tekst: Małgorzata Józwik
…Chciałabym, żeby Pan wiedział, że dla mnie jako tłumacza prowadzenie rozmów i tłumaczenie ich w Pana towarzystwie było niezwykle komfortowe. Rozmowy z Panem były uważne, można by powiedzieć slow.
Niewątpliwie sławę przyniósł Panu Nevados, żaden polski hodowca nie może się pochwalić takim tytułem i osiągnięciem. Pana sukces hodowlany jest jak wiatr w żagle dla innych. Pokazał Pan nam wszystkim, że można!
Z sukcesu Nevadosa cieszył się Pan szeptem. Gdy w niedzielne popołudnie zadzwoniłam z gratulacjami, okazało się, że o tym zwycięstwie z Lanaken właśnie w ten sposób Pan się dowiedział. Bardzo się Pan ucieszył, ale mógł Pan to robić szeptem, i tylko szeptem, bo był Pan wtedy na polowaniu. Cieszę się, cieszę się bardzo, ale mogę tylko szeptem.
Niewiele brakowało, a Nevadosa mogłoby nie być. Niewiele brakowało, by doszło do sprzedaży Nicol, babci og. Nevados, zanim jeszcze urodziła Nestię, matkę przyszłego Mistrza Świata 7-latków. Urodziwa, żeńska, z pięknym okiem i bardzo dobrym charakterem, jezdna. Wpadła w oko Danielowi Olbrychskiemu. Pan jako hodowca miał co do niej inne plany, czasem niezrozumiałe dla niehodowców. Jak to, co to za koń, że nie jest na sprzedaż? I w tym właśnie czasie Nicol nie była. I Kmicic wyjechał z Liszkowa bez Nicol. Wspaniała intuicja.
Miał Pan też niezłego nosa do młodych ogierów, nie bał się Pan ich używać. U Pana właśnie jako u pierwszego hodowcy w Polsce bardzo często rodziły się źrebięta po młodych ojcach.
Dla Pana niezwykle ważna była także uroda koni. Jasno tłumaczył to Pan względami komercyjnymi. Stąd np. wybór młodziutkiego wówczas ogiera selle français Top Gun Semilly czy Leoville, czy Chelssini (ten niestety nic po sobie nie zostawił). Calvadosa użył Pan, gdy ten miał 5–6 lat, za radą Krzysztofa Kierzka. Ogiera Top Gun Semilly użył Pan w jego pierwszym sezonie stanówkowym, tak jak hodowcy we Francji. Jego syn Nirgun od półsiostry Nestii, matki Nevadosa, został uznany w ubiegłym roku w Polsce po ukończeniu ZT w Bielicach.
Szkoda i żal, że nie spotkamy się już w Liszkowie np. z Marie-Jo z Normandii, właścicielką ogiera Leoville, nie będziemy śmiać się, czasem nawet do łez. Pamiętam, jak w jakieś letnie popołudnie z bardzo poważną miną zadał Pan nam pytanie, czy wiemy, dlaczego jest Pan hodowcą i właścicielem najszczęśliwszych koni na świecie. Nikt nie wiedział, co odpowiedzieć. Dlatego – odparł Pan z szelmowskim uśmiechem – że na nich nie jeżdżę.
Sam Pan nie jeździł, ale mieliśmy to szczęście, że za Pana przyzwoleniem i pod okiem Krzyśka Kierzka kilka lat jeździliśmy grupą zapaleńców stworzoną po studiach treningowych we Wrocławiu. Nie było chyba w tym czasie konia w Liszkowie, który by nie chodził pod siodłem. Hubertusów nie chodziły wtedy chyba tylko matki ze źrebiętami. Szła Nicol (po Nimmrod) – babcia Nevadosa, Centurio S (po Grand de la Cour), Grand de la Cour, Figaro (po Nurjev) – oba w Kanadzie, Concert, Nero S, Apollo S (sprzedane do Francji), szła Promesa (obecnie pod Warszawą) – matka Paoli S, bardzo udanej córki po Leoville (sprzedana do Estonii), Roma, która z Leovillem dała także obiecującą córkę – Roville S, której niewiele brakowało, by została zakwalifikowana na aukcję Fences – Elite. Na aukcji Fences została sprzedana do Francji, tak jak i Agrandius S (po Grand de la Cour), który trafił do Irlandii, do stajni lady Forbes. Jeden z Pana koni został sprzedany nawet na Tajwan. Granit S, po bardzo udanych startach pod Hubertem Kierznowskim, został sprzedany do Kanady, gdzie startuje w konkursach 1,40–1,60. Wiele osób zaczynało swoją przygodę z końmi właśnie u Pana, w Liszkowie. Każdego gościł Pan po prostu pięknie.
Troszczenie się o innych było dla Pana czymś naturalnym, oczywistym. O tym pięknie mówił Pana brat, ksiądz Jan, niestety na pogrzebie. Troska to słowo klucz – zarówno w stosunku do rodziny, bliskich, pracowników, jak i do zwierząt, nie tylko koni, nie tylko swoich. Kiedyś przybłąkał się na liszkowskie pola półdziki wychudzony pies. Było dla Pana nie do pomyślenia, by taka bida chodziła głodna. Pracownicy Liszkowa dostali zatem zadanie, by go dokarmiać, wynosić mu jedzenie tak daleko, by mógł się do niego zbliżyć i jeść, skoro bał się podejść do gospodarstwa.
Osierocił Pan nie tylko swoje dzieci, wielu osobom bardzo Pana brakuje. Całe Liszkowo jest teraz jak dziecko bez rodzica.
Mam nadzieję, że ten list dotrze do Pana pięknego, zielonego nieba i że razem z koniarzami, którzy w tym roku nas opuścili, jest Wam tam dobrze. Bo nam tutaj żal, ogromna szkoda i tęsknota za Wami i za tym, co już się nie będzie mogło wydarzyć, bez Was. Mam też nadzieję, że z tej niebiańskiej perspektywy będzie Pan oglądał i Nevadosa w marcu przed komisją księgi BWP, i bardzo oczekiwane źrebięta na wiosnę, m.in. po Cornet Obolensky, od pełnej siostry Nevadosa i od jego matki.
Według ks. Jana Twardowskiego wszystko tak będzie jak ma być, choć czasem trudno to zrozumieć.