Idą zmiany

Wywiad z nowym Prezesem Polskiego Związku Hodowców Koni, Adamem Kowalczykiem oraz zapis rozmów z członkami Prezydium.

Rozmawiała Ewa Jakubowska

ADAM KOWALCZYK, prezes Polskiego Związku Hodowców Koni

Adam Kowalczyk
Adam Kowalczyk

Jak opisałby Pan siebie?

Staram się być człowiekiem szczerym, prawdomównym, chociaż nie zawsze i nie każdemu się to podoba. W swoich działaniach dążę do tego, by być konsekwentnym w zmierzaniu do osiągnięcia założonych celów. Uważam też, że bardzo ważne jest to, aby rozmawiać z ludźmi, a nie tylko do nich mówić.

Jak to się stało, że konie pojawiły się w Pana życiu?

Urodziłem się na wsi. Mój dziadek był rolnikiem, ale wcześniej, w 1929 roku, służył w kawalerii. Drugi dziadek też miał konie. Tak więc geny – z jednej i drugiej strony! Obaj kochali konie i przekazali mi najważniejszą zasadę, której byli wierni, a od której ja też nie odstępuję: najpierw trzeba nakarmić konia i zadbać o niego, a dopiero potem samemu usiąść do stołu.
Kiedy byłem małym chłopcem „uciekałem” do dziadka, bo u niego w gospodarstwie były konie, wóz, kierat, po prostu było fajnie. Po szkole podstawowej zacząłem zarabiać własne pieniądze. Konie są i były mi bardzo bliskie, dlatego w roku 1977 zapragnąłem, żeby w naszym gospodarstwie był koń. Namówiłem rodziców na kupno, oddałem im swoje oszczędności, oni dołożyli resztę. W gospodarstwie pojawiła się młoda – dwuletnia klacz. Sam, będąc jeszcze nastolatkiem, jeździłem z nią do ogiera. Niestety pech chciał, że urodził się źrebak ułomny i nie przeżył. Nie mogłem sobie tego darować. Znalazłem u znajomego klacz ze źrebięciem. Znów namówiłem rodziców na kupno, ponownie oddałem swoje oszczędności i klacz pojawiła się u nas. Źrebak był dopieszczony, zadbany, po prostu wspaniały.
W roku 1979 rodzice sprzedali gospodarkę, wyprowadziłem się do Ząbek. Kupiłem ponadhektarową działkę w Markach, ale ciągle uciekałem na wieś do koni. Znalazłem piękną, dużą czekoladową klacz zimnokrwistą z prawie białą grzywą, zupełnie jak po balejażu. Kupiłem ją, ale ponieważ nie miałem jeszcze stajni u siebie, więc trzymałem ją u brata. Pobudowałem stajnię na 3 konie, a żeby moja klacz nie stała smutna i sama, dokupiłem drugą, zaźrebioną. To był mój pierwszy koń „z papierami” i sprawił, że zacząłem się interesować końmi hodowlanymi. Teraz mam u siebie 17 koni, na dniach pojawi się 18. – źrebak, a jak Bóg da, to jeszcze 19.

Jakie konie Pan hoduje i dlaczego tę rasę?

Hoduję konie zimnokrwiste – dla oka i dla charakteru. Zainteresowałem się nimi z jednej strony dlatego, że w naszym rejonie nie było innych. Wieś pracowała końmi zimnokrwistymi. I chociaż lubię wszystkie rasy (miałem hucuła i konia szlachetnego), to te wielkie konie ze wspaniałym charakterem najbardziej chwytają mnie za serce. Jeszcze niedawno miałem ardena francuskiego, który ważył 1120 kg! Przyjechał z Francji.
U mnie konie mają non stop dostęp do siana, nie mam doskonałych warunków, ale codziennie wypuszczam je na padoki, w lecie także większość nocy spędzają na powietrzu. I – jak widać po ardenie – to działa!
W 2001 roku kupiłem swojego pierwszego ogiera. Poker był śliczny, ale okazało się, że upatrzył go sobie inny hodowca, sprzedałem go. Potem przez wiele lat wystawiałem ogiery na aukcjach i nigdy nie wróciłem z pustymi rękami – 1., 2., 3. czy 4. miejsce – zawsze z pucharem lub w czołówce. Miałem konie kupione, ale też wyhodowane u mnie. Nie wiem czy to szczęście, czy dobra ręka, czy instynkt hodowcy, ale sukcesów i satysfakcji było dużo. A to ważne, bo jeśli chodzi o pieniądze, to raczej do hodowli się dopłaca, niż na niej zarabia.
Przywiązuje się do moich koni, układam je tak, żeby były grzeczne i posłuszne. Zawsze staram się, żeby szły w dobre ręce.

Jakie doświadczenia ma Pan jako działacz i związkowiec?

