Marcin Szczypiorski
Minął ponad rok od zakończenia Igrzysk Olimpijskich w Hongkongu (Pekinie). Igrzysk, które dla polskiego jeździectwa były pomyślne. Choć 19. miejsce Pawła Spisaka na Weriuszu we Wszechstronnym Konkursie Konia Wierzchowego oraz 23. miejsce Michała Rapcewicza na Randonie w ujeżdżeniu trudno nazwać sukcesem.
Biorąc pod uwagę wszystkie uwarunkowania i pozycję naszego kraju w światowym (olimpijskim) jeździectwie, w opinii fachowców uznano ten start jako dobry, potwierdzający stałe podnoszenie poziomu polskiego jeździectwa i jego duże, potencjalne możliwości. Nie muszę przekonywać tych (niestety nielicznych) z naszego jeździeckiego środowiska, którzy dostąpili zaszczytu reprezentowania Polski na olimpijskich arenach, czym jest udział w igrzyskach i jakie niesie ze sobą przeżycia, wrażenia oraz korzyści w wielu aspektach. To, co obecnie przelewam na papier, raczej dotyczy tych, którzy igrzysk nigdy nie widzieli (może jedynie z medialnych przekazów) ani nie uczestniczyli w przygotowaniach do nich.
Miałem możliwość i zaszczyt bycia kilkakrotnie olimpijczykiem, niestety, tylko w charakterze członka ekipy, a nie zawodnika…!
Ale i taka rola jest wystarczająca, aby doznać tych wspaniałych, niepowtarzalnych przeżyć olimpijskiego startu i klimatu.
Patrzeć w przyszłość
Ten wstęp do niniejszego artykułu o problematyce olimpijskiej wydawał mi się konieczny, aby uzmysłowić czytelnikom „Hodowcy i Jeźdźca” jakie mamy przed sobą wyzwania przed kolejnymi Igrzyskami Olimpijskimi w Londynie roku 2012, nie traktując ich znowu jako oderwanej akcji, a cyklicznie (co cztery lata) powtarzającego się wydarzenia o światowym zasięgu. Sportowego i medialnego wydarzenia niosącego ze sobą wiele innych wartości i wymiernych korzyści. Aspektów dotychczas niedostrzeganych przez nasze środowisko sportowe, a patrząc szerzej przez cały sektor hodowlany, jak również inne (poza sportowym) resorty, które powinny być żywo zainteresowane promocją naszego kraju poprzez produkt jakim są konie sportowe.
Powrócę na chwilę do Hongkongu, który zwłaszcza polskim hodowcom powinien dać dużo do myślenia. Przecież w tych Igrzyskach wystartowały trzy konie wyhodowane w Polsce (Randon, Wag i Weriusz) i ukończyły je, przynosząc chwałę naszej rodzimej hodowli. Relacjonując rok temu na stronie internetowej PZJ (bo mediów nasz start w ogóle nie interesował !) przebieg olimpijskiej rywalizacji, podkreślałem jego wagę i sam fakt, że w elicie światowego jeździectwa polskie konie pokazały swoją wartość. A jak ciężko jest dziś rywalizować ze wspaniałymi końmi hodowli niemieckiej, holenderskiej, belgijskiej, francuskiej itd., nie trzeba nikogo przekonywać. Polscy jeźdźcy zrobili więc doskonałą robotę nie tylko dla sportu, w którym to środowisku trudno jest „chwalić się” miejscami poza pierwszą szóstką, ale dla polskiej hodowli. Polscy jeźdźcy i konie przypomnieli światu o naszych tradycjach, sukcesach i drzemiących możliwościach.
Stawiam retoryczne pytanie, czy potrafiliśmy zdyskontować ten sukces hodowlany? Co się zmieniło w mentalności tych, którzy zajmują się hodowlą koni sportowych w Polsce (zarówno sektora państwowego, jak i prywatnego)?
Czy początek kolejnego cyklu olimpijskiego i szansa na nowe rynki dla polskich koni została wykorzystana ?
Niepomyślny scenariusz
Po roku z przykrością stwierdzam, że niewiele się zmieniło w stosunku do tego, co na własnej skórze (poprzez piastowane w PZJ stanowiska) doznawałem w minionych cyklach olimpijskich. Straciliśmy znowu rok! A rok w sporcie to szmat czasu w naszym jeździeckim sporcie trudny, a wręcz niemożliwy do odrobienia.
Pamiętam deklaracje pomocy, którą hodowcy składali naszym zawodnikom, nie mniej utalentowanym niż ich zachodni konkurenci z olimpijskich aren. Tak naprawdę pomoc otrzymał tylko Paweł Spisak – jeździec wybitny, który dzięki zrozumieniu potrzeby strukturalnej współpracy sportu z hodowlą przez Panów Marka Trelę – prezesa SK Janów Podlaski i Jerzego Urbańskiego – prezesa SO Białka ma w miarę dobrą sytuację zabezpieczenia w polskie konie na przyszłość. Choć trudno tu mówić o najbliższych igrzyskach w Londynie, raczej trzeba patrzeć na kolejne.
Ten niepomyślny dla PZJ scenariusz powtarza się od kilkudziesięciu lat. Były igrzyska bardziej i mniej udane, jeśli chodzi o efekty startowe – wyniki. Nie było tak źle, jak się wielu nieświadomym i niedoinformowanym wydaje, biorąc pod uwagę nasze skromne możliwości rywalizowania z najlepszymi.
Wyciągnijmy wnioski
Tak dla przypomnienia i wyciągnięcia wniosków na przyszłość przedstawiam refleksje z kilku ostatnich olimpijskich startów:
Seul – 1988; wielki, niespodziewany sukces drużyny WKKW w postaci czwartego miejsca (dosłownie otarliśmy się o medal) oraz przyzwoite miejsca indywidualne, 12. B.Jareckiego (Niewiaża) oraz 13. K. Rogowskiego (Alkierz). Sukces wywalczony na koniach, o których trudno było powiedzieć, że zostały świadomie wyselekcjonowane i były najlepszymi, na jakie Polskę wówczas było stać. To były dzielne koniki, z polską duszą, a na ich grzbiecie wspaniali jeźdźcy, którzy z zazdrością patrzyli, czym już dysponują ich konkurenci. Były gratulacje, obietnice, zapewnienia wypowiadane przez tzw. decydentów. Wierzyliśmy – naiwni, że w przygotowaniach do kolejnych igrzysk będziemy mieli zapewniony dostęp do najlepszych koni oraz odpowiednie środki na przygotowanie ekip w trzech olimpijskich dyscyplinach. Co z tego wyniknęło? Nic lub prawie nic…
A nadeszły już czasy, że nie wszystko można było zwalać na komunę.
cdn.
Marcin Szczypiorski
Prezesem Polskiego Związku Jeździeckiego
Przewodniczący Sztabu Olimpijskiego PZJ
Członek zarządu PKOL