III Międzynarodowy Konkurs Tradycyjnego Powożenia w Książu

Andrzej Novák-Zempliński

Po trzecim, również udanym konkursie w Książu, myślę, że można już mówić o utrwaleniu tradycji corocznych spotkań pasjonatów tradycyjnego powożenia w Polsce. Myślę też, że sama idea uzyskała już pewien stopień dojrzałości w rozumieniu istoty tego zjawiska i jest na dobrej drodze do tego, by polskie konkursy były na porównywalnym poziomie z tymi organizowanymi w Europie Zachodniej.

Zrozumienie istotnych wartości tego ruchu, tyleż sportowego, co kulturowo-obyczajowego, leży u podstaw możliwości jego dalszego, właściwego rozwoju. Na te wartości składają się szczególne relacje towarzyskie i przyjacielskie uczestników, oparte na sprawdzonych zasadach dobrego obyczaju, szlachetnej rywalizacji bez ambicjonerskich zapędów, na wzajemnej pomocy i wymianie doświadczeń oraz zrozumieniu specyficznej estetyki i harmonii związanej z praktycznym użytkowaniem tradycyjnego zaprzęgu według tradycyjnych szkół powożenia, z użyciem historycznych pojazdów i klasycznych form ubiorów powożących, obsługi i gości na pojeździe. Do tego potrzebna jest konkretna wiedza, którą staramy się przybliżyć przez coroczne szkolenia w Łącku oraz artykuły publikowane w biuletynach Polskiego Towarzystwa Powozowego, ale też intuicja i wyczucie stylu oraz praktyka obcowania z tymi zjawiskami, głównie dzięki startom w konkursach za granicą.

Zawody dla pasjonatów

Sędzia główny zawodów Hartmuth Huber wręcza nagrodę konkursu na najpiękniejszy kapelusz, którego zwyciężczynią została Agnieszka Jantoń fot. Renata Kozłowska
Sędzia główny zawodów Hartmuth Huber wręcza nagrodę konkursu na najpiękniejszy kapelusz, którego zwyciężczynią została Agnieszka Jantoń
fot. Renata Kozłowska

Tradycyjne powożenie nie powstało jako forma protestu przeciw „potwornym przeszkodom w sporcie zaprzęgowym, na których konie łamią nogi i ludzie się łamią…”, jak to był łaskaw sformułować jeden z naszych kolegów na antenie radiowej Jedynki, ale jako alternatywa dla pasjonatów tej dyscypliny, której źródła są osadzone w głębokiej tradycji, kontynuowanej nieprzerwanie w środowiskach miłośników sportu zaprzęgowego w Anglii, Francji, Hiszpanii, Niemczech i w Stanach Zjednoczonych. Zanim baron de Langlade zorganizował pierwszy konkurs tradycyjnego powożenia we Francji, istniały inne formy uprawiania tradycyjnego powożenia, kultywowane przez angielski The Coaching Club (od 1870 r.), World Coaching Club, Carriage Association of America, American Driving Society, żeby wymienić tylko te najstarsze, również w konkursowym formacie pleasure driving, według zasad oceny określonych w publikowanych przez te kluby i stowarzyszenia carriage turnouts. Źródłem zaś tych zasad są historyczne podręczniki powożenia, które od XIX w. funkcjonowały w Anglii, na kontynencie europejskim czy w Stanach Zjednoczonych. Do tych klasyków zaliczają się: Duke of Beaufort, James Garland, Fairman Rodgers, Samuel Sidney, Francis Underhill, Edwin Howlett, Faverot de Kerbrech, graf C.G. Wrangel, Benno von Achenbach czy graf Dénes Szécheny i Tibor Pettkó-Szandtner, jeśli chodzi o styl węgierski. Dla poznania istoty tradycyjnego powożenia pozostają nadal źródłem niezastąpionym. Wspólną cechą łączącą tamte formy z regulaminem konkursów AIAT jest szczególny nacisk na ocenę wyglądu zaprzęgu, czyli na ten element, który został zaniechany w sporcie wyczynowym. Natomiast to, co przybliża konkursy w formule AIAT do sportu wyczynowego, to wprowadzenie trzech etapów rozgrywania tychże. Etap pierwszy jest głównie oceną wyglądu, choć ocena ujeżdżenia może być przez sędziów uwzględniana w punkcie tzw. wrażenia ogólnego, czyli podjazd, zatrzymanie, zachowanie koni, powożącego i obsługi. Drugi etap to próba terenowa, licząca do 15 km, z pięcioma na ogół przeszkodami, a trzeci to konkurs zręczności powożenia na hipodromie. Wszystkie etapy konkursu są nieporównywalnie łatwiejsze od tych praktykowanych w sporcie wyczynowym, ale sprawą oczywistą jest to, że adresowane są przede wszystkim do ruchu amatorskiego. Jednak w konkursach tradycyjnego powożenia startuje wielu dawnych wyczynowców, którzy w tym formacie odnajdują przyjemność kontynuowania sportowych wrażeń, jednocześnie podwyższając poprzeczkę sprawdzianu umiejętności praktycznych innym uczestnikom.