Jestem hodowcą koni zimnokrwistych z Mazowsza. Od około 20 lat jestem czynnym członkiem Wojewódzkiego Związku Hodowców Koni w Warszawie. Już po raz czwarty zostałem wybrany na zaszczytne stanowisko prezesa mojego macierzystego Związku. Jestem dumny z tego, że moi koledzy hodowcy darzą mnie zaufaniem, a to zawsze było, jest i będzie najważniejsze w mojej działalności związkowej. Nie zawieść ich zaufania – to priorytet!
Bardzo ważna dla mnie jest i będzie współpraca ze wszystkimi działaczami w ramach Polskiego Związku Hodowców Koni, niezależnie od tego, czy ich opinie są zgodne z moimi, czy nie.
Już drugą kadencję działam aktywnie w komisji Funduszu Promocji Mięsa Końskiego.

Jakie, Pana zdaniem, najważniejsze zadania stoją przed PZHK w nadchodzącym okresie?

Jeżeli chodzi o długofalowe podejście do rozwoju Związku, to chciałbym, żebyśmy dokonali analizy, ewaluacji i aktualizacji Strategii Rozwoju PZHK, która została przyjęta przez prezydium kilka lat temu.
Jednocześnie niezbędna jest modyfikacja sposobu zarządzania, która pozwoli na skuteczniejszą i efektywniejszą współpracę z regionalnymi związkami, aby w efekcie to ich praca była łatwiejsza, skuteczniejsza i bardziej efektywna.
Jest cały zarząd, będziemy rozmawiać. Wszyscy muszą brać udział w tym, co się ma zmienić. Wszyscy muszą mówić i nie bać się, że się narażą.

Jak odnosi się Pan do idei powstawania związków rasowych? Czy będą zmiany w strukturach Związku?

Czas pokaże, dziś nie mogę wydawać żadnych opinii na ten temat. Jestem dobrej myśli, sądzę, że władze kraju nie zostawią koniarzy na pastwę losu. Jeśli okaże się, że związki rasowe są dobrym rozwiązaniem, to trzeba zadbać o współpracę między nimi.
Nie wykluczam zmian, może przyjść taki moment, że trzeba będzie podjąć decyzję, ale na razie jest dobrze.

Jakie zmiany uważa Pan za konieczne do wprowadzenia w funkcjonowaniu Związku?

Widzę potrzebę znaczącego usprawnienia działania PZHK (który w założeniu ma ułatwić pracę biurom związków regionalnych) oraz zminimalizować biurokrację utrudniającą współpracę związków okręgowych i wojewódzkich z hodowcami, co w konsekwencji utrudnia działanie także naszym hodowcom.

Jak zamierza Pan zadbać o nowe kadry i dokształcenie pracowników w okręgach?

Trzeba szukać kadry, a nie jest to łatwe, przekonałem się o tym jako prezes macierzystego Związku. Trudno jest znaleźć ludzi do pracy w terenie, ponieważ musi to być ktoś, kto nie tylko posiada uprawnienia, ale również żyje końmi. Musimy również położyć nacisk na wiedzę praktyczną, teorię w dobie internetu można znaleźć jednym kliknięciem. Nowe kadry muszą jeździć z doświadczonymi inspektorami na przeglądy, czempionaty, muszą się przyglądać, przysłuchiwać. Praktyka jest najważniejsza.
Czas egzaminów na uprawnienia jest stresujący. Już wiele lat temu miały być przygotowane testy – trzeba to zrobić teraz. Trzeba dać ludziom szansę, żeby mogli zdobyć uprawnienia. Może trzeba to trochę ułatwić? Odpowiedzialność za tych pracowników powinna spoczywać na dyrektorach biur wojewódzkich i okręgowych związków.

Jeśli ministerialne dotacje do prowadzenia ksiąg i oceny wartości hodowlanej zostaną zmniejszone lub całkowicie znikną, jaki ma Pan pomysł na finansowanie pracy PZHK? Jak Pan widzi szanse dalszej egzystencji małych związków w świetle malejących dotacji i przyszłych zmian w finansowaniu związków? Jaki ma Pan pomysł na pozyskiwanie dodatkowych środków na funkcjonowanie związków?

Mimo niełatwej sytuacji wierzę, że państwo w dalszym ciągu będzie wspierało hodowlę koni w Polsce. Jednocześnie zamierzam nawiązać kontakty z Ministerstwem Rolnictwa i Rozwoju Wsi na tyle bliskie, aby spotkania i korespondencja z urzędnikami państwowymi były systematyczne i dawały możliwość bycia na bieżąco z rozwojem sytuacji dotyczącej hodowli koni w Polsce.

Chciałabym poznać Pana zdanie na temat programów ochrony ras. Jak powinna wyglądać współpraca z Instytutem Zootechniki? Czy trzeba coś zmienić, np. obieg dokumentów?

