Dla kogo programy ochrony koni zimnokrwistych

Grażyna Polak

Programy ochrony zasobów genetycznych koni zimnokrwistych w typie sztumskim i sokólskim funkcjonują od 2008 roku. Do końca 2011 zostało nimi objętych 680 klaczy sokólskich i 555 klaczy sztumskich. Dlaczego i dla kogo programy zostały stworzone?

Programy ochrony zostały stworzone z myślą o ocaleniu lokalnych typów i ras koni zimnokrwistych – sokólskich i sztumskich, które powstały jako zwierzęta robocze i jako takie były wykorzystywane przez większość XX wieku. Programy miały pomóc tym hodowcom, którzy jeszcze je utrzymują, ponieważ są przywiązani do ich niepowtarzalnych cech: łatwości utrzymania, odporności na choroby i kontuzje, zdolności długiej, ciężkiej pracy, chęci do współpracy z człowiekiem i wielu, wielu innych, o których wiedzą tylko oni.
Programy ochrony należy odróżnić od programów doskonalenia, których celem jest podniesienie poziomu jednej lub kilku cech, najważniejszych z punktu widzenia polityki hodowlanej. W rasach objętych programami ochrony zwierzęta mają pozostać takie, jakie hodowcy stworzyli w ubiegłych wiekach lub dziesięcioleciach. Stanowi to duże wyzwanie, ponieważ pod wpływem panujących warunków populacje podlegają bezustannym zmianom. Z drugiej strony dawne rasy są dziedzictwem naszej kultury – swoistym rodzajem „dzieła sztuki”, ale jako organizmy żywe nie mogą być przeniesione do muzeum i powieszone na ścianach – ktoś musi je hodować, potrzebni są hodowcy.

To się nazywa kasa

W trakcie trwania programów ochrony zdaliśmy sobie sprawę, że przystąpiło do nich wielu, którym nie przyświecał szczytny cel zachowania rasy, raczej korzyści finansowe, które spadały niczym manna z nieba. Istotnie, program ochrony umożliwił otrzymanie płatności w ramach programu rolno środowiskowego, stanowiącego element PROW (Program Rozwoju Obszarów Wiejskich) 2007–2013, pakiet 7: Zachowanie zagrożonych zasobów genetycznych zwierząt w rolnictwie, wariant 7.2 Ochrona lokalnych ras koni. Początkowo hodowcy przystępowali do programów z pewną rezerwą, mimo że płatności z tytułu posiadania ras rodzimych w Polsce są najwyższe w Europie i stanowią wielokrotność sum otrzymywanych przez hodowców w innych krajach, np. we Francji jest to 145 euro, a w Szwecji 100 euro.
Jaki wpływ miały płatności rolno-środowiskowe na funkcjonowanie programów ochrony? Trzeba powiedzieć szczerze – piekielny! W pełnym tego słowa znaczeniu. Istnienie płatności zepchnęło w niebyt pojęcie ochrony, etykę hodowli i hodowcy, sens istnienia programów ochrony, a przecież chodziło o dodatek finansowy mający zrekompensować utracone korzyści z tytułu posiadania koni ras polskich, a nie np. ardeńskich czy belgijskich. Tak było w założeniu. Niestety okazało się, że wyjątkowo korzystne dotacje doprowadziły do swoistego polowania na nie, a właściwie na konie, za które można otrzymać owe płatności. Dlaczego tak się stało? Mechanizm był dość prosty i niestety pociągnął za sobą nieprzewidziane konsekwencje. Przede wszystkim wszyscy wiemy, że „Polak potrafi” (i nie chodzi tu o moje nazwisko).
Drugi czynnik to nieprecyzyjna informacja, jaka popłynęła z Polskiego Związku Hodowców Koni, o możliwości dostania płatności za utrzymanie koni sokólskich i sztumskich. Ale co to są konie sokólskie i sztumskie? No właśnie w tym problem, że nikt tego hodowcom dokładnie nie wyjaśnił, a tym bardziej nie wytypował, jakie konie mogą być zgłaszane. Instytut Zootechniki, jako instytucja koordynująca programy ochrony, powierzyła wytypowanie koni właśnie PZHK, a właściwie Okręgowym Związkom Hodowców Koni. W całej Unii Europejskiej, w krajach, które objęły ochroną i płatnościami lokalne i rodzime rasy zwierząt, instytucje odpowiedzialne oparły się właśnie na związkach, federacjach lub innych organizacjach zrzeszających hodowców, z jednej strony obarczając je odpowiedzialnością, a z drugiej zaufaniem.
Organizacje hodowców, rozeznane w terenie, gwarantowały wybór materiału hodowlanego spełniającego kryteria i pozwalającego na stworzenie rezerwy genetycznej. Chodziło głównie o przeprowadzenie wstępnej selekcji pod względem poprawności budowy i zgodności ze wzorcem rasowym opisanym w programach ochrony, a także o kontrole warunków utrzymania koni: dostęp do wybiegów, odpowiednie boksy lub stanowiska, utrzymanie higieny, przeprowadzanie okresowych zabiegów pielęgnacyjnych, korekcji kopyt, użytkowania zgodnego z zapisami itd. Tak miało być i w Polsce.
Szybko można było się zorientować, że dla ogromnej części gospodarstw idea przyświecająca programom ochrony została tylko zapisem na papierze, niemającym wiele wspólnego z rzeczywistością. Kto z hodowców przeczytał program ochrony, procedury i wymagania lub chociażby umowę o uczestnictwie w ww. programie i postarał się je wypełnić – ręka do góry! Utrzymanie koni zimnokrwistych w obecnej rzeczywistości wiąże się z opłacalnością produkcji materiału rzeźnego i nikt temu nie zaprzecza, bo trudno zmusić rolników, żeby hodowali konie jako ozdóbki na pastwisko. Wzrastające na zachodzie Europy wykorzystanie robocze, zaprzęgowe i wierzchowe w rolnictwie ekologicznym, leśnictwie, agroturystyce, pokazach czy zawodach (sportowa zrywka drzewa lub orka sportowa) stanowi wąską niszę, a u nas dopiero raczkuje.

Dobrostan koni

W przeszłości podejście do koni roboczych pracujących razem z człowiekiem na roli przez długie lata było zupełnie inne niż do zwierząt rzeźnych, których długość życia w gospodarstwach jest krótka i obