Dziś zdecydowana większość koni jest własnością różnych osób prywatnych, często biznesmenów żądnych szybkich i błyskotliwych rezultatów, co z reguły nie idzie w parze z logicznie uzasadnionym planem szkolenia i przygotowania, więc przeważnie kończy się absolutnym brakiem wyników.
Właściciele koni zawodników kadrowych winni podpisywać deklarację, że zgadzają się na oddanie swych koni do dyspozycji trenera kadry, to powinno być jednym z warunków zakwalifikowania zawodnika do kadry, która wszak jest swego rodzaju nobilitacją dla każdej ze stron.
Mamy wielu zdolnych i dobrych jeźdźców, jednak większość z nich wskutek szkolenia się bez właściwego trenera ma różne braki i nawyki, które najostrzej uwidaczniają się w zaistniałych trudnych sytuacjach na parkurze. A te są dziś stawiane bardzo technicznie i koń skoczek musi być perfekcyjnie ujeżdżony i naskakany.
Dziś wielu zawodników zrówno swoje, jak i konia braki w wyszkoleniu zastępuje stosowaniem pełnej gamy „patentów”, co w efekcie zamiast pomóc, przynosi odwrotne skutki. Prawdą jest, że wielu zawodników światowej czołówki stosuje „patenty”, ale służą one im nie do poskramiania konia, a do lżejszego stosowania pomocy. Aby koń prawidłowo zareagował na działanie „patentu”, musi być najpierw perfekcyjnie ujeżdżony, a jeździec tak wyszkolony, aby bardzo delikatnie i umiejętnie ów „patent” stosował. Do takiego poziomu wyszkolenia i jeźdźca, i konia konieczna jest pomoc trenera.

Trening na odległość

Ponieważ nie ma i przypuszczalnie nie będzie możliwości organizowania długotrwałych zgrupowań, dlatego trener – koordynator w okresach pomiędzy zawodami powinien dojeżdżać do poszczególnych zawodników kadrowych, pracować z nimi przez 3-4 dni, poddawać analizie słabe i mocne strony podopiecznych, a następnie na piśmie zostawiać uwagi oraz pracę domową do odrobienia na przyszłość. Po 6 tygodniach ew. 2 miesiącach winien on przyjeżdżać ponownie, sprawdzać wykonanie zaleceń i oceniać, czy nastąpił postęp.
Trener – koordynator winien opracować dla każdego zawodnika i jego koni indywidualne roczne plany szkolenia, treningów i startów. Plany takie winny być uzgodnione i przyjęte do wykonania przez zawodnika i zaakceptowane przez właściciela konia z bezwzględnym obowiązkiem jego przestrzegania.
Ponadto, trener – koordynator winien być obecny na zawodach zarówno krajowych, jak i zagranicznych. Winien on ustalać plan startów dla każdego konia w danych zawodach. Z zawodnikami obejść parkur udzielając im indywidualnych wskazówek, a po zakończeniu konkursu z każdym z nich omówić ich przebiegi.
Proponowany system pracy trenera – koordynatora to nic nowego. Kiedyś taką rolę z dużym powodzeniem pełnił pan Jan Mickunas. Przy obecnym braku długich zgrupowań jest to moim zdaniem jedyny rozsądny system mogący podnieść poziom naszego jeździectwa, tak aby wróciło ono na zajmowane niegdyś wysokie miejsce w świecie.

Powyższe rozważania napisałem na podstawie doświadczeń osobistych. W czasie mej 18-letniej powojennej kariery sportowej i 12-letniego konkurowania w takich zawodach, jak CHIO/CSIO w Aachen, Lucernie, Rotterdamie, Nicei czy Rzymie, miałem możność przekonać się, jak trudno było mi przygotowywać się do tych i im podobnych imprez, jeżdżąc na co dzień sam, bez trenera, który patrząc z boku, poprawiałby moje i mych koni błędy.

Nauka przez konfrontację

Zdaję sobie w pełni sprawę z różnych nawyków, które na przestrzeni lat w codziennej pracy niekorygowane weszły mi w krew i nieraz przeszkadzały w osiągnięciu lepszych wyników. W tej sytuacji w pełni doceniałem pomoc trenera w czasie różnych zgrupowań czy jego uwagi w trakcie obchodzenia trasy parkuru. Dawało mi to pewien komfort i upewniało, że właściwie zaplanowałem na przykład pokonanie danej sekwencji przeszkód.
Również wielce przydatne były dla mnie okresowe wizyty trenera – koordynatora, który był w stanie wytyczyć najefektywniejszą dla mnie i moich koni ścieżkę rozwoju, w dłuższej i krótszej perspektywie czasowej. Konfrontacja mych odczuć z obserwacjami trenera, a następnie wymiana uwag, pozwalały mi utwierdzić się w przekonaniu, że nie próżnuję obrawszy pozytywny kierunek pracy.

Stąd puentując – warunkiem zasadniczym jest, aby trener był na najwyższym poziomie kompetencji, a jeździec miał do niego pełne i wzajemne zaufanie.

Reklama

Monitoring stajni
Smarthorse