Zminimalizować maksymalnie procedury i ułatwić obieg dokumentów. Chciałbym też, aby PZHK miał większy wpływ na to, jakie zasady obowiązują w ramach programów ochrony zasobów genetycznych i jaki jest ich kształt.

Bardzo dużo źrebiąt w Polsce pochodzi z inseminacji. Jak powinna wyglądać sprawa dokumentów w tym obszarze?

W dzisiejszym świecie inseminacja jest bardzo popularna i powszechna w hodowli koni w Polsce. Jeśli chodzi o dokumenty, to powinny być jak najprostsze i jednocześnie powinny zawierać wszystkie niezbędnie informacje hodowlane.

Obecnie mamy do czynienia z bardzo poważnym osłabieniem naszych dwóch polskich ras: wielkopolskiej i małopolskiej. W jaki sposób powinniśmy je ratować?

Nie wiem zbyt wiele na temat hodowli koni tych ras, ale rozmawiałem z hodowcami programowych koni wielkopolskich z Mazowsza, Mazur i Wielkopolski – wszyscy powtarzają, że mają ogromny problem z ogierami, nie ma czym kryć klaczy. Jak słyszałem, najmłodszy ogier wielkopolski ma 16 lat! Te konie cieszą się powodzeniem, dobrze się sprzedają, więc Związek Wielkopolski, komisja księgi i my musimy rozmawiać z hodowcami i w jakiś sposób im pomóc. Zadaniem Związku jest wspierać hodowców!
Myślę, że polskie konie są niedoinwestowane w porównaniu z końmi zagranicznymi.

W jaki sposób, Pana zdaniem, powinniśmy promować konie polskich ras?

W każdy możliwy i znany nam sposób. Powinien to być nie tylko udział polskich koni w wystawach, czempionatach i próbach na terenie całej Polski, ale także poza jej granicami. Będziemy, jako Związek, nawiązywać współpracę z zagranicznymi związkami hodowlanymi. Będzie to ważny element nie tylko promocji polskich koni, ale także da nam możliwość czerpania z ich doświadczenia oraz obserwowania dobrych praktyk i wdrażania ich na naszym gruncie.

Przyszłość oceny użytkowości – czyli próby dzielności – co dalej?

Rozmawiałem z jednym z hodowców – uważa, że próby stacjonarne powinny powrócić. Poza zakładami treningowymi brakuje fachowców, którzy mogliby konie przygotować do próby polowej, a przy stacjonarnych – są oni na miejscu.
Uważam, że zarówno stacjonarne, jak i polowe próby dzielności są potrzebne. Hodowca powinien mieć możliwość wyboru, której próbie podda swoje konie.

Czy zamierza Pan kontynuować starania o systemowe objęcie koni płatnościami bezpośrednimi, dopłaty do paliwa rolniczego oraz o dopłaty z tytułu ponadnormatywnych warunków dobrostanu? W jaki sposób?

Oczywiście, że zamierzam kontynuować te starania. Uważam te kwestie za bardzo ważne dla hodowców i powodzenia hodowli w Polsce. Dlatego też będę dążył do systematycznych rozmów i negocjacji z rządzącymi. Moim zdaniem, należy się przyjrzeć, jak do tej pory były te kwestie uzasadniane, być może w tym obszarze trzeba będzie zweryfikować, uaktualnić i uzupełnić używane przez nas argumenty. Następnie wykorzystać to w rozmowach i negocjacjach.

Ciągle powraca na forum temat uznania konia zwierzęciem towarzyszącym. Miejmy nadzieję, że do wprowadzenia tego absurdalnego pomysłu nie dojdzie. Ale czy mamy jakiś plan B, gdyby jednak do tego doszło?

Ufam, że jeżeli taki pomysł pojawi się ponownie, to będzie szeroko konsultowany z przedstawicielami hodowców, czyli z Polskim Związkiem Hodowców Koni, związkami wojewódzkimi i okręgowymi. Władza ustawodawcza powinna mieć pełną świadomość tego, na życie ilu osób miałaby wpływ taka zmiana. Ze względu na liczbę hodowców w Polsce, byłby on ogromny i przyniósłby negatywne skutki. Jako prezes PZHK zobowiązuję się, że ja i przedstawiciele Związku będziemy śledzić uważnie rozwój tej sytuacji i uczestniczyć we wszystkich spotkaniach, które się odbędą.

Jak przyciągnąć i zatrzymać hodowców w Związku? Jak Pan będzie przeciwdziałał odpływowi polskich hodowców do obcych ksiąg?

Nie od dziś wiadomo, że hodowcy „uciekają” do zagranicznych związków ze względu na skomplikowane procedury związane z dokumentacją hodowlaną w Polsce. W związku z tym, przede wszystkim musimy zminimalizować kwestie formalne do niezbędnego minimum, tak jak za granicą. Z drugiej strony, PZHK mogłoby przyciągać nowych hodowców i utrzymać dotychczasowych, gdyby prowadził aktywną, innowacyjną i skuteczną promocję polskich koni.

