Po drugiej stronie barykady

Wiesław Niewiński

W poprzednim numerze naszego pisma ukazał się artykuł dr Grażyny Polak pod znamiennym tytułem „Dla kogo programy ochrony koni zimnokrwistych”. Tak postawione pytanie w połączeniu ze zdjęciami brudnych i zaniedbanych koni od razu nasuwa odpowiedź, że nie dla wszystkich, a szczególnie nie dla tych, którzy w ten sposób utrzymują konie.

Jednakże dalsza część artykułu – mówiąca, że 80% koni będących w programie jest źle traktowanych, że nie przestrzega się zasad dobrostanu tych zwierząt, że program opanowali handlarze liczący na dopłaty, „które spadły niektórym jak manna z nieba” – jest dużym nadużyciem i obrazą większości hodowców dobrze wywiązujących się z przyjętych na siebie zadań. Pani doktor pisze, że celem programu jest zachowanie lokalnych ras i typów w stanie, w jakim istniały przez dziesiątki lat. Ten cel postawiło państwo polskie, a realizację zleciło określonym instytucjom i hodowcom. Podpisując umowę, hodowcy zobowiązują się do przestrzegania zasad programu i otrzymują dotacje z tytułu ponoszonych kosztów związanych z realizacją programu oraz utrzymaniem zwierząt o niższej produkcyjności niż „nowoczesne” rasy. Te pieniądze należą się hodowcom i są bezwzględnie potrzebne.
Pisanie, że chów koni na mięso jest opłacalny, a dotacje spowodowały „piekielny” skutek, jest kolejnym nadużyciem i całkowitą nieznajomością realiów panujących w gospodarstwach rolnych. Chów koni na mięso nie jest opłacalny. Świadczy o tym spadek krycia klaczy o 30% w ciągu ostatnich dwóch lat, a tym samym podobny spadek liczby urodzonych źrebiąt. Czy opłacalny chów spowodowałby taki spadek? Przy koniach objętych programem sytuacja jest jeszcze gorsza, ponieważ są to konie mniej kalibrowe, lżejsze wagowo, a przez to tańsze.
Denerwują panią doktor pytania od hodowców, „czy koń jest programowy”, czy można go kupić itp. Pytania te są jak najbardziej zasadne, świadczące o rozsądnym podejściu rolników do sprawy, podyktowane troską o przyszłość. Hodowca podpisuje umowę na pięć lat i musi mieć pewność, co za pięć lat będzie. To on ponosi koszty utrzymania koni i chce wiedzieć, co będzie dalej. Znacznie gorsze jest podejście hobbystyczne, podyktowane chwilowym kaprysem, w wyniku którego z dwóch klaczy po kilku latach robi się kilkanaście koni, którym nie ma co wsypać do żłobu. U rolnika podpisującego umowę tak być nie może, stąd telefony, stąd pytania i troska o przyszłość. Fakt, że są hodowcy – pani doktor nazywa ich handlarzami – wykupujący pojedyncze klacze od tych, którzy do programu nie przystąpili, też jest zjawiskiem pozytywnym. W ten sposób często ratuje się cenne, bardzo dobre klacze od wysłania do punktu skupu i przywraca się je hodowli. Czy to jest również źle, jak sugeruje pani doktor?
Natomiast jeżeli chodzi o dobrostan koni, to wygląda on nieco inaczej z punktu widzenia mieszczucha, który widział kilka stajni wyłożonych kafelkami, a inaczej – rolnika utrzymującego konie. Koń sportowy, wielokrotnie myty i czyszczony różnymi środkami chemicznymi, niekoniecznie dobrze się czuje w swojej skórze, tak pięknej i lśniącej dla człowieka. Poddawany wielogodzinnemu treningowi w hali, w warunkach całkowicie obcych naturalnym, karmiony sztucznymi paprochami z foliowego worka i aż kipiącymi różnego rodzaju dodatkami też nie czuje się komfortowo. Konie zimnokrwiste od maja do listopada przebywają głównie na pastwisku. W okresie zimowym utrzymywane są w różnych pod względem jakości stajniach. Faktycznie trzeba dopilnować, aby te stajnie spełniały minimalne warunki dobrostanu. Ale nie można twierdzić, że 80% to „smutny widok koni traktowanych przedmiotowo, bez odrobiny empatii i współczucia dla zwierząt chorych i cierpiących”. Taka opinia obraża większość hodowców.
Co do rozczyszczania kopyt u klaczy też mam inne zdanie. Klacze programowe powinny co roku dawać źrebięta; właściwie cały czas są więc w ciąży. Wizyta kowala powoduje stres u koni, więc przy klaczach wysokoźrebnych należy tego unikać, robiąc kopyta we wczesnym okresie źrebności. Jeżeli nawet kopyto nieregularnie obłamało się u klaczy, która jest w wysokiej ciąży, poczekałbym z rozczyszczaniem do wyźrebienia. Będzie to mniejsza strata niż ewentualne poronienie.
Pisze pani doktor, że widziała zwierzęta (konie) dzikie, niedające się dotknąć, uciekające od człowieka jak od oprawcy, zamknięte w upale bez wody itd. Owszem, takie źrebięta zdarzają się sporadycznie i nie zawsze jest to wina hodowcy. Miejscem tych źrebiąt po odłączeniu od matki winien być punkt skupu, a nie program ochronny. Natomiast 90% i więcej koni jest łagodnych, spokojnych, może nieregularnie czyszczonych, głaskanych, ale normalnych i z ufnością podchodzących do ludzi. Związek białostocki w ciągu ostatnich lat wszczepił transpondery kilkunastu tysiącom koni. Żeby wykonać ten zabieg, trzeba podejść do konia, przytrzymać go, wystrzyc sierść, zdezynfekować, wszczepić transponder itd. Jeżeli stan byłby taki, jak opisuje pani doktor, to pracownicy Związku mieliby połamane ręce i nogi i byliby mocno poturbowani. Na szczęście takich przypadków nie było. A więc są jakieś proporcje, a pojedyncze przypadki przywołane w artykule nie odzwierciedlają całości.
Dalsza sprawa to incydentalne przekarmianie koni na Podlasiu. To się zdarza, mimo bardzo drogich pasz. Jest to cień przeszłości, z którą coraz skuteczniej walczymy. Jednak pisanie o zabobonach, że ogier gruby (chyba zatuczony) da drobne potomstwo, nie przystoi poważnym ludziom. Szkoda, że pani doktor z normalnych prostych ludzi robi zabobonnych barbarzyńców i okrutników, goniących tylko za zyskiem.
Oczywiście są przypadki naganne. Te trzeba z całą surowością piętnować, a hodowcę, który nie poprawia zaniedbań, wyeliminować z programu. Ale po dokonanej w gospodarstwie kontroli właściciel powinien dostać zalecenia pokontrolne z terminem ich usunięcia, a w przypadkach szczególnie drastycznych należy powiadomić Inspekcję Weterynaryjną odpowiedzialną za przestrzeganie dobrostanu zwierząt gospodarskich.
Na zakończenie zamieszczam zdjęcia koni z naszego województwa. W taki właśnie sposób jest utrzymywana większość z nich.

Reklama

Monitoring stajni
Smarthorse