Szacunek dla sztuki powożenia

W rozpowszechnionym w kraju regulaminie konkursów AIAT pojawiło się niezbyt fortunne tłumaczenie wstępu, określające, że celem ich organizacji jest pielęgnacja sztuki powożenia historycznymi powozami i zachowanie dziedzictwa kulturowego ekwipaży. Otóż nie ma czegoś takiego jak sztuka powożenia historycznymi powozami, jak też ekwipaże nie wytwarzają same z siebie kulturowego dziedzictwa. Są jednak ważną częścią kulturowego dziedzictwa związanego z transportem, użytkowaniem koni i związaną z tym kulturą materialną i obyczajową, natomiast sztuka powożenia jest sztuką samą w sobie, dla której historyczność pojazdu jest jedynie wskazówką wyboru właściwej metody. Oczywiście chodzi o kultywowanie tradycyjnych szkół i metod powożenia oraz zachowanie stylu, adekwatnego do klasycznych form powozów, szczególnie historycznych. Na czoło wysuwa się tu metoda Achenbacha, będąca ugruntowaniem na kontynencie starej szkoły angielskiej, ale praktykowana też jest szkoła węgierska, jak również inne metody stosowne do typu zaprzęgu, jego funkcji czy też regionu kulturowego. Użycie właściwej metody jest ważnym elementem pielęgnacji stylu i podlega ocenie sędziów w trakcie prezentacji. Osoby zainteresowane pogłębieniem wiedzy w tym przedmiocie wypada odesłać do znakomitego kompendium wiedzy o tradycyjnym powożeniu – książki Andresa Furgera Driving, wyd. Georg Olms 2009.
Ten przydługi zapewne wstęp natury ogólnej ma na celu przybliżenie istotnych celów organizacji konkursów w formule AIAT, których sztandarowym produktem w kraju stały się Międzynarodowe Konkursy Tradycyjnego Powożenia w Książu organizowane przez Polskie Towarzystwo Powozowe. Każda kolejna edycja konkursu wykazała znaczącą progresję rozwoju tej dyscypliny, szczególnie jakościową. Zaprzęgi są coraz lepiej przygotowane do startu, pojawia się coraz więcej dobrych pojazdów historycznych, przygotowywanych z wielką starannością, niejednokrotnie sporymi nakładami. Coraz lepiej prezentują się ubiory powożących, obsługi i gości, choć zdarzają się pewne ekstrawagancje wynikające z wyboru „własnej drogi” lub nadmiernie indywidualnych wyobrażeń. Klasyka zachowuje jednak niezmienną wartość właśnie dlatego, że nie poddaje się ekstrawagancjom, i tymi kryteriami posługują się sędziowie.
Myślę też, że nie wszyscy doceniają wartość uczestnictwa w szkoleniach czy skorzystania z indywidualnych konsultacji, dlatego ich drogi bywają niepotrzebnie wydłużane i dopiero kolejne oceny sędziów dają szansę zrozumienia istoty rzeczy. Porównując jednak nasze konkursy z wieloma rozgrywanymi w Europie Zachodniej, nie mamy powodu do wstydu i możemy bez szczególnych kompleksów podejmować wyzwania; tam też bywa różnie.

Zagraniczni goście

Konkurs w Książu odbył się w dniach 18–19 lipca przy nadto pięknej pogodzie, która szczególnie pierwszego dnia była dość uciążliwa dla koni i uczestników. Udział w nim wzięło 21 zaprzęgów, w tym 2 zagraniczne (zgłoszono 4), 6 zaprzęgów jednokonnych, 11 par, 1 trójka w poręcz, 2 czwórki w lejc i 1 piątka. To zaledwie o jednego uczestnika więcej niż w roku ubiegłym, ale frekwencję obniżył fakt organizacji drugiego międzynarodowego konkursu w Koszęcinie, zaledwie trzy tygodnie później (organizatorzy tego konkursu dość skutecznie przeprowadzili jego promocję za granicą, co w rezultacie przełożyło się na spadek frekwencji w Książu). W naszym konkursie trójką reitpony wystartował Wolf-Eduard Niemann z Niemiec oraz reprezentujący Australię Gary Rollans, w rzeczywistości zamieszkały w okolicach Zgorzelca i powożący polskimi ślązakami. Etap prezentacji w sobotnie popołudnie oceniało trzech sędziów zagranicznych – na hipodromie Bruno Kellinghusen z Hamburga, przy sadzawce koło bramy do parku Giuseppe Del Grande z Włoch, a na dziedzińcu zamkowym główny sędzia zawodów Hartmuth Huber z Monachium, dzielnie wspierany przez Susan Niederberger ze Szwajcarii.
Najwyższą ocenę za prezentację otrzymał Roman Kusz powożący parą wałachów sp – Portalem i Gromem – zaprzężonych do milorda z 1880 r. znakomitej szwajcarskiej firmy Kauffman z Bazylei. Pojazd ten otrzymał też najwyższe notowania sędziów, tym samym po raz drugi zdobywając nagrodę za najlepszy powóz w konkursie. Milord przeszedł w ubiegłym roku remont w zakładzie Zenona Mendyki w Dolsku. Drugie miejsce przypadło piątce Jacka Jantonia, powożonej przez Pawła Andrzejewskiego, z niemieckim landem z 1896 r. odrestaurowanym w zakładzie powozowym Marka Dorucha w Niemczy. Trzecie miejsce zajęła Justyna Świętoń, powożąca parokonnym zaprzęgiem Krzysztofa Szustera, ze znakomitym milordem z raciborskiej filii firmy Schustala – Nesselsdorf, remontowanym przez zakład Zenona Mendyki. Warto w tym miejscu wspomnieć drugi najwyżej oceniony pojazd zabytkowy w konkursie, będący własnością Wiesława Sadowskiego – Demi-Mail faeton niemieckiej produkcji z końca XIX w., również remontowany w tym samym zakładzie. Pulę sukcesów tej renomowanej firmy dopełnia najwyżej punktowany w ocenach sędziów Stanhope faeton Huberta Cytowskiego, niestety będący współczesną repliką. Warto też podkreślić, że w naszych konkursach pojawia się coraz więcej pojazdów zabytkowych, którym według regulaminu AIAT przysługuje do oceny mnożnik 3, co w istotny sposób wpływa na końcowy wynik i możliwość zajęcia wyższego miejsca po prezentacji.
Oprócz doskonałego przygotowania do pokazu trzeba wykazać się praktycznymi umiejętnościami powożenia i odpowiednim przygotowaniem koni. Taką próbą było pokonanie 14,5-kilometrowego „maratonu”, z pięcioma przeszkodami testującymi zręczność powożenia i posłuszeństwo koni. Te przeszkody to:

  • zatrzymanie na pochyłości między liniami ograniczającymi, bez użycia hamulca
  • przejazd prawym przednim kołem pojazdu między dwiema równoległymi liniami (odległość 30 cm) wykreślonymi po łuku na odcinku 15 m
  • wykonanie wolty w lewo z jednej ręki z odstawieniem bata, pokonując dwukrotnie bramkę o szerokości 4 m (kegle)
  • wykonanie salutu w korytarzu wyznaczonym liniami w odległości 2,2 m i na odcinku 20 m
  • i najbardziej widowiskowy „kieliszek”, polegający na zatrzymaniu, podjęciu napełnionego kieliszka ze stojaka, przejechaniu 10 m do drugiego stojaka i odstawieniu pustego kieliszka; lejce i bat muszą pozostać w lewej ręce i nie może być użyty hamulec.