Na zakończenie chciałabym zapytać o rzecz bliską mojemu sercu: co z naszym kwartalnikiem? Jest prawie pewne, że tego roku „Hodowca i Jeździec” nie zamknie na minusie. Staramy się być dodatkowym edukacyjnym wsparciem działań Związku w tym zakresie. Dbamy o merytoryczną wiarygodność publikowanych przez nas informacji i artykułów, współpracujemy z autorytetami. Ważymy proporcje tak, aby każda z ras, dla której PZHK prowadzi księgi, była reprezentowana w piśmie. Niestety, nie docieramy z naszymi tematami do wszystkich hodowców zrzeszonych w Związku. Jakie widzi Pan możliwości w tym zakresie?

Na pewno „Hodowca i Jeździec” to bardzo cenna publikacja w naszym kraju. Wielu hodowców chwali sobie możliwość prenumerowania tego czasopisma, ponieważ dzięki niemu mogą podnosić swoje kompetencje i zaspokajać swoje zainteresowania. Jeśli chodzi o zwiększenie liczby czytelników, to należałoby się zastanowić nad alternatywnymi kanałami dystrybucji. Ponadto zostaje kwestia promocji kwartalnika, która powinna być bardziej aktywna. Być może trzeba zacząć się spotykać z hodowcami, a przynajmniej od czasu do czasy zapytać, o czym chcieliby przeczytać w HiJ.


HENRYK ŚWIĘCICKI, wiceprezes Polskiego Związku Hodowców Koni

Henryk Święcicki
Henryk Święcicki

Skąd u Pana konie?

„Po mieczu”! Z końmi jestem związany rodzinnie, mój pradziadek Tadeusz Święcicki był administratorem majątku hrabiego Skarbka. W Osięcinach hodowano konie do pracy, a po roku 1920 także konie dla wojska. Dziadek Henryk Święcicki także był administratorem dużego majątku (2,5 tys. ha) i był działaczem Związku (wtedy jego oddział mieścił się w Toruniu). Mój tato także związał się z końmi – zaczął od praktyk w Łącku. Jako zootechnik prowadził małą stadninę koni Łososina Dolna koło Nowego Sącza. Tam właśnie przyszedłem na świat i mieszkałem do 6. roku życia. Kiedy stadninę zlikwidowano, przenieśliśmy się do Łącka – ojciec został dyrektorem gospodarstwa. W końcu przejął gospodarstwo w Bydgoskiem po ojcu i tam zawsze utrzymywał kilka ogierów na punkcie. Tato jeździł konno, ja również. Po skończeniu szkoły średniej poszedłem na studia do Poznania. To był ciekawy okres i wtedy zdobyłem swoje pierwsze doświadczenia organizacyjne. Przez dwie kadencje byłem prezesem studenckiego klubu jeździeckiego. To była dobra szkoła – klub miał na początku 6 koni, później już 12, obsługiwali je studenci, wydzierżawiliśmy od osoby fizycznej gospodarstwo. Wyremontowaliśmy dom i stajnie, działaliśmy niezależnie – nie było nad nami żadnego nadzoru z ramienia uczelni, czy jakiegokolwiek innego. Jeśli chodzi o osiągnięcia sportowe, zaczynałem w sekcji jako osoba już jeżdżąca. Pierwszą moją trenerką była pani Felicja Wawryniuk, potem pan Jacek Wierzchowiecki. To właśnie on przygotował mnie do dużych międzynarodowych zawodów akademickich w Wageningen (Holandia). Przez 5 dni braliśmy udział w konkursach ujeżdżenia i skoków przez przeszkody na losowanych koniach. Zajęliśmy 1. miejsce drużynowo, a ja – także indywidualnie.
Studia skończyłem w 1979 roku, odbyłem staż w Stadninie Koni Iwno, następnie rok (już z żoną Krystyną) mieszkałem i pracowałem w Strzelcach koło Kutna, a potem prawie 10 lat byłem kierownikiem gospodarstwa Konin, należącego do Stadniny Posadowo. Odchowałem wszystkie ogierki ze stadniny w latach 80., na moich rękach urodził się Orkisz.
W roku 1989 wygrałem konkurs na dyrektora Zakładu Doświadczalnego Baborówko, należącego do Instytutu Uprawy, Nawożenia i Gleboznawstwa w Puławach. Około roku 93 zaczęły się problemy z dofinansowaniem Zakładu – to była jednostka trudna do prowadzenia: z jednej strony mała, a z drugiej zatrudniająca dużą liczbę pracowników. Instytut zdecydował się na wydzierżawienie Baborówka, ja z żoną, jako osoby fizyczne złożyliśmy ofertę, która została przyjęta. Pięć lat temu udało się nam kupić to miejsce na własność. Naszym marzeniem było, żeby zaangażować w to przedsięwzięcie rodzinę – tak też się stało. Hodujemy konie, jesteśmy współorganizatorami Cavaliady. Organizujemy u siebie dwie duże imprezy WKKW, m. in. dzięki naszym staraniom w Baborówku odbyła się kwalifikacja do Igrzysk Olimpijskich Tokio 2020. Drużyna, w większości na koniach polskiej hodowli, zakwalifikowała się na Olimpiadę. Niestety, Covid pokrzyżował wszystkim plany…

Jakie są Pana doświadczenia związkowe?

