Rozmawiał: Michał Wierusz-Kowalski
Zbliżają się wybory. W maju podczas Walnego Zjazdu trzeba będzie podjąć szereg ważkich decyzji dotyczących struktury i standardów funkcjonowania dużej organizacji, jaką jest Polski Związek Hodowców Koni. To ostatni moment na pogłębione merytorycznie, odpowiedzialne refleksje, a następnie metodyczne działanie, o czym rozmawiam z Tomaszem Siergiejem, członkiem Prezydium PZHK.
Hodowla koni to Pana hobby?
– Zaczęło się od niewinnej zabawy, a dziś to już profesjonalne przedsiębiorstwo. Jak mieliśmy pięć klaczy, to można było to traktować jako hobby. Teraz w stajni stoi ponad 30 klaczy matek i jest to już bardzo drogie przedsięwzięcie, dalekie od chwilowego kaprysu. Tę działalność należy już traktować zdecydowanie poważnie i profesjonalnie, w komercyjnym tego słowa znaczeniu.
Od wielu lat prowadzicie z żoną duże gospodarstwo rolno-hodowlane na Pomorzu Zachodnim w Żelichowie pod Cedynią. Specjalizujecie się w hodowli koni sportowych, głównie dla konkurencji skoków przez przeszkody, ale i ujeżdżenia. Skąd pomysł na taki profil działalności?
– Poznaliśmy się z Małgosią dzięki końskiej pasji w Akademickim Klubie Jeździeckim przy Akademii Rolniczej w Szczecinie. Po studiach się pobraliśmy, a konie od początku są integralną częścią naszego związku. W zasadzie już nie pamiętam, żeby ich nie było. Mój teść, Ryszard Chański, był urodzonym rolnikiem, wielkim miłośnikiem i hodowcą koni. Z chwilą gdy pojawiła się możliwość zakupu popegeerowskiej ziemi, bez wahania zdecydował się na rozwój gospodarstwa, z myślą, że będzie ono w części służyło rozwijaniu naszej wspólnej pasji, czyli hodowli koni. Zaczynaliśmy od kilku matek, w tym kuców sportowych. Naszymi nauczycielami początkowo byli panowie Kazimierz, Janusz i Jacek Bobikowie, którym zawdzięczamy mnóstwo wsparcia i wiedzy. Już od samego początku ustawiliśmy sobie wysoko poprzeczkę, z jednej strony mając za wzór hodowlę nowielicką, z drugiej zaś, z racji nadgranicznego położenia naszego gospodarstwa, konkurencyjną hodowlę niemiecką.
Wasza aktywność hodowlana wyróżnia się na tle polskiej rzeczywistości szczególną nowoczesnością. Import najlepszego nasienia od czołowych zachodnich ogierów czy podnoszenie jakości bazy klaczy matek to dla Was chleb powszedni. Ostatnio podobno nawet poszliście w transfer embrionów i zarodków?
– Właściwie od samego początku stawialiśmy na nowoczesne techniki rozrodu, które pozwalają bez przeszkód korzystać z najlepszego materiału hodowlanego na świecie. Bliskość granicy zachodniej (nasza hodowla leży 5 km od granicy i 50 km od Berlina) sprzyja kontaktom z partnerami z całej Europy. Na szczęście w hodowli koni szlachetnych półkrwi nie ma barier hodowlanych. W zasadzie 100 proc. urodzonych koni w naszej stadninie pochodzi z inseminacji świeżym lub mrożonym nasieniem, a od kliku lat mamy już źrebięta urodzone dzięki metodzie transferu zarodków. Ponieważ zainwestowaliśmy w klacze z najlepszych obecnie linii hodowlanych w Europie, to musimy w najlepszy dostępny sposób wykorzystać ich potencjał. To niestety są drogie metody, ale tylko tak możemy zaoferować naszym klientom konie co najmniej dobrej jakości.
Macie również spore doświadczenie handlowe – umiecie z wyczuciem prowadzić marketing, promować i dostosowywać się do popytu rynkowego. Biznes Was motywuje?
– Pewne doświadczenie rzeczywiście już mamy, ale daleki byłbym od stwierdzenia, że wystarczające. We współczesnej hodowli koni obowiązują zasady jak w każdej innej branży biznesowej, trzeba być na bieżąco, śledzić wyniki sportowe i hodowlane na całym świecie, w miarę możliwości osobiście lub za pomocą internetu. W zasadzie tylko tym się interesować i żyć. A to zdecydowanie domena mojej żony. Myślę, że mało kto jej w tym dorównuje.
