Władysław Brejta
W roku bieżącym mija 30 lat, od kiedy w Odrzechowej pojawiły się pierwsze konie huculskie – siedem klaczy i jeden ogier. W całym kraju było wtedy nie więcej niż 100 klaczy, z czego większość w Stadninie Koni Huculskich Siary. Po latach stagnacji zaczął się burzliwy rozwój hodowli tej rasy i w ciągu kolejnych 20 lat pogłowie tych koni zwiększyło się kilkanaście razy.
W początkowym okresie działo się to bez żadnego wsparcia z budżetu, a od drugiej połowy lat 80. z symbolicznym wsparciem dla największych stadnin. Motorem napędowym był zapał hodowców oraz wiedza i szacunek dla nestorów tej hodowli, którzy podkreślali przede wszystkim wartość użytkową koni, sprawdzoną na co dzień w ciężkiej pracy w gospodarstwie. Promowanie przez grupkę zapaleńców konia huculskiego jako konia rodzinnego okazało się strzałem w dziesiątkę. Z roku na rok zapotrzebowanie rosło, a ilość urodzonych źrebiąt, a tym samym pokryć, przez lata regulował rynek. Niestety światowy kryzys lat 2007-2008 nie ominął też koni huculskich. Mimo znacznego ograniczenia popytu podaż z roku na rok rosła. Klacze objęte programem ochrony zasobów genetycznych musiały rodzić, koni przybywało szybciej niż chętnych do ich kupna. Założenia programu ochrony zasobów genetycznych skutecznie rozregulowały rynek, okazały się bombą z opóźnionym zapłonem. Wśród rozpoczynających hodowlę było wielu takich, którzy rozpoczynali ją pod wpływem chwilowego impulsu i pod wpływem chwilowego impulsu równie szybko ją kończyli.
Dziś w prasie fachowej toczą się dyskusje na temat opłacalności produkcji zbóż, rzepaku, buraków, mleka i żywca, ale opłacalność hodowli koni jest tematem tabu. Wszyscy wokół – zaczynając od związków, poprzez naukowców, a skończywszy na ministerstwie – udają, że tematu nie ma, że kogo stać, to niech hoduje konie, kto nie ma odpowiednio opłacalnego biznesu, to niech je likwiduje. To samo dotyczy twórców programu ochrony zasobów genetycznych koni huculskich i tych, którzy ten program akceptowali. Dla związków rodzące się zwierzęta były na plus (zwierzęta do opisu), dla realizatorów programu ochrony zasobów genetycznych na plus (materiał do badań), a jedynym, który w tym łańcuchu jest na minusie, jest hodowca i jeżeli ma z czego dokładać, aby realizować swoje hobby, to dokłada, a jeżeli biznes się kurczy albo konie się znudzą, hodowla przestaje istnieć. Pytanie – czy na tak kruchych podstawach można budować przyszłość hodowli?
Jesteśmy dumni, że potrafimy zorganizować kilkanaście imprez huculskich w kraju. Ten zapał jest trudny do przecenienia i obyśmy jako odpowiedzialni za hodowlę tego kapitału nie zmarnowali. Postrzegam te imprezy przede wszystkim jako możliwość szerokiej promocji konia huculskiego, która ma zwiększyć zainteresowanie tym koniem osób postronnych. Tłumy, które przychodziły na nasze imprezy, są jeszcze dość duże, ale z roku na rok coraz mniejsze. Od samego początku pewna grupa hodowców, przeważnie tych, którzy z tego żyją, stała z boku, pewna grupa odsuwa się na bok, nie widząc w tym żadnego własnego interesu i są to przeważnie ci, którzy hodowlę prowadzą nie tylko jako hobby, ale z tej działalności próbują żyć. Oby nasze imprezy nie upodobniły się do takich, gdzie na widowni siedzą tylko i wyłącznie zawodnicy, którzy aktualnie nie startują, oraz szefowie ekip, którzy spotykając się od lat w różnych miejscach w tym samym gronie, mówią samym sobie, jakie to są ważne i piękne zawody. Tylko pytanie – dla kogo?
Zmierzam się codziennie z problemami finansowymi i opłacalność hodowli koni jest dla mnie tak samo ważna jak opłacalność hodowli bydła czy produkcji roślinnej. Niestety utrzymywanie jakiejkolwiek nierentownej produkcji odbywa się tylko i wyłącznie kosztem zatrudnionych pracowników. Dziś na pewno nikt nie znajdzie złotego środka, aby hodowlę koni uczynić superopłacalną, ale tam, gdzie można, przynajmniej należy próbować ograniczyć koszty. Stąd moje pismo – z 10 października 2014 r. – do prof. Tadeusza Jezierskiego, przewodniczącego grupy roboczej ds. ochrony zasobów genetycznych koni. Do dnia dzisiejszego grupa robocza w żaden sposób nie zareagowała na przedstawiony problem. Wobec powyższego oraz w związku z gwałtownie pogarszającą się sytuacją gospodarstw zajmujących się hodowlą koni postanowiłem upublicznić mój list:
Zwracamy się z gorącym apelem o ograniczenie obowiązkowych stanowień klaczy huculskich objętych Programem ochrony zasobów genetycznych do urodzenia i odchowania 1 szt. źrebaka oraz uproszczenie procedur związanych z realizacją tego Programu, w tym podjęcie starań o powrót do płatności do stanów średniorocznych różnych grup wiekowych, a nie płatności do konkretnych klaczy. Jesteśmy zmuszeni do kierowania na rzeź małych źrebaków, gdyż nie można w nieskończoność powiększać stada (nawet ze względu na wymogi „dobrostanu”).