Kiedy miałem 16 lat, mój tata zaprowadził mnie do Związku i opłacił mi składki członkowskie – mam swoją legitymację datowaną na 1970 rok! Mój tata i dziadek byli członkami komisji rewizyjnej, ja w działalność społeczną zaangażowałem się dopiero po wydzierżawieniu Baborówka. W Polskim Związku Hodowców Koni Wielkopolskich pracowałem w komisji rewizyjnej, jedną kadencję byłem w zarządzie, na minioną kadencję zostałem wybrany prezesem i pełnię tę funkcję także w tej kadencji.
Jako prezes Związku Wielkopolskiego chciałbym tak nim kierować, aby hodowla koni w naszym regionie stała na światowym poziomie. Hodowcy dojrzeli do działania i są świadomi tego, że muszą wziąć sprawy w swoje ręce. Jest mi bliska idea związków producenckich. Najważniejszym celem każdej grupy producenckiej jest: „wyprodukować”, wyszkolić, wypromować i sprzedać. Nie możemy liczyć tylko na dopłaty, musimy produkować tak, żeby sprzedać z korzyścią. Państwo może pomóc na początku (a i to nie zawsze), ale ta pomoc nie może być celem hodowli.

Jakie zadania stoją przed Polskim Związkiem Hodowców Koni w nadchodzących latach?

PZHK powinien jednoczyć ludzi, ale też powinien sobie wytyczyć cel, do którego ma dążyć i zastanowić się, jak go osiągnąć. Czy powinniśmy walczyć przede wszystkim o pieniądze z Programu Ochrony Zasobów Genetycznych, czy ze sprzedaży wyhodowanych dobrych koni. Mamy zachowaną pulę genów, dzięki POZG, ale rasy nimi objęte nie rozwijają się. Hodowla polega na krzyżowaniu i liczy się nie rodowód, ale to, czy koń jest dobry – jest dzielny, ma dobrą psychikę. Na Zachodzie te idee już weszły w życie, my, jako Związek, niestety, jesteśmy opóźnieni. I dlatego na 1800 koni nowo rejestrowanych w ZHKW, aż 300 to konie zakupione za granicą. Oznacza to, że ludzie zainwestowali swoje niemałe pieniądze za granicą, zamiast szukać dla siebie koni w Polsce.

Jak zbliżyć do siebie świat hodowców do świata sportu?

Wszystkie polskie konie musimy poddawać próbom – sprawdzać ich przydatność w kierunkach ich przyszłego użytkowania. Zakłady treningowe obejmują zbyt małą populację koni i są stosunkowo drogie, i stanowią krótki etap w rozwoju. Konie sportowe trzeba sprawdzać przede wszystkim w sporcie, w praktyce, ponieważ przede wszystkim liczy się użytkowość. Moim zdaniem hodowcy powinni stać się konsumentami swojego „produktu”. Oczywiście ideałem byłoby, żeby sami dosiadali wyhodowanych koni. Ale nie zawsze jest to możliwe. Natomiast bezwzględnie powinni być dobrze wyedukowani i wiedzieć, jaki cel hodowlany chcą osiągnąć. Powinni także zrozumieć to, że jeśli we własnym zakresie nie są w stanie dobrze przygotować konia, to muszą się liczyć z tym, że kolejny właściciel, który lepiej wyszkoli konia, sprzeda go z większym zyskiem.
Jak połączyć te dwa światy? Bierzemy udział w programie Beerbauma. Program krycia klaczy ogierami ze stajni Ludgera Beerbauma został zainicjowany przez samych hodowców wielkopolskich, którzy dzięki temu mają dostęp do elitarnego materiału genetycznego, na bardzo atrakcyjnych warunkach finansowych. Współpraca ta ma także znaczącą wartość dla polskiej hodowli, ponieważ konie urodzone „z programu” pracują na jej korzyść.
W Baborówku odbywa się premiowanie źrebiąt (oczywiście nie tylko tych z programu), a także aukcja koni sportowych. Obie imprezy odbywają się przy okazji zawodów sportowych. To pozwala zawodnikom, także tym zagranicznym, przekonać się, że mamy w Polsce dobre konie. Andreas Dibovski, który kupuje u nas konie, swoim autorytetem i doświadczeniem sygnalizuje, że nasza hodowla stoi na wysokim poziomie. To jest element myślenia o rynku i doskonała sposobność, żeby się na nim odnaleźć.

