Rozmawiał: Michał Wierusz-Kowalski
Nie mieszając do tematu słoni, czasu wojen i okupacji, o tym – czy gra w polo może stać się sportem masowym, czy też jest i będzie Formułą 1 dla najbogatszych ekscentryków, ponadto czy polski produkt hodowlany może wyjść naprzeciw potrzebom polo XXI wieku – rozmawiamy z Dariuszem Gardenerem, biznesmenem, autorem sukcesu wielu przedsięwzięć gospodarczych z obszaru budownictwa i nieruchomości, a nade wszystko prawdziwym polistą na skromnym gruncie swojej pasji do polo.
Od blisko dziewięciu lat grasz w polo. Bierzesz udział w kilkunastu dużych turniejach rocznie. Znalazłeś swój sposób na życie?
– Raczej miłość. Tak się złożyło, że więcej gram za granicą niż w Polsce. A na świecie, przypomnę, polo przeżywa swój renesans, więc naprawdę jest z kim i gdzie grać. U nas tymczasem ludzi o podobnym stażu można policzyć na palcach jednej ręki. Przesadziłem, dwóch, ale niekompletnych… Wniosek – brakuje chętnych.
Na podbój Europy ruszyłem ponad osiem lat temu. Stopniowo poznawałem nowych i ciut starszych pasjonatów, żeby z czasem zacząć się z nimi przyjaźnić i podtrzymywać wspaniałe relacje oparte na wzajemnym zrozumieniu – fascynacji polo. Dlatego gramy razem 25 weekendów w sezonie.
Polo – ekstrawaganckie hobby?
– Wiem, że do polo przylgnęła metka sportu dla milionerów, ale ja się z tym stwierdzeniem nie zgadzam. Bowiem zależy na jakim poziomie, z kim i gdzie chce się grać. Dość mieć dwa, trzy zdrowe konie, żeby odnaleźć satysfakcję. Koszt utrzymania koni, trening czy rozgrywane lokalnie mecze to wysiłek finansowy podobny do tego, jaki ponosimy, uprawiając skoki, ujeżdżenie, powożenie tudzież WKKW, lub nawet mniejszy, jeśli dotyczy amatorów. Wszak wszędzie – we Włoszech, Szwajcarii, Francji czy Niemczech – spotykam zawodników, którzy nigdy nie wyjeżdżają poza obręb swojego klubu. Wtedy polo nie musi dużo kosztować i szybko staje się sportem masowym, jak w Wielkiej Brytanii. Notabene Anglicy są największymi sympatykami polo w Europie, ergo prawie wyłącznie siedzą w domu, choć rzekomo dlatego, że nikt poza nimi nie umie grać…
W Anglii od pokoleń regularnie grają zarówno mężczyźni, jak i kobiety; co weekend organizuje się turnieje, na które przyjeżdża nawet 20 drużyn, kilkaset koni, tysiące kibiców – i zaraz koszty spadają. Podobnie byłoby w Polsce – im więcej osób zainteresowanych, tym mniejsze nakłady, jak z ligą zaprzęgową w powiecie Gostynin – masowy równa się tani.
W polo koszty rosną, dopiero gdy ruszasz w świat. Jadąc za granicę, raczej nie zabierzesz dwu koni, bo gdyby ci jeden okulał, to nici z turnieju. Drugi aspekt to – jak wysoko punktowany jest dany turniej. Im wyżej, tym droższe wpisowe i uczestnictwo. Zatem od 200-500 euro do nawet kilkudziesięciu tysięcy, np. z handicapem 15-20 w Saint Tropez czy Sotogrande, ale grać tam to jak… pojeździć na torze w Katalonii w Formule 1.
Żeby zagrać w Windsorze, pomijając wpisowe oraz wydatki na całą ścieżkę przygotowań i kwalifikacji, żeby dojść do finału, trzeba pokonać taką drogę, jak od jazdy gokartem do startów w Formule 1.
Czy więc umasowienie w Polsce jest możliwe? Kubicę mamy tylko jednego…
– Oczywiście, że tak. Sto lat temu w Polsce grała tylko garstka arystokratów, była to kwestia kastowa, a chłopi mogli co najwyżej końmi się opiekować. Teraz u nas zawodnicy skoków czy ujeżdżenia też nie od razu jeżdżą za granicę – najpierw startują w zawodach rangi klubowej, okręgowej, regionalnej itd., głównie dla satysfakcji i przyjemności.
Identyczne zjawisko dotyczy polo – na poziomie regionalnym przychodzą entuzjaści, mają po dwa, trzy konie, grają dla zabawy, bez zaplecza i milionów.
