Fatalny skok

Upalne lato 1972 roku. W pięknych plenerach puszczy Augustowskiej, w wybudowanych przez scenografów dekoracjach i miejscach wybranych przez reżysera, kręcimy zdjęcia do filmu „Czarne chmury”. Doborowa obsada, Anna Seniuk, Elżbieta Starostecka, Leonard Pietraszak, Rysio Pietruski, Mariusz Dmochowski. Reżyseruje Andrzej Konic.

Byłem wówczas młodym kaskaderem. Pracowałem od roku 1971. Wprowadził mnie do zawodu Krzysztof Fus, pierwszy kaskader polski. Krzysio, już wówczas legenda, po skoku z kolejki linowej w Zakopanem. Opiekował się mną zawodowo i duchowo.

Konie do filmu przyszły z CWKS Legia Warszawa i z Zawady koło Tarnowa. Wtedy nie było jeszcze stajni specjalizującej się w kierunku filmowym. Zatem do udziału w zdjęciach wybierano konie najmniej wartościowe, wysłużone lub z tatersalu. Podstawową zaletą tych koni (ale nie bagatelną) miał być spokój, spokój, spokój!

Scena polegała na tym, że dublując Leonarda Pietraszaka (grającego pułkownika Dowgirda) miałem przeskoczyć w galopie ze swojego konia na lewego dyszlowego konia z czwórki ciągnącej karetę, która w trakcie napadu bandytów ponosi a pułkownik Dowgird zatrzymuje konie i ratuje swoją narzeczoną. Fus zarządził jeden dzień prób (był konsultantem d/s kaskaderskich). Dziś tych dni byłoby kilka. Poszliśmy z Krzysiem do uwiązanych w cieniu koni z Legii. Wybrałem starego karego o wyjątkowej odwadze i spokoju Humbuka (znałem tego konia jeszcze z CWKS). Koń, który chodził skoki i WKKW teraz jako emeryt, zarabiał w filmie. Podjechałem do karety. Była tak skonstruowana, że powożący mógł być schowany we wnętrzu, natomiast w koźle miał wycięty i zamaskowany otwór, przez który patrzył i, trzymając lejce, powoził. Krzysio Fus, ja na Humbuku, Józef z Zawady na koźle i kilku kolegów kaskaderów odjechaliśmy w las aby przygotować i przećwiczyć scenę.

Józio prowadził czwórkę początkowo w stępie, ja podjeżdżałem na koniu dotykając konia dyszlowego, potem próbowaliśmy w kłusie ze skokiem. Humbuk chodził jakby w życiu nic innego nie robił. Genialnie bez najmniejszego, prowadząc go lewą ręką, podjeżdżałem z tyłu karety, równałem konia z zaprzęgiem i skakałem na lewego dyszlowego. Józio w momencie skoku lekko oddawał lejce, żebym przypadkiem nie zahaczył i lądowałem precyzyjnie na koniu z czwórki. Na koniec przyszedł czas na próbę w galopie. Pojechaliśmy na szeroki dukt między lasem a jeziorem. Józio ruszył galopem, Krzysio Fus w karecie, ja na Humbuku z tyłu karety. Jedziemy. Humbuk galopuje równo, oceniam odległość – dodaję. Wyprzedzam karetkę, lekko w prawo, bliżej dyszlowego. Skaczę. Józek oddaje lejce i już siedzę na koniu karecianym. Zatrzymujemy, słyszę brawa. Klaszcze ekipa usadowiona na skraju lasu i przyglądająca się próbie. Krzysiu podchodzi, klepie mnie po ramieniu. Jest mi miło, przyjemnie … i czuję się trochę zażenowany. Krzyś mówi kilka ciepłych słów. Na dzisiaj koniec, jutro zdjęcia.

Nazajutrz rano ubrany w kostium pułkownika Dowgirda siedzę, lekko podekscytowany, w charakteryzacji, kiedy podchodzi do mnie Krzyś Fus i mówi, że Humbuk zakulał i będę skakał z innego konia. Tragedia. Wszystkie próby na nic. Mogłem odmówić, bez poniesienia jakichkolwiek konsekwencji, ale ambicja, młodość i brak doświadczenia wzięły górę. Zgadzam się. Przyprowadzają mi gniadego kościstego konia na bocianich nogach. Jest dużo wyższy od Humbuka. Wsiadam biorę wodze w lewą rękę, łydka, ruszamy. Próbuję skrętów w lewo, w prawo, wolty. Koń daje się jako tako prowadzić.

Nie ma czasu na próby. Na ile mogę, podczas przygotowań operatorów i ustawiania kamery na samochodzie, z którego będą kręcić tę scenę, oswajam go z karetą i zaprzęgiem. Podchodzi blisko, nie płoszy się. Uzgadniam szczegóły z Józefem, zgłaszamy gotowość do zdjęć. Chyba moje zdenerwowanie i spięcie jest widoczne. Podchodzi Krzyś, spokojnym głosem omawia ze mną jeszcze raz całą scenę. Ustawiamy się na pozycjach.

Kamera, klaps, sygnał, akcja…

Józef rusza od razu galopem. Chwilę stoję, nabieramy dystansu między sobą. Ruszam i ja. Koń galopuje ostro, jeszcze dodaję. Ustawiam go na rytmiczny, równomierny chód. Doganiam karetę z lewej strony, z tyłu. Konie idą mocnym, równym galopem. Józef, schowany pod kozłem, prowadzi czwórkę jak po sznurku. Mijam karetę. Teraz na prawo, bliżej zaprzęgu. Jestem gotów do skoku. Odbijam się od konia … w tym momencie trzask. Źle zablokowane drzwi karety otwierają się gwałtownie, wylatuje z nich powiewająca zasłona. Mój koń, w momencie odbicia, odskakuje w lewo. Dystans między mną a koniem w karecie zwiększył się. Jednak dosięgam uprzęży, chwytam za nią i chce odbić się nogami od ziemi żeby wskoczyć na konia … niestety w tej samej chwili uprząż wraz ze mną zsuwa się na lewą stronę. Nogi zostają w tyle, a koń wlecze mnie uczepionego uprzęży. Zaczyna walić zadem. Nie mogę teraz powiedzieć, czy wówczas, jak to czasami piszą „myśl jak błyskawica”. Nie mogę również powiedzieć, czy w ogóle jakieś myśli. Na pewno instynktownie chciałem ratować życie.

Odepchnąłem się z całej siły od konia żeby odpaść jak najdalej. Upadłem twarzą do ziemi. Poczułem ogromny ból w nogach. Zrywam się z ziemi. Padam. Jeszcze raz. Ciemność. Karetka na sygnale. Szpital.

Kareta ważąca ponad tonę, na kołach okrytych żelaznymi obręczami przejechała mi obydwie nogi. Uratowało mnie miękkie podłoże Matki Ziemi. Nie miałem żadnego złamania tylko silne stłuczenia. Po czterech dniach znów siedziałem na koniu.

Pierwszy wypadek, pierwsze doświadczenia. Nabrałem szacunku do zawodu. Później wielokrotnie w mojej karierze zawodowej skakałem z konia na konia ale zawsze z tego, na którym wykonywałem próby i już do końca życia będę sprawdzał mocowanie uprzęży na koniach zaprzęgowych, a szczególnie teraz, kiedy jako konsultant przygotowuję tego typu sceny z młodszymi kolegami.

Jerzy Celiński – kaskader,
konsultant filmowy, konie, powozy, militaria,
Filmowa Stajnia Treningowa – Łomianki koło Warszawy.

Reklama

Monitoring stajni
Smarthorse