Tekst: rtm. Robert Woronowicz
Zdjęcia: Narodowe Archiwum Cyfrowe
Bo w sercu ułana, gdy położysz je na dłoń, na pierwszym miejscu panna, przed panną tylko koń.
II Rzeczpospolita kojarzy nam się z kawalerią i związaną z nią dużą liczbą koni w wojsku. Obrazy, które najczęściej zapadają nam w pamięć, to twórczość Wojciecha i Jerzego Kossaków, przedstawiająca ten malowniczy rodzaj wojska, oraz liczne zdjęcia chor. Witczaka-Witaczyńskiego, zdobywające nagrody w konkursach fotograficznych w przedwojennej Polsce. Krytyka przedwrześniowej armii polskiej też sprowadza się głównie do zarzutów, że Polacy, naród kochający się w koniach, zamiast tworzyć wojska pancerne i zmechanizowane, zamknęli się w tej, jakoby ulubionej przez Marszałka, broni. Nawet w pamiętnikach Winstona Churchilla zaistniało stwierdzenie, że Polska z całą swoją kawalerią nie poradziła sobie z niemieckimi wojskami pancernymi. W domyśle – dlatego alianci nie pomogli nam we wrześniu, bo jak tu pomagać romantykom, którzy zamiast czołgów woleli konie!
A jak to było naprawdę z końmi w kawalerii naszego wojska dwudziestolecia międzywojennego?
Podstawowym problemem polskiej kawalerii w latach dwudziestych ubiegłego wieku był brak koni. Wprawdzie koni jako takich nie było mało, ale panował olbrzymi niedobór tych wierzchowych.
Konie były tak powszechne w całym ówczesnym świecie, że wciąż aktualne było hasło z Nowych Aten ks. Chmielowskigo (XVIII w.): „Koń jaki jest, każdy widzi”. Liczebność polskiej kawalerii nie wynikała z miłości Polaków do tych zwierząt, ani z afektu Marszałka Józefa Piłsudskiego. Marszałek, po walkach Legionów pod Kostiuchnówką, wręcz nie lubił kawalerii, widząc jak wielkie straty (po stronie rosyjskiej) ponosiła ona w czasie walk pozycyjnych. Tego rodzaju wojska używał jednak z powodzeniem w wojnie manewrowej, jako jedynego w tamtych czasach (1918-1920) rodzaju wojsk szybkich, niezbędnych do prowadzenia tego typu działań.
W dwudziestoleciu międzywojennym polska kawaleria składała się z 40 pułków: 3 pułków szwoleżerów, 27 – ułanów, 10 – strzelców konnych oraz z towarzyszących im 10 dywizjonów artylerii konnej. Liczba ta nie wynikała z preferencji Polaków, ale była pochodną polsko-francuskiej umowy wojskowej z początku lat dwudziestych XX w. Nie był to więc pomysł polski, ale wymagania naszego głównego europejskiego sojusznika.
Kiedy w roku 1919 ukazała się „Tymczasowa instrukcja dla rejestracji koni remontowych” i rozkaz Ministerstwa Spraw Wojskowych w Dzienniku Rozkazów Wojskowych z tegoż roku, wyznaczający przy każdym Okręgu Wojskowym stałą Komisję Remontową oraz podający, jak zakupywane konie mają być klasyfikowane, obowiązywał podział na cztery klasy: wierzchowe oficerskie, kawaleryjskie, artyleryjskie i taborowe. W pierwszych latach po odzyskaniu niepodległości, podczas wojny polsko-sowieckiej, nie zwracano specjalnej uwagi na przynależność koni do właściwego typu, ponieważ panował ogólny ich niedobór nie tylko w armii, ale i w całym kraju, i wcielano do szeregów nie to, co należało, lecz to, co było możliwe. Oczywiście starano się dobierać dla kawalerii konie wierzchowe, a dla artylerii pociągowe, ale instrukcja nie dzieliła wtedy koni na właściwe dla poszczególnych rodzajów artylerii – polowej, ciężkiej i konnej, a także górskiej. W praktyce Komisje Remontowe starały się dobierać konie tak, aby były one odpowiednie do ciężaru, który miały ciągnąć.