Źrebaka huculskiego nie można porównywać do źrebaków koni ras zimnokrwistych – nie są nimi zainteresowane ubojnie, a należność za odsadka to około 500,00 zł. Za kilka dni wrócą z wypasu źrebaki urodzone wiosną 2014 roku, a około 30 klaczy urodzi nowe. O tym, na jaką skalę prowadzi się nierentowną „rzeź niewiniątek”, niech świadczą załączone materiały oraz fakt, że w 2009 roku kwalifikacja ogierów do wpisu była przeprowadzona w kilku punktach kraju. Zgłoszono do licencji około 60 ogierków. Dziś w dwóch punktach będzie 16 ogierków, w tym 9 z dwóch stadnin państwowych, w których jest tylko 10% koni huculskich objętych Programem.
Jesteśmy hodowcami od wielu lat. Narodziny, odchów źrebaków, ich sukcesy w życiu dorosłym cieszyły nas. W tej chwili stoimy przed dylematem: któremu powiedzieć, że „jedziesz w jedną stronę” i nigdy o nim nikt nie usłyszy.
Z naszego stada w Polskę wyszło wiele cennych zwierząt, w tym co najmniej kilkanaście znanych ogierów. Może warto więc wysłuchać głosu hodowców?
Załączone zestawienie obrazuje skalę problemów związanych z niepotrzebnym rozrodem koni huculskich oraz narastających kłopotów finansowych hodowców. Nie można tworzyć programów, udając, że tych problemów nie ma, i powtarzać w kółko, że obecność w programie jest dobrowolna. Dotychczas największe hodowle koni huculskich opierały się fali bezsensownych ubojów, ale ten problem dosięga teraz również duże stadniny. Obecny kształt Programu to pułapka dla hodowli i hodowców, bo ważniejsza staje się wiedza prawnicza, znajomość niezliczonej ilości procedur (często bezsensownych), wypełnianie niezliczonej ilości papierów niż rzetelna wiedza hodowlana. Byt hodowcy jest uzależniony nie od jego fachowej wiedzy, ale od armii urzędników. Hodowca stał sie żebrakiem uzależnionym od ich woli, a często od ich strachu. Obowiązujące przepisy doprowadziły do tego, że hodowla koni huculskich stała się kosztownym hobby dla bogatych i najlepiej w okolicach dużych miast, tylko pytanie – czy o to chodzi? Czy chodzi o to, aby utrzymywać w stadzie mało wartościowe klacze, ale utrzymywane, bo liczy się zaakceptowana sztuka? Jaki sens ma utrzymywanie często niewiele wartych sztuk (bo za nie płacą), a słanie na rzeź źrebaków (bo za nie nie płacą)? Czy mamy przenieść hodowlę zachowawczą koni huculskich pod duże miasta, bo tam będą szanse, że one na siebie zarobią? Co z tymi, którzy przed laty autentycznie angażowali się w ratowanie rasy huculskiej? Co z dużymi stadninami w nowej perspektywie finansowej, które strącą po kilkaset tysięcy złotych dotacji obszarowych rocznie? Pytanie – z czego będą dopłacać do hodowli koni, zakładając spadającą rentowność produkcji mleka i zbóż i znaczne nieproporcjonalne i niesprawiedliwe zmniejszenie dotacji obszarowych? Skąd do hodowli będą trafiać ogiery, jeżeli padną duże stadniny?
Hodowlę koni huculskich uratowała grupa zapaleńców bez pieniędzy z krajowego budżetu oraz pieniędzy z Unii. Aby nie doszło do sytuacji, że wykorzystując unijne pieniądze, sprowadzimy na hodowców, którzy wnieśli do tej hodowli najwięcej, ogromne kłopoty finansowe, a hodowlę koni huculskich jeżeli już nie do regresu, to co najmniej do stagnacji.
Niech posiadane klacze, za które hodowca – właściciel weźmie pieniądze z Programu, będą BANKIEM GENÓW gotowym do uruchomienia, gdy zajdzie potrzeba, tj. większe zainteresowanie i zbyt na konie.
Nie zabijajmy niepotrzebnie źrebaków huculskich. Nie stwarzajmy sytuacji, żeby lejące łzy nad każdym zwierzakiem organizacje zaczęły bronić koni huculskich.
Wszelkie organizacje i instytucje powinny służyć hodowli i hodowcy, bez nich są nikomu niepotrzebne. Mam wrażenie, ze spora ich część już dawno wyalienowała się ze środowiska i ich działania zmierzają czasem do realizacji różnych idei oderwanych od rzeczywistości, idei, które nie biorą pod uwagę możliwości finansowych hodowców, idei, które skupiają się tylko i wyłącznie na ratowaniu stanowisk pracy w tych instytucjach.