Co możemy zrobić, żeby powstrzymać odpływ hodowców do obcych związków hodowlanych?

Musimy przede wszystkim oferować im dobry produkt! Trzeba pokazać – a najpierw w tym kierunku ewoluować – że jesteśmy sprawni, elastyczni i przygotowani, tak jak związki zachodnie. Musimy zaproponować hodowcom dobre, proste i konkurencyjne rozwiązania, po sensownych kosztach, tak jak robią to związki zagraniczne. Najgorsze w procesie odchodzenia hodowców do obcych związków jest to, że tracimy tych najbardziej świadomych i wyedukowanych. Sam inwestuję własne pieniądze w to, żeby pokryć swoją klacz pełnej krwi (polska folblutka) dobrym ogierem, np. holsztyńskim. W wyniku tego rodzi się źrebię, które można zarejestrować w każdej liczącej się księdze, tylko nie w księdze wielkopolskiej. Oczywiście, mogę je wpisać do księgi sp, ale ja jestem Wielkopolaninem z wyboru i chcę, żeby należało do księgi wielkopolskiej. Moim zdaniem powinny być trzy księgi koni sportowych: wielkopolska, małopolska i sp, które rywalizowałyby ze sobą na zasadach fair play. Taka rywalizacja sprawia, że wszyscy na tym zyskujemy, bo hodujemy lepsze konie. Stadniny nie powinny być duże – trzon to od 2 do 12 klaczy, jeśli jest więcej, to brakuje funduszy na selekcję, nawet bardzo zamożnym hodowcom.

Jak widzi Pan swoją rolę w zarządzie PZHK?

Moim zdaniem zarząd PZHK, czyli zarząd niezależnych związków, powinien organizować życie środowiska hodowców. Bardzo ważne jest to, żeby związki, tworzące tę federację, miały swoją autonomię i możliwość działania. Powinniśmy przyjrzeć się uważnie związkom, którym się to udało i przeszczepić ich metody na nasz rodzimy grunt. Należy podkreślić, że federacja związków istnieje w Polsce i we Włoszech. Niesiemy na sobie odpowiedzialność za hodowlę koni półkrwi, a niestety nie stajemy się mocniejsi w tym segmencie. Chcemy decydować za hodowcę, czym ma kryć swoje klacze, zamiast ułatwić mu procedury. Nie możemy administrować hodowlą w całym kraju – Europa od tego odeszła. Sama wielkość nie prowadzi do rozwoju i czekają nas poważne zmiany. Jeśli zmieni się system dotacji, a wszystko na to wskazuje, będziemy musieli działać inaczej. Jak już wspominałem, musimy stać się poważnymi graczami na rynku – stać się grupą producencką, działającą wspólnie i promującą swój produkt. Nie możemy stale liczyć na pieniądze publiczne.
A jak widzę swoją rolę? Powalczyć o edukację hodowców, organizować za pośrednictwem Związku więcej szkoleń, sprawić, że będą się oni identyfikowali z polską hodowlą.