Jak przekonać Polaków do polo?
– Każdy musi tego sam spróbować, ale dosiadając polo pony. To jak BMW wśród samochodów, z rozmysłem selekcjonowane od pokoleń, a nie od wczoraj. Żaden inny koń wierzchowy nigdy nie będzie w obsłudze taki, jak koń do polo. Superspokojne, niesłychanie zrównoważone, nie boją się niczego – ani strzałów, ani huków, torby foliowej na wietrze, starej opony czy fotela wyrzuconych nielegalnie w lesie, dosłownie niczego. Odczuwają przypływ adrenaliny, dopiero gdy zaczyna się gra, a na polnej miedzy czy leśnym dukcie sprawują się lepiej niż rower.
Konie końmi, a ludzie?
– Ty napiszesz, ktoś spróbuje i wsiądzie, ktoś kupi konia i zacznie regularnie grać. Tak wspólnie odkręcimy mit o sporcie dla milionerów, bo w wymiarze regionalnym to sport dla wszystkich.
Mamy Orliki i boiska przy każdej szkole… tylko nie do polo, więc?
– Golf jest droższym sportem, a tylu ludzi weń gra. Nie powiesz, że 18-dołkowe pole do gry w golfa mniej kosztuje niż boisko do piłki nożnej czy do polo… Brakuje powszechnej świadomości, że każdy może, tylko trzeba chcieć.
Czy jakąkolwiek z ras rodzimych można w Polsce zaadaptować na użytek amatorskiego polo, miast ściągać konie z Ameryki?
– Owszem, choćby małopolską. Tylko unikajmy w procesie hodowlanym spontaniczności. Liczy się cel, czyli to, co chcemy osiągnąć, i on winien wytyczać drogę dojścia do wyniku, jakim mogłyby być np. konie małopolskie w polo.
Kiedyś szukało się koni bardziej zwrotnych, a dzisiaj bliższych folblutom, bo liczy się szybkość. Na miejsce zwinności pojawiła gorąca krew, którą można okiełznać pracą i selekcją. Może to jest jakaś wskazówka dla polskich hodowców. Potem oczywiście potrzeba fachowców od treningu. Żeby nie odkrywać Ameryki, wypada ich ściągnąć z… Argentyny, bo tak jak korzystamy z konsultacji na wyścigach, w skokach i w ujeżdżeniu, zapraszając gwiazdy z Europy Zachodniej, aby szybciej progresować, tak w polo specjalista z Argentyny szybciej i taniej poprowadzi i pokaże, efektywniej pomoże i nauczy. Przez dwa sezony można dojść do samodzielności. Wszak to nie jest jakaś wielka sztuka, która odbiega od normalnych standardów jazdy konnej.
Zmieńmy temat. Jesteś organizatorem jednego z dziewięciu na świecie turniejów polo na śniegu w Zakopanem. Jak się robi duże turnieje w tak niszowym sporcie?
– Generalnie jestem raczej uczestnikiem turniejów, a nie ich organizatorem. Poza tym, że kiedyś ściągnąłem do Polski pewną dużą imprezę w ramach europejskiej formuły Central Polo Association – Berlin, Praga, Budapeszt, Wiedeń, Warszawa. Jednak wówczas chodziło o to, żeby Warszawa wpisała się w łańcuch europejskich stolic uczestniczących w polo. Potem projekt zawieszono, i może dobrze, gdyż to duży wysiłek organizacyjny, który w naszym kraju z uwagi na niewielką popularność tej dyscypliny właściwie był niezauważony. Dzisiaj polo zimowe gości tylko w dziewięciu krajach świata. U nas to Zakopane, pod Wielką Krokwią, w porozumieniu z panem burmistrzem nawiązuje do przedwojennej tradycji, czyli zawodów konnych na śniegu. Przyznam nieskromnie, że to taki mój autorski pomysł. Zainspirował mnie Adam Małysz, bo dzięki niemu zobaczyłem, że pod Wielką Krokwią można stworzyć fajną atmosferę i ściągnąć tysiące ludzi. Potem jednak życie zweryfikowało moje spojrzenie, bowiem polo to nie skoki narciarskie, ale ja z Zakopanego nigdy się nie wyleczyłem i będziemy tradycyjnie grać w pierwszy weekend lutego 2012 roku już V edycję Zakopane Snow Polo w międzynarodowym składzie. Wszystkich serdecznie zapraszam, tym razem na Równię Krupową. Mamy miejsce, mamy sponsorów, mamy już zgłoszonych uczestników, mamy patronów medialnych, więc… tylko grać, krzewić życie towarzyskie, popularyzować polo.