Zgodnie z panującym w kraju trendem w tym roku na tej przeszkodzie królował cydr Dobroński zamiast zwyczajowego szampana. Powożący oczywiście nie miał obowiązku wypicia trunku, mógł go podać osobie towarzyszącej lub wylać, ale z racji panującego upału preferowane było standardowe rozwiązanie. O zwycięstwie w próbie terenowej trudno rozstrzygnąć, bowiem siedem zaprzęgów pokonało ją bezbłędnie, mieszcząc się w czasie. W najliczniejszej grupie, czyli w parach, czołowe miejsca zajęli Justyna Świętoń i Roman Kusz.

Właściwa oprawa

Trzeci etap konkursu – próba zręczności powożenia rozgrywana na książańskim hipodromie – zgromadził dość liczną i jak zawsze niezawodną wałbrzyską publiczność, choć dopisali też goście ze stron dość odległych – Warszawy, Poznania, Gdańska czy Łańcuta. Przejazdy zawodników komentowali Wojciech Helak, zapewniający jednocześnie obsługę techniczną konkursu, Ireneusz Kozłowski, odnoszący się głównie do sportowych aspektów poszczególnych przejazdów, oraz piszący te słowa. Do mojej roli należało opowiadanie o stylach, typach pojazdów i ich aspektach historycznych. Sympatyczną oprawę muzyczną zapewnił konkursowi świetny kwartet smyczkowy z Chorzowa, tworząc mieszankę standardów muzyki klasycznej, filmowej i popularnej.
W tym konkursie należało pokonać bezbłędnie 20 przeszkód (kegli) w określonej normie czasu. Z zerowym wynikiem udało się to wykonać sześciu zaprzęgom. Finalne wyniki po trzech etapach zapewniły zwycięstwo w zaprzęgach jednokonnych Tomaszowi Stelmachowi przed Tomaszem Miliszkiewiczem i Michałem Nowaczykiem, w parach Romanowi Kuszowi przed Justyną Świętoń i Rafałem Woźniakiem, w czwórkach Piotrowi Mazurkowi przed Wiesławem Sadowskim. Jedna trójka i jedna piątka zapewniły sobie pierwsze miejsca w klasach bez szczególnego wysiłku, choć już w klasyfikacji generalnej miały rzeczywistą konkurencję, ale też nie najgorsze notowania. Piątka Jacka Jantonia z powożącym Pawłem Andrzejewskim uplasowała się na trzecim miejscu, a trójka Wolfa Niemanna na szóstym.
Zwycięzcą konkursu i zdobywcą głównej nagrody ufundowanej przez Prezydenta Miasta Wałbrzycha oraz Nagrody AIAT został od początku niepokonany Roman Kusz, a drugie miejsce przypadło zeszłorocznej debiutantce Justynie Świętoń, powożącej zaprzęgiem Krzysztofa Szustera. O miejscu trzecim wspomniałem wyżej, ale muszę też dodać, że Jacek Jantoń, startując w wielu konkursach w zachodniej Europie, stał się prawdziwym ambasadorem naszego konkursu, rozprowadzając materiały promocyjne i bezpośrednie zaproszenia.
Pechowym zawodnikiem okazał się Wojciech Zwierzykowski, który od lat starannie przygotowywał się do startu w konkursie, własnoręcznie remontując krakowską bryczkę włościańską. Niestety zatarcie koła w próbie terenowej wyeliminowało go z dalszej jazdy, a jedynym sukcesem, jaki mógł odnotować, było zajęcie czwartego miejsca po prezentacji w grupie parokonnej i szóstego w klasyfikacji generalnej, co jak na debiut było bardzo dobrym wynikiem. Polskie Towarzystwo Powozowe doceniło ten wysiłek i zaangażowanie pozakonkursową nagrodą specjalną.
Konkurs mógł się odbyć dzięki wsparciu finansowemu Agencji Nieruchomości Rolnych i Zamku Książ, zaangażowaniu Stada Ogierów w Książu i sponsorów: Celebro, Over Horse, Fair Play, Szkoły Powożenia w Jagodnem ze szczególnym zaangażowaniem Irka Kozłowskiego, grupy wolontariuszy oraz patronatowi medialnemu magazynu „VIP” i kwartalnika „Hodowca i Jeździec”.

Reklama

Monitoring stajni
Smarthorse