Hucuły – górskie konie

Proszę wsłuchać się w ciąg wyrazów: "Kołomyja", "werchowyna", "Czarnohora", "tam szum Prutu, Czeremoszu"... Ci, którzy przy słowie "werchowyna" poczuli żywsze pulsowanie krwi, a "Czarnohora" rozczochrała ich gładką dotąd myśl i z Czeremoszu szumem w uszach rzucili się pakować plecaki, dali dowód nie tylko tęsknoty za tą ziemią obiecaną wędrowców i łagodnych rzezimieszków, ale i nie wygasającej potrzeby współżycia z naturą. Współżycia na prawach, które w dużym stopniu są udziałem naszych najbardziej osobistych wspomnień oraz literackiego zapisu przeszłości.

Tekst: Wincenty Smolak
Zdjęcia: Anna Deszczyńska

Po wojnie nie oddaliśmy całej Huculszczyzny. Na naszą stronę przeszły huculskie konie! Ich konspiracyjne wymiary, przemożny instynkt samozachowawczy, odporność na głodzenie i typowe dla górali poczucie humoru wsparte uporem garstki fanatyków tej rasy, pozwoliły na skuteczne przeprowadzenie operacji uratowania Equus caballus.

Dla mieszkańca Beskidu Lesistego ten niewielki, mocno zbudowany kuc górski był bezcennym udziałowcem tradycyjnej gospodarki pasterskiej. Surowe warunki halnego bytowania wykształciły w człowieku i w zwierzęciu te same swoistości przystosowawcze i rodzaj wzajemnego zrozumienia. Człowiek dbał o swego milkliwego przyjaciela, a ten bez sprzeciwu wspomagał go w jego doli.

Pośród karpackich wertepów konie huculskie były doskonałym i nieodzownym środkiem transportu. Na jarmarki w Żabiu i Worochcie szły z wysokich połonin objuczone pasiastymi biesagami, obładowane drewnianymi berbenyciami bryndzy, ze spokojną rozwagą wybierając bezpieczną drogę przez śliskie stromizny, ruchome usypiska kamieni i odpychającej wątłości kładki. Ulubiony niegdyś motyw rodzajowego malarstwa – Hucułka podążająca konno przepaścistym płazikiem z niemowlęciem u piersi, fajeczką w zębach i kądzielą w rękach – stanowi niemal humorystyczne w swej dosłowności świadectwo zupełnego zawierzenia kompetencji i odpowiedzialności czworonoga.

Współczesny koń huculski jest przykładem celowej pracy hodowlanej, dążącej do usunięcia z rozrodu osobników słabych, przy równoczesnej dbałości o podtrzymanie i rozwinięcie wartościowych cech właściwych rasom prymitywnym. Dzięki temu mamy dziś satysfakcję obcować z urodziwym, inteligentnym i łagodnego usposobienia konikiem, niewybrednym a obdarzonym doskonałym zdrowiem, przy swych niewielkich rozmiarach zadziwiającym siłą i wytrzymałością.

W Polsce liczba hucułów chowanych w czystości krwi nie dostaje trzystu, co sytuuje je wśród najmniej liczebnych ras koni w świecie. Jednak ich elitarność nie tyle wynika z małej populacji, co z niezwykle cennych przymiotów osobniczych, względnie niskich kosztów utrzymania i wszechstronnych możliwości użytkowania. Koń huculski bowiem doskonale chodzi zarówno pod siodłem, jak i w zaprzęgu, ma spore uzdolnienia skokowe i jest jedynym w Polsce przedstawicielem konia jucznego. Ten ostatni wyróżnik, w skojarzeniu z niebywałym wyczuciem terenu i umiejętnością radzenia sobie z przeszkodami, czyni go doskonałym towarzyszem górskich wędrówek.

Hucuł nie odburknie złym słowem, nie zepsuje głupawą uwagą nastroju zadumy. Bez skargi da sobie nałożyć stukilogramowy bagaż, zaoszczędzając nam sił i milszym czyniąc podróżowanie. Na jego grzbiecie możemy podejść dzikiego zwierza, niespodziewanie przysparzając sobie wrażeń, których pułap egzotyki wyznaczało dotąd miejskie zoo. On przeprawi suchą nogą przez potok i użyczy ciepła zmarzniętym dłoniom. A gdy wieczorem, rozciągnięci wokół pełgających płomyków watry, z głowami wtulonymi między łęki siodeł, kontemplować będziemy zdumiewający smak chleba, trąci nas w ramię miękkimi chrapami, napominając łagodnie: „No, stary, wiesz, że lubię skórki…” Tak wyobrażam sobie raj. Tragiczna spektakularność obecnych zniszczeń biologicznych odwodzi uwagę od towarzyszących im spustoszeń społecznych. Ofiarami kultu cwaniactwa, chamstwa i prymitywnej przemocy są przede wszystkim dzieci. Te dzieci trzeba ratować. Co do tego mają konie huculskie? Mają. Wielokrotnie mogłem obserwować, jak tzw. trudni chłopcy, przy swych równych im wzrostem koniach nagle miękli; jak w miejsce demonstracyjnej arogancji pojawiała się cicha czułość; jak z rozmów ulatniały się bezboleśnie obowiązkowe dotąd wulgaryzmy, a pokazowy cynizm nie znajdował już zatrudnienia przy właśnie zrodzonej przyjaźni. Te małe konie podwoziły swych dwunożnych kolegów bliżej zabranego im przez dorosłych człowieczeństwa.

Zatem ruszajmy w góry. Kto może, niech skrzyknie konie. Wodze oddajmy dzieciom.

A gdy zimą unosić się będziemy w gondoli kolejki ku Kasprowemu, pomyślmy ciepło o hucułkach. To one, niezmordowanie dźwigając wąską percią wory z cementem i stalowy osprzęt, przyczyniły się do naszej dzisiejszej wygody. Czy gadały wtedy między sobą po huculsku, czy po zakopiańsku, tego nie wiem. Ale na pewno gadały mądrze.

(„Narty, Tenis, Góry, Żagle” nr 5/6 1990 r. Kraków)

Reklama

Monitoring stajni
Smarthorse