Ile masz dzisiaj polo ponies?
– Dziewięć, i wszystkie są w treningu.
Ile taki koń średnio kosztuje?
– Koń kupiony w Argentynie to około 10 tysięcy dolarów plus koszty transportu – kilka tysięcy. Całe wyposażenie: siodło itd. – 400 dolarów, kij 90. Jak się zsumuje koszt konia i całego wyposażenia do skoków lub dresażu, to jest to minimum 13 tysięcy euro, więc nie ma o czym mówić.
A zawodnicy nad Wisłą?
– W Polsce osób grających w miarę regularnie jest może 15, jednak nie więcej niż 20. Ponadto sześć, siedem osób poświęca temu sportowi bardzo dużo czasu, energii i zaangażowania. To ich pasja, wyczyn, który się uprawia do sześciu razy w tygodniu. Jeden dzień – poniedziałek – to na całym świecie odpoczynek dla koni i zawodników.
Ile jest klubów w Polsce?
– Takie, w których można zagrać mecz polo, są trzy, a treningowych kilka więcej. Większość znajduje się w okolicach Warszawy i Poznania.
Dlaczego nie ma boisk do polo np. na Mazurach, gdzie jest bogata tradycja jeździecka?
– Parkur dla innych dyscyplin jest dużo łatwiej przygotować, bo teoretycznie robi się go raz na zawsze, a boisko do polo wymaga codziennej pielęgnacji. Czyli trzeba znaleźć równy jak stół plac, trzeba go następnie zagospodarować i starannie pielęgnować. Można oczywiście grać na śniegu i w głębokim piasku, ale wówczas to będzie tylko coś w rodzaju polo.
Przecież to punkt wyjściowy do popularyzacji dyscypliny.
– Za dużo byłoby w tym czynników zmiennych. Polo wymaga konia, który nie boi się kija, potrafi pojechać i zatrzymać się tam, gdzie chcemy, do tego piłeczki i kije o ściśle określonych wymiarach, boiska o określonych parametrach i dobrej nawierzchni. Gdy wszystko jest idealne, mamy naprawdę ogromną frajdę z gry. Kluby, które mają warunki do uprawiania tej dyscypliny, nie chcą się bawić w polo, twierdząc, że jest to sport niebezpieczny, bo się zbyt szybko jeździ. Prawda natomiast jest taka, że ilość kontuzji, która zdarza się w polo, nie jest wcale większa niż w innych dyscyplinach jeździeckich. Więcej kontuzji generuje piłka nożna, tenis czy narciarstwo, ale na pewno łatwiej o piłkę, rakietę czy narty…
Możemy zatem hodować konie do polo?
– Moim zdaniem tak. Wymagałoby to odnalezienia preferowanych użytkowo linii, ale gdyby ktoś zechciał poświęcić temu zagadnieniu więcej czasu, konsekwentnie selekcjonować konie, które potencjalnie się do tego nadają, mógłby wyhodować konia do polo. Przecież w jakiś sposób robią to w Anglii, więc i u nas można by się tym zająć.
Jakie wyzwania stawiasz sobie na najbliższą przyszłość?
– Biorąc pod uwagę, jak szybko ucieka czas, to muszę bardzo dużo grać. Jestem w dobrej sytuacji, bo mogę sobie już budować drużynę. Może ktoś by jeszcze zechciał dołączyć, ale to nie tylko kwestia umiejętności jazdy, uderzania w piłeczkę itd. Potrzebna jest też taktyka i kultura osobista.
Plany? Niekoniecznie podnieść handicap. Raczej zdobywać umiejętności. Bo lepiej mieć niższy handicap, ale dobrze grać. Cieszę się, że tak długo już w to gram, że naprawdę dotknąłem tego sportu, liznąłem, powąchałem. Bo przecież kiedyś skakałem i nawet mi wychodziło, ale bardzo się cieszę, że polo stanęło na mojej drodze.