MIECZYSŁAW JANCZYK, wiceprezes Polskiego Związku Hodowców Koni

Mieczysław Janczyk
Mieczysław Janczyk

Na przestrzeni lat, a nawet dziejów, moja rodzina zawsze miała konie. Ja mam je od ponad 20 lat. Zaczęło się od konia do rehabilitacji. Jeździłem z młodszym synem na hipoterapię. Konie mi się spodobały i to był pierwszy impuls. Mój pierwszy koń był rasy huculskiej – i tak już zostało. Ta rasa jest najlepsza do hipoterapii, ma odpowiedni wzrost i charakter. Na tym się jednak nie skończyło – owszem, był koń do rehabilitacji, ale zaczęły się też pokazy, wyjazdy na czempionaty… Pojawiły się pierwsze źrebaki, a także pierwsze sukcesy i chęć, aby je powtórzyć.
Przez te lata było wiele koni, w tej chwili warunki pozwalają mi na utrzymanie czterech klaczy. Z dumą dodam, że są to jedne z najbardziej utytułowanych koni huculskich w Polsce i za granicą! Staram się kryć je dobrymi ogierami, żeby potomstwo mogło się prezentować równie dobrze, jak matki.
Już drugą kadencję jestem prezesem Polskiego Związku Hodowców Konia Huculskiego. Wcześniej również działałem aktywnie, pracując w różnych komisjach. Według mojej oceny, ale nie tylko, nasza organizacja wiedzie prym wśród związków rasowych. Przez tych kilka lat prezesowania starałem się podnieść zarówno ją, jak i rasę huculską do wyższej rangi. Oczywiście, razem z ludźmi, których spotkałem na swojej drodze. Rozwijamy się. Kilka lat temu wprowadziliśmy rankingi Kryształowej Kuli w ścieżce huculskiej i powożeniu. W 2018 i 2019 r. finały tych rozgrywek w powożeniu odbyły się podczas Cavaliady w Poznaniu. Ranga zmagań koni huculskich rośnie. Od 2018 r. w miejsce Ogólnopolskiego Czempionatu Użytkowego organizujemy Mistrzostwa Polski Koni Rasy Huculskiej. To nobilituje hodowców małych koni, pokazuje, że małe nie znaczy gorsze. I oczywiście działa na korzyść Polskiego Związku Hodowców Koni. Nie wiem, jak to wygląda z zewnątrz, chciałbym to usłyszeć od innych – byłoby to wspaniałą inspiracją do dalszego działania.
Jako członek prezydium PZHK nie zamierzam niczego burzyć. Zdaję sobie sprawę z tego, że wielu członków Związku obawia się, że nowa ekipa będzie demontować strukturę. Oczywiście, zmiany powinny być. Na dobre! Wydaje mi się, że tym zarządzie nie ma nikogo, kto chciałby szkodzić naszej organizacji. Chciałbym inicjować rozmowy, w których wszyscy będą mogli podzielić się swoimi przemyśleniami, i uczestniczyć w nich. Jestem przekonany, że Związek nie będzie prowadzony poprzez wydawanie jednoosobowych decyzji. Będziemy dyskutować i wspólnie podejmować uchwały.


KRZYSZTOF KIERZEK, sekretarz Polskiego Związku Hodowców Koni

Krzysztof Kierzek
Krzysztof Kierzek

Z końmi związany jestem od lat. W roku 2000 ukończyłem z tytułem inżyniera studia na Wydziale Hodowli i Biologii Zwierząt AR w Poznaniu. Następnie studiowałem w Wyższej Szkole Trenerów Sportu w Pruszkowie (2011-2014) – gdzie uzyskałem tytuł trenera jeździectwa klasy II, oraz na UP-T w Bydgoszczy na Wydziale Hodowli i Biologii Zwierząt (2013-2015) – gdzie uzyskałem tytuł magistra. W bydgoskiej uczelni w 2016 r. podjąłem studia doktoranckie. W 2000 r. po roku spędzonym w Wielkopolskim Ośrodku Doradztwa Rolniczego w Poznaniu na stanowisku inspektora-doradcy ds. produkcji rolnej, rozpocząłem pracę w stadninach koni. Najpierw w SK Mieczownica (do 2001 r.) – jako specjalista ds. hodowli koni i marketingu oraz zawodnik, następnie, przez kolejny rok, w SK Dobrzyniewo – jako koniuszy-hodowca i zawodnik, a w końcu, w latach 2002-2009 – w Stadninie Koni Liszkowo na stanowisku kierownika stadniny, instruktora i zawodnika. W tym okresie urodził się tam i odchował m.in. mistrz świata młodych koni 7-letnich – NEVADOS S sp (Calvados Z Z – Nestia S sp / Romualdo KWPN).
Od 2006 prowadzę też firmę Cheval-tech, która zajmuje się organizacją i obsługą zawodów jeździeckich i imprez hodowlanych, treningiem koni i jeźdźców oraz pośrednictwem w sprzedaży koni. Firma zatrudnia m.in. absolwentów THK oraz prowadzi staże i praktyki dla uczniów i studentów. Od początku istnienia obsłużyliśmy ponad 300 imprez różnej rangi – od towarzyskich po mistrzowskie czy CSIO.
Od 2012 roku pracowałem w Zespole Szkół im. Powstańców Wlkp. w Bielicach (THK) jako nauczyciel, kierownik warsztatu szkolnego – stajni i kierownik Zakładu Treningowego SO Łąck.
Mam uprawnienia międzynarodowego instruktora sportu jeździeckiego (Level 2), instruktora rekreacji ruchowej ze specjalnością jeździectwo oraz gospodarza toru FEI (Level II) i promotora gospodarzy toru, a także delegata technicznego i budowniczego krosu WKKW. Mam licencję zawodniczą A2, B2 i C; jestem sędzią jeździectwa klasy II, sędzią stylu – kwalifikatorem i sędzią oceny stylu konia. Mam też za sobą szkolenie z zakresu słownego i graficznego opisu konia oraz identyfikacji koni przy pomocy metody opisowej i micro-chip, potwierdzone uprawnieniami.
Od wielu lat działam także w strukturach związkowych. Jestem prezesem Związku Hodowców Polskiego Konia Szlachetnego Półkrwi. Byłem członkiem zarządu oraz prezydium PZHK w minionej kadencji, członkiem Komisji Koordynacyjnej PZJ-PZHK, Komisji Księgi Stadnej Polskiego Konia Szlachetnego Półkrwi, komisji konkurencji skoki w PZJ, a także członkiem Kujawsko-Pomorskiego Związku Jeździeckiego (2016-2020).


KAZIMIERZ BRZOZOWSKI, prezes Wojewódzkiego Związku Hodowców Koni w Białymstoku

Kazimierz Brzozowski
Kazimierz Brzozowski

Z hodowlą koni jestem związany od urodzenia, przejąłem bowiem po moim dziadku i ojcu rodzinne gospodarstwo, w którym utrzymywane były klacze oraz ogiery na punkcie kopulacyjnym. Od dziecka pasjonowałem się hodowlą koni, w swoim gospodarstwie wyhodowałem wiele czempionów różnych wystaw oraz aukcji ogierów. W 1992 r. podczas Krajowej Wystawy na Służewcu prezentowałem ogiera RUST z (Rolltan ard.szw. – Epigena z / Epikur z). Obecnie zajmuję się hodowlą koni rasy polski koń zimnokrwisty w typie sokólskim, uczestniczę w programie ochrony zasobów genetycznych rasy pkz w typie sokólskim oraz utrzymuję ogiera BODRUM z/sok. (Polar z/sok. – Bokinka z / Upust z) na punkcie kopulacyjnym.
W 2011 r. zostałem prezesem Terenowego Koła Hodowców Koni w Wysokiem Mazowieckiem i pełnię tę funkcję do dziś. Pracę w zarządzie Wojewódzkiego Związku Hodowców Koni w Białymstoku rozpocząłem 1 marca 2012 r., a na prezesa tego Związku zostałem wybrany 11 marca 2020 r. Od 2011 r. aktywnie działam również w strukturach Sekcji Hodowców Koni Sokólskich. Ponadto pełnię funkcje społeczne – jestem prezesem Ochotniczej Straży Pożarnej Jabłoń Jankowce, radnym gminy Nowe Piekuty i sołtysem wsi Jabłoń Jankowce.


HENRYK SOBIECHOWSKI, prezes Lubelskiego Związku Hodowców Koni

Henryk Sobiechowski
Henryk Sobiechowski

Z końmi związany jestem przez tradycję rodzinną, hodowlą zajmowali się moi rodzice, a przed nimi także dziadkowie. Konie tak naprawdę to zamiłowanie kolejnych pokoleń naszej rodziny. Jestem hodowcą koni zimnokrwistych. Prowadzę gospodarstwo rolne o powierzchni 4,5 ha. Mam wykształcenie wyższe z zarządzania.
Od roku 1976 jestem członkiem Związku, czynnie uczestniczę w zebraniach TKHK, spotkaniach i imprezach hodowlanych oraz innych pracach. W latach 2007-2015 byłem prezesem Terenowego Koła Hodowców Koni w Rykach. W latach 2011-2015 pracowałem w strukturach Komisji Rewizyjnej LZHK – dwa lata jako jej członek, a od marca 2013 – jako przewodniczący, po rezygnacji z tej funkcji przez mojego poprzednika. Podczas wyborów w roku 2015 zostałem wybrany na kolejną czteroletnią kadencję.
Byłem aktywny podczas dobrej passy i nie opuściłem Związku, gdy zaczęło się dziać źle. Po wyborach w roku 2018 i 2019, na których zostałem wybrany na stanowisko prezesa LZHK, obiecałem, że sprawę uporządkowania sytuacji w LZHK doprowadzę do końca i słowa dotrzymuję. Obecnie współpraca ze wszystkimi władzami Związku jest bardzo dobra. Mam liczne sygnały, że hodowcy oraz pracownicy doceniają moje i zarządu LZHK zaangażowanie, aby wspólnie podejmowane decyzje były akceptowane przez naszych członków. Do niedawna jeszcze byłem czynny zawodowo. Pracę rozpocząłem w roku 1967 jako elektryk w PKP Energetyka, w latach 1975-2003 pracowałem na stanowisku zastępcy naczelnika sekcji, a od roku 2003 do 2016, czyli do czasu przejścia na emeryturę – jako naczelnik sekcji.
Pracę zawodową łączyłem z pracą w organach administracji publicznej. W latach 1990-2002 byłem przewodniczącym Rady Gminy Stężyca, obecnie zasiadam w Radzie Gminy.
Moją drugą pasją jest sport. Jako młody człowiek uprawiałem boks i piłkę nożną.
Swoją pracę w zarządzie i prezydium PZHK chcę spożytkować w kierunku zintegrowania środowiska hodowców, w celu wypracowania wspólnych rozwiązań, aby hodowla koni była nie tylko opłacalna, ale i dawała radość ze wspólnych osiągnięć.

Reklama

Monitoring stajni
Smarthorse