Mimo niekwestionowanych sukcesów niektórzy koledzy ze Związku dociekają, dlaczego hodując konie w Polsce, nie chcecie Państwo rejestrować ich w polskich księgach i nadawać im polskich paszportów. Rutynowy sprzeciw wobec zielonego paszportu?
– Absolutnie nie! To względy marketingowe spowodowały, że zdecydowaliśmy się wpisywać część koni do księgi OS (oldenburskiej). Otworzyło nam to dostęp do know-how i rynku zbytu nie tylko w Niemczech. Hodowla musi być oparta na zdrowych podstawach ekonomicznych, jeżeli ma być profesjonalna. Koszty hodowli i promocji koni sportowych są dziś takie same w całej Europie. Ponadto warto uczyć się od lepszych. Od Niemców, Belgów, Holendrów czy Francuzów, a mówiąc szczerze, wszyscy oni nas, czyli polską hodowlę, dystansują. Korzystając z osiągnięć innych ksiąg rasowych, nie przestajemy być Polakami i cały czas hodujemy konie w Polsce. To, że część naszych koni ma paszporty zagraniczne, to też próba bezpośredniej konkurencji z hodowlą naszych zachodnich sąsiadów. Ale również konie naszej hodowli wpisane do księgi sp odnoszą sukcesy sportowe i stanowią naszą dumę, jak wałach Otello sp sprzedany do Singapuru, gdzie startuje w konkursach Grand Prix w ujeżdżeniu w prestiżowej lidze Asian 25.
W środowisku hodowców jawi się Pan jako człowiek potrafiący bronić swoich poglądów, nawet czasami nieco kontrowersyjnych. Czy mało popularna centralizacja władzy w strukturze PZHK jest nam dzisiaj przeznaczona?
– Tego nie wiem. Natomiast jeśli się przyjrzeć związkom hodowlanym w Europie, to widać, że żaden nie ma tak rozbudowanej i niejednolitej struktury, z taką ilością biur terenowych, i to w dodatku nie mając dostatecznej kontroli nad tą strukturą. Mając świadomość, że za kilka lat mogą się skończyć dopłaty MRiRW, trzeba już dziś myśleć, jak zmieścić się z kosztami obsługi i wykonywania działań hodowlanych bez tych dopłat. Nie możemy wszystkich obciążeń przerzucać na hodowców. Obecnie hodowla koni jest najdroższą hodowlą zwierząt gospodarskich, jeżeli chodzi o koszty administracyjne, czyli związane z dokumentacją hodowlaną, oceną, koordynacją. Powstaje dylemat – czy idziemy w kierunku centralizacji struktur pracowniczych, wyłączając je spod zwierzchnictwa związków okręgowych, ograniczając ich koszty, restrukturyzując je i dostosowując do rzeczywistych potrzeb, czy pozostajemy w modelu dotychczasowym, doraźnie reagując na zmieniającą się sytuację. Wielu kompetentnych, zdroworozsądkowych, ale i ze wszech miar zaangażowanych kolegów głowi się nad tym tematem, czyli quo vadis polska hodowlo… Tymczasem dla wielu działaczy myśl, że zostaną pozbawieni bezpośredniego zwierzchnictwa nad swoimi pracownikami, wydaje się nie do przyjęcia. Bowiem dodatkowo utraciliby kontrolę nad finansami związku, przestali decydować, na co są wydawane fundusze, wypracowane m.in. dzięki dotacji MRiRW. A nie są to małe kwoty, w skali kraju rocznie kilkaset tysięcy złotych. Pytanie, jak te pieniądze sensownie wydać na inwestycje, by pobudzały rozwój hodowli, a nie przejadać na własne potrzeby.
Czy nasze środowisko wytrzyma próbę zderzenia z realiami ekonomicznymi wolnego rynku?
– Mógłbym przewrotnie zapytać – a czy do dziś wytrzymuje? Środowisko, czyli hodowcy, daje sobie radę już od 25 lat w nowej rzeczywistości. Oczywiście miejmy świadomość, że w 1990 r. było w kraju ok. miliona koni, a dziś mamy ich już tylko ok. 300 tys. Sztuk i zmienia się struktura pogłowia. To są twarde fakty.