Zaraz wyjeżdżamy do Argentyny trochę pograć w kolebce polo. Następnie Zakopane, Słowacja, a potem od kwietnia mamy plany we Włoszech, Francji, Szwajcarii – tam zagramy pierwsze turnieje 2012 roku, gdzie na wiosnę jest ustabilizowana pogoda. Tam wieziemy już własne konie i jak windsurferzy szukamy odpowiedniej aury, fali…
Czasem wybieram wyższe handicapowowo mecze polo, ale na poziomie. Jeśli nie zagrasz raz, dwa razy w roku na poziomie 10-15 hcp, to nie jesteś w stanie podnosić umiejętności i nie poznasz tej żywo zmieniającej się gry. Tam się nie uczysz, tam ciebie uczą grać. Wchodzi się między dobrych zawodników, płaci się za to, jak za dobrą szkołę i prawie nie dotykając piłki, uczymy się – strategii, jak się rozgrywa, taktyki, kogo się kryje i różnych elementów gry. Zdobywając umiejętności wśród najlepszych na świecie i wykorzystując je w Polsce, możemy pomóc polo w naszym kraju. Łatwiej i szybciej uczyć się od zawodników, którzy mają dłuższy staż i większe doświadczenie. Potem tę zdobytą wiedzę można przenieść na rodzimy grunt.
W Polsce mamy polo od 100 lat i sytuacja prawie nie uległa zmianie.
– Nawet jak weźmiemy pod uwagę historię – okupację, wojny, powstania, komunizm – to kondycja polo w Polsce, bez urazy, jest taka jak na początku XX wieku. Ani nie przybyło drużyn, ani poziom specjalnie się nie zmienił. Są inne kryteria, bo to jest bardzo stara gra. Dlaczego nie zmieniła się sytuacja w Polsce? Tyle samo drużyn, tyle samo graczy, a konie… no cóż! Może zbyt ociężale organizujemy taką akcję.
W Europie jest dwa-trzy tysiące graczy polo. Każdy ma najmniej dwa konie. Dobre konie do polo można kupić w Argentynie. Lecz szczerze mówiąc, wolałbym w Polsce kupić konia z linii hodowanych od dziesiątków lat do polo. Jadę sobie w Polskę, szukam, mają w stajni np. 10 koni, to ja sobie te konie testowo przejeżdżam, tak jak jadę dzisiaj do Argentyny i przejeżdżam 50. I wybieram jednego lub dwa. Przecież tam nie jest tak, żeby wszystkie konie były super. Jeden mi pasuje, drugi nie. W normalnych warunkach konia można kupić za kilkaset euro.
Ponadto coraz częściej mówimy o inseminacji oraz o gotowym zarodku, który można przywieźć. Gdybym był 10 lat młodszy, to będąc teraz w Argentynie – a znam linie tych koni, znam hodowców – bym ten materiał kupił, przywiózł do Polski i oddał do dobrego hodowcy który się na tym zna.
Na warunki polskie nie nazbyt to skom¬pli¬kowane?
– Na to też są sposoby. Zachęcałbym, żeby się tym zainteresować. Nikt nie bierze pod uwagę tego, że koń do polo to tak naprawdę koń ogólnego użytku. Doskonały w teren, dla dzieci, niczego się nie boi, więc spokojnie można osiodłać i jechać w siną dal.
Apel do polskich hodowców?
– W ramach wcześniejszych deklaracji zakupu-sprzedaży, ja będę pierwszy. Wołałbym kupić tu niż w Argentynie. Tam jak kupię źrebaka, cztery lata go nie widzę. Biega po łąkach, na tysiącach hektarów. Potem się okazuje, że koń jest pokopany, ze zranionym okiem, z wykręconym stawem. Widać, że z konia nic nie będzie, a ja czekałem cztery lata. To wołałbym to zrobić w Polsce, bo tu mam jakąś kontrolę i nie ma takiej masówki, również świadomość i kultura hodowli koni jest na wyższym poziomie. Tam odbywa się selekcja z tysięcy koni.
A import odsadków z Argentyny?
– Nie. To by było za duże ryzyko. Bo z całym szacunkiem – można z nimi wypić wino, zjeść asado, ale do końca być pewnym, co oni mówią, to nie. Zdecydowanie lepiej kupić embrion z certyfikatem, z określonym pochodzeniem, przywieźć do Polski i skorzystać z możliwości hodowców na chów. Jakby się okazało, że potrafimy takie konie u nas wyhodować, to w Europie z pewnością odbiłoby się echem. Teraz wszystkim proponują bez ograniczeń, ale jakby mieli konkurencję… Kto wie.
PRL hodował konie na tzw. płytę, 30 lat temu Holendrzy zaczęli hodować konie na potrzeby sportu do skoków i ujeżdżenia, z żelazną konsekwencją realizując myśl hodowlaną. Może nasza luka to polo?
– Musimy się tylko odważyć i spróbować. Ja chętnie hodowcom koni małopolskich podpowiem.