Dopiero w maju 1923 roku rozpoczął się pierwszy zakup koni, zorganizowany przez pokojowe Komisje Remontowe. Okazało się jednak, że kraj po zniszczeniach wojennych nie ma zupełnie koni zdatnych do wojska. I chociaż Polska miała już w tym czasie około 4 milionów koni, to stan ówczesnej hodowli koni był zastraszający.
Lesław Kukawski, „Konie kawalerii II RP”
Kupowano więc konie dla kawalerii za granicą, głównie w Irlandii, na Węgrzech, a jeszcze w czasie wojny z sowietami – od Ekspedycyjnego Korpusu Amerykańskiego, który przed powrotem do Stanów Zjednoczonych sprzedawał w Europie, co mógł. Nota bene, słynny Pikador majora Królikiewicza był koniem z demobilu amerykańskiego i początkowo ciągnął beczkę z wodą w koszarach 1 Pułku Szwoleżerów JP. Dużą część stanowiły konie przejęte od kawalerii zaborców; Jasiek – drugi słynny koń mjr. Królikiewicza, był koniem służącym wcześniej w ck wojsku.
Kłopoty polskiej kawalerii z odpowiednią liczbą koni odbijały się niekorzystnie na organizacji tej broni. Zaraz po wojnie o niepodległość i granice (1918-1921) obowiązywał system czwórkowy. Pułk kawalerii (na stopie pokojowej – 879 koni) składał się z czterech szwadronów liniowych, a szwadron – z czterech plutonów. Podstawowym szykiem marszowym była kolumna czwórkami. Do walki pieszej, która była podstawową formą walki, na czterech kawalerzystów trzech spieszało się, a jeden koniowodny zostawał na cztery konie. Na skutek ciągłego braku koni, a zarazem konieczności wywiązywania się z umowy wojskowej z głównym sojusznikiem, w 1930 r. zmieniono organizację pułku. Szwadrony zmniejszono o jeden pluton, a podstawową kolumną marszową stała się kolumna trójkami. Do walki pieszej na trzech żołnierzy spieszało się jedynie dwóch, czyli siła ogniowa zmniejszyła się o 1/3. Jeden koniowodny zostawał na trzy konie. Tę zmniejszoną siłę ogniową starano się uzupełnić przed wybuchem wojny, wprowadzając w pułkach pododdziały kolarzy (nie musieli wydzielać koniowodnych). Zmiany organizacyjne zmniejszyły liczbę koni w pułku, dodatkowo pułki podzielono na dwie grupy. Grupa I (nadgraniczna), 15 pułków, na stopie pokojowej liczyła po 736 koni każdy (razem 11040). Grupa II to pozostałe pułki, które na stopie pokojowej liczyły po 532 konie. Po ogłoszeniu mobilizacji każdy pułk osiągał liczbę ok. 860 koni, w tym 660 wierzchowych. W ten sposób Polska zdołała się wywiązać z umowy sojuszniczej, chociaż w kampanii wrześniowej okazało się to nie mieć żadnego znaczenia.
Problemy z zapewnieniem kawalerii odpowiedniej liczby koni spowodowały działalność państwa na rzecz rozwoju hodowli koni remontowych w kraju. Zrzeszenia hodowców zaczęły urządzać wystawy koni i pokazy koni remontowych, jeszcze przed okresem zakupów remontów w danym roku. Pokazywano tam najlepsze okazy oferowane do sprzedaży. Dzięki regionalnym i ogólnopolskim pokazom zaczął się krystalizować obraz hodowli konia remontowego na terenie kraju. Najbardziej rozwijała się ona w Wielkopolsce. W innych rejonach kraju sytuacja wyglądała rozmaicie, ale wyraźnie dawał się zauważyć powrót do produkcji remontów tam, gdzie istniała już tradycja hodowlana sprzed I wojny światowej. Za konia remontowego płacono o wiele więcej niż za niezaszeregowanego do służby wojskowej. Hodowca koni remontowych miał również ułatwiony dostęp do ogierów z państwowych stad.
Od końca lat dwudziestych, kiedy wykształciła się hodowla koni dla wojska w kraju, kupowano je wyłącznie od hodowców, rezygnując całkowicie z zakupów u handlarzy. Duży nacisk kładziono na łagodne obchodzenie się z koniem, który miał być remontem. Dla kawalerii kupowano konie, które miały ukończone 3 lata, zupełnie surowe. W pułkach, przydzielane co roku młode konie były wcielane do szwadronów zapasowych, pod opiekę podoficerów ujeżdżaczy i szeregowców starszego rocznika, dobrych jeźdźców i tam powoli wdrażano je do służby w szeregach. Odbywało się to zgodnie z obowiązującą, zatwierdzoną do użytku służbowego przez Ministerstwo Spraw Wojskowych „Instrukcją ujeżdżania koni” z roku 1928, unieważnioną następnie w roku 1936 przez wprowadzenie nowej rozszerzonej wersji, zatwierdzonej do użytku służbowego przez Ministra Spraw Wojskowych, gen. dyw. Tadeusza Kasprzyckiego. Koń był przygotowywany do służby do ukończenia 5,5 roku. Następnie trafiał do szwadronu liniowego, jednak do ukończenia 6 lat był oszczędzany jako koń młody, np. w ograniczonym stopniu był wykorzystywany w manewrach międzybrygadowych.
„Instrukcja ujeżdżania koni” z roku 1936 powinna być znana każdemu właścicielowi młodego konia. Mówi ona, co należy z nim robić od 3. roku życia do ukończenia 5,5 roku. Poniżej cytuję kilka paragrafów z rozdziału A „Zasady ogólne”:
2. Określenie ujeżdżenia
/…/ Ćwiczenia muszą być stosowane stopniowo i w taki sposób, aby każde nowe wynikało z poprzedniego. Systematyczne ujeżdżenie z uwzględnieniem indywidualnej budowy, temperamentu i charakteru może nawet najgorsze konie odpowiednio przygotować do służby, natomiast wadliwa praca psuje konie, choćby miały z natury najlepsze dane. /…/
4. Ujeżdżenie pod względem psychicznym
Ujeżdżenie pod względem psychicznym polega na nauczeniu konia rozumienia wszelkich pomocy, czyli środków, którymi jeździec przekazuje mu swoją wolę, oraz na wyrobieniu w koniu zaufania do jeźdźca i posłuszeństwa jego woli.
Praca ta wymaga od jeźdźca niezwykłej cierpliwości i łagodności, a zarazem energii i stanowczości, tj. tych cech, które muszą znamionować każdego człowieka, dążącego do porozumienia się ze zwierzęciem i do podporządkowania go swej woli.
Ujeżdżacz musi się trzymać zasady, nakazującej szukania przyczyny niepowodzeń przede wszystkim w swym nieodpowiednim postępowaniu, następnie w budowie konia, a w końcu dopiero w jego trudnym charakterze.
To zaledwie próbka, tekst ma ponad 230 stron. Jak w każdym dokumencie przedwojennej kawalerii, w instrukcji nie ma zbędnego słowa. Wykorzystuje ona kilkusetletnie doświadczenia w obcowaniu z końmi w jeździe polskiej, rosyjskiej i europejskiej. Przygotowane według niej konie miały służyć w armii do 16. roku życia, następnie były wybrakowywane i sprzedawane na rynku cywilnym. Nigdy nie brakowało kupców.
Niestety, „Instrukcja…” ta jest dzisiaj prawie zupełnie nieznana, a ci, którzy o niej wiedzą, nie doceniają jej. Można według niej znakomicie i wszechstronnie przygotować konia do intensywnego treningu, również gdy jest już całkowicie rozwinięty i dorosły. Pozwala ona uniknąć przeciążenia go w czasie, gdy jego organizm nie jest jeszcze gotowy – pod względem fizycznym i psychicznym – do intensywnej pracy, a co często zdarza się w naszym świecie jeździeckim. Koń ujeżdżany zgodnie z tą instrukcją będzie służył właścicielowi długie lata. Stwierdzam to na przykładzie własnej klaczy, która ma 27 lat i cały czas chodzi pod siodłem.
Gdy krajowa hodowla wyszła z powojennej zapaści, zaczęto myśleć o ujednolicaniu maści koni w oddziałach. Przede wszystkim dobierano konie jednej maści w szwadronach i w plutonach służb. Plutony łączności i trębacze jeździli na siwkach. Udało się także ujednolicić maści w niektórych pułkach, 1 Pułk Szwoleżerów JP jeździł na koniach gniadych, 3 Pułk Szwoleżerów Mazowieckich – na karych a 15 Pułk Ułanów Poznańskich – na kasztanach.
W związku z maściami końskimi przytaczam opowieść gen. Michała Gutowskiego, który przed II wojną światową służył w 17 Pułku Ułanów Wielkopolskich.
Malowany szwadron
Mniej więcej 15 lat temu podczas przeglądu koni w Szwadronie Kawalerii WP w Starej Miłosnej gen. Michał Gutowski wspomniał zdarzenie z maja 1939 r., które miało zakończenie po wojnie, w Londynie. Wspomnienie Generała przytaczam z pamięci, jako ciekawy obrazek z życia przedwojennej kawalerii.
Generał opowiadał:
W maju 1939 r. 17 Pułk Ułanów Wielkopolskich, w którym służyłem nieprzerwanie od zakończenia nauki w CWK, miał otrzymać nowy, zgodny z przepisami sztandar. Wręczenia sztandaru miał dokonać Marszałek Rydz-Śmigły w czasie obchodów uroczystości 20-lecia pułku.
Pełniłem wówczas funkcję dowódcy 1 szwadronu. Z powodu znakomitego wyglądu koni w moim pododdziale (dodatkowy owies od zaprzyjaźnionych ziemian wielkopolskich), mój szwadron został wyznaczony do powitania delegacji na dworcu w Lesznie. W trakcie tej uroczystości podszedł do mnie adiutant generała Regulskiego (inf. opow.), znajdującego się w grupie dostojników towarzyszących Marszałkowi. Oficer ów przekazał mi gratulacje od generała za znakomity wygląd szwadronu. Zasalutowałem szablą trzykrotnie w podziękowaniu.
Następny raz spotkałem generała już po wojnie, w Londynie. Odwiedziłem go wówczas w jego skromnym mieszkaniu. Generał pogratulował mi szczęścia żołnierskiego w czasie mojej służby w 1 Dywizji Pancernej gen. Maczka. Jednak rzeczą, która najbardziej utkwiła w jego pamięci, był mój szwadron honorowy z uroczystości w maju 1939 r.
Wtedy wstałem i powiedziałem:
– Panie generale, muszę się przyznać, że szwadron był malowany.
A było tak. Gdy stanęliśmy z szefem szwadronu przed stojącym na przeglądzie pododdziałem, odezwałem się w te słowa:
– Józiu (do podoficerów, którzy niczym nie podpadli, mówiło się po imieniu), tak nie może być!
Pomimo wymiany koni z dużymi odmianami w innych szwadronach, nie wyglądało to najlepiej. Wprawdzie wszystkie były kare, ale wyraźnie rzucały się w oczy różne małe odmiany. Tu strzałka, tam kwiatek, tu pęcina, tam skarpetka – to nie był „mój” szwadron honorowy.
Szef drapał się po głowie, nagle mówi:
– Panie rotmistrzu, pomalujemy je.
– Czyś ty zwariował?!
– Panie rotmistrzu, jak cyganie ukradną konia, to tak go przemalują, że właściciel go nie pozna.
– Czego ci potrzeba i ile czasu?
– Panie rotmistrzu, pięć złotych i dwie godziny.
– Dobrze. Pierwszy szereg ma mieć gwiazdkę i strzałkę, drugi tylko gwiazdkę, żadnych odmian na nogach Jak będzie gotowe, zamelduj.
Po dwóch godzinach wachmistrz melduje gotowość do przeglądu. Idziemy, patrzę – szwadron jak malowany (w rzeczywistości malowany) – odmiany zgodnie z moim rozkazem. Pytam szefa:
– Jak to zrobiłeś?
Szef pokazuje mi puszkę białej farby olejnej i czarną pastę do butów.
– I tak to było, panie generale.
Zakończyłem opowieść. Generał wstał z fotela, wyjął z szafki butelkę koniaku przechowywaną na lepsze czasy, otworzył, nalał do kieliszków.
– Wypijmy za ten pański malowany szwadron – powiedział.
ze wspomnień gen. Michała Gutowskiego,
spisane przez rtm. Roberta Woronowicza
To zaledwie kilka informacji o koniach w kawalerii II RP. Jest to temat niezgłębiony, jak niezgłębiony jest kontakt człowieka z tym niezwykłym zwierzęciem, które zajmuje szczególne miejsce w historii naszego kraju.