Jak z perspektywy 25 lat wolnej Polski ocenia Pan sytuację w hodowli koni szlachetnych?
– Zarówno liczba koni hodowanych w Polsce, jak i liczba ośrodków hodowlanych w ostatnich 20 latach zmalała. Nie ma już wielu stadnin i stad państwowych, które wydawały się opoką tej hodowli. Wielu hodowców prywatnych nie wytrzymało pogarszających się warunków ekonomicznych. Ale ci, co przetrwali, bądź nowi hodowcy wyraźnie stawiają na jakość materiału hodowlanego, nie boją się sięgać po najnowsze techniki rozrodu i najlepszy światowy materiał hodowlany. Nie mają kompleksów i skutecznie stają do rywalizacji z hodowlą europejską. Dlatego uważam, że jakość hodowli koni szlachetnych w Polsce imponująco rośnie, szczególnie w sektorze prywatnym. Przykładem jest tegoroczny sukces MJT Nevadosa S rasy sp, hodowli Stanisława Szurika, zwycięzcy Mistrzostw Świata Młodych Koni w skokach w kategorii koni 7-letnich w Lanaken, jak również śląskiego og. Bazyli, hodowli SO Książ, zwycięzcy Mistrzostw Świata Młodych Koni w powożeniu w kategorii koni 6-letnich. To są jeszcze pojedyncze przykłady, ale coraz częściej konie wyhodowane w Polsce osiągają międzynarodowy sukces i mam nadzieję, że te wyniki będą powtarzalne, a nie incydentalne. Takich światłych i świadomych hodowców jak pan Szurik mamy w kraju coraz więcej.
PZHK nie ma wielu instrumentów wspierania hodowli koni sportowych, ale od kilku lat konsekwentnie promuje wyniki sportowe koni polskiej hodowli w największych zawodach organizowanych na terenie kraju i za granicą przez fundowanie specjalnych nagród i wyróżnień.
Ile lat jest Pan działaczem PZHK?
– Swoją przygodę z końmi zacząłem w pierwszej połowie lat 80. od AKJ w Szczecinie, gdzie poznałem moją małżonkę Małgorzatę. Hodowcami jesteśmy z żoną od ponad 20 lat i od początku aktywnie działamy w związku. Jestem trzecią kadencję prezesem zarządu ZZHK i drugą kadencję członkiem Prezydium PZHK.
Największe sukcesy i porażki Tomasza Siergieja jako członka tej organizacji?
– Z pewnością byłbym dumny, jeśli doszłoby do powstania związkowego centrum hodowlanego, którego koncepcję miałem okazję współtworzyć. Miało ono powstać na bazie dawnego Stada Ogierów Biały Bór. Niestety z braku zrozumienia decydentów z ANR nie doszło do wydzierżawienia Stada w Białym Borze. Snuliśmy z kolegami plany, biorąc pod uwagę również SK Kozienice oraz SO Łąck, ale bez konkretnego efektu.
Bardzo żałuję, że nie potrafiłem zapobiec temu, że Związek Hodowców Polskiego Konia Szlachetnego Półkrwi (sp) powstał jako inicjatywa grupy osób niezainteresowanych rzeczywistą pracą społeczną, tylko chwilowym interesem i żądzą władzy, przez co ostatnie pięć lat zostało zmarnowane dla hodowli tej rasy. Do dziś hodowcy koni sp nie mają miejsca, gdzie mogliby prowadzić rzetelną dyskusję, i przez to nie mają rzeczywistego wpływu na jej rozwój. To w mojej ocenie jest również powodem, dla którego coraz więcej hodowców zapisuje się do związków zagranicznych, np. AES (anglo-europejska księga stadna).
Ostatnio coraz częściej pojawiają się przypadki nieprawidłowości w dokumentacji prowadzonej przez OZHK/WZHK. Co robi PZHK, żeby zapobiegać takim patologiom?
– Rzeczywiście w ostatnich latach doszło do nadużyć w dwóch związkach okręgowych, ale jako Zarząd PZHK umieliśmy zdecydowanie i skutecznie na nie zareagować i doprowadzić do opanowania sytuacji. Oba przypadki były różne, ale i w jednym, i w drugim okazało się, że kontrola ciała społecznego, jakim jest zarząd okręgowy, nie zawsze jest dość skuteczna. Dziś, bogatsi o nowe doświadczenia, wdrożyliśmy ogólnopolski plan kontroli, również dzięki dużo większej uwadze głównego biura w Warszawie, które regularnie poświęca czas na monitorowanie Centralnej Bazy Danych.
Co powinno być bieżącym priorytetem?
– Cały czas uważam, że powinniśmy zrestrukturyzować Związek pod kątem pracowników, stworzyć jednolitą strukturę pracowniczą podległą Zarządowi i dyrektorowi biura PZHK, z zachowaniem części biur terenowych, która wykonywałaby w terenie pracę administracyjną i hodowlaną na rzecz związków okręgowych lub rasowych. Nie powinno być problemem drukowanie i wydawanie paszportów w jednym miejscu, np. w Warszawie. Przy tak sprawnym systemie informatycznym i rozbudowanym systemie przesyłek pocztowo-kurierskich paszport może dotrzeć do hodowcy w dowolne miejsce w kraju w ciągu 24 godzin.
Po roku 2020 prawdopodobnie nie będzie możliwości dotowania hodowli koni z budżetu państwa (Komisja Europejska chciała tego zabronić już w obecnej perspektywie) bądź zostanie ona znacznie ograniczona. Co wtedy? Jak widzi Pan funkcjonowanie naszych okręgowych i wojewódzkich związków?
– To jednocześnie zła i dobra wiadomość. Z jednej strony hodowla pozbawiona wsparcia państwowego początkowo będzie przeżywała spore problemy, a z drugiej już dziś dostępu do dopłat ministerialnych pozbawione są stadniny i stada państwowe i jakoś dają sobie radę. Dotacje niestety często są głównym hamulcem postępu. Tak jest w przypadku niektórych ras rodzimych objętych dopłatami, ale tak jest też w przypadku części hodowców, którzy nie chcą iść z postępem, tylko przyjęli postawę roszczeniową. Co jest dobrego w braku dotacji? Z pewnością równe traktowanie wszystkich hodowców bez względu na znajomości, koligacje czy zasługi. Reasumując, brak dopłat zmusi kolegów hodowców do wzmożonej pracy.
PZHK jako duża organizacja prowadzi 10 ksiąg i rejestrów. Musi dbać o większość koniowatych występujących w Polsce. Jak pogodzić np. interesy hodowców koni zimnokrwistych i ras wierzchowych?
– Te interesy są nie do pogodzenia na poziomie pracy hodowlanej. Dlatego alternatywą są silne związki rasowe, które powinny być reprezentantem interesów swoich członków i które miałyby decydujący wpływ na kierunki rozwoju swojej rasy. Takim wzorem są dziś związki koni huculskich i koników polskich, ale również związek hodowców koni trakeńskich. Do budowy takich związków powinniśmy dążyć, wspierać już istniejące, stymulować powstawanie nowych. Możemy przebudować istniejący dziś model, dając większą swobodę związkom rasowym, tym samym nieco ograniczając rolę związków wojewódzkich.
A co z pozostałymi, od zebry i osła po hucuła, ślązaka, małopolaka albo polskiego konia szlachetnego rasy sp.?
– Obsługą administracyjną, czyli opisem koni, wystawianiem paszportów i innymi czynnościami, mogą zająć się pracownicy Związku. Dobry pracownik związku, a takich mamy w przeważającej większości, nawet jeżeli jego specjalnością są konie zimnokrwiste, to i tak potrafi prawidłowo ocenić i opisać konia dowolnej rasy. To powinno pozostać na niepogorszonym poziomie.
Spada pogłowie – koński niż demograficzny. Kryzys trwa. Jaki powinien być prezes PZHK na trudne czasy?
– Prezesem powinien być ktoś, kto nie kieruje się żądzą władzy i chęcią zaspokojenia ambicji własnej, tylko ktoś, kto potrafi budować nowe ponad podziałami, na podstawie kompromisów i szacunku dla każdej ze stron. Potrzebny nam kandydat na prezesa, który zasługuje na zaufanie, ale również takim zaufaniem potrafi obdarzyć wszystkich hodowców w Polsce, bez względu na to, jakiej rasy konie hodują. Bo to koń i jego obecność w naszym życiu jest spoiwem i sensem istnienia naszej organizacji.
Na koniec pozwoli Pan, że nie odmówię sobie bezpośredniego pytania – czy zamierza pan kandydować na stanowisko prezesa PZHK?
– Poważnie to rozważam.
Uprzejmie dziękuję Panu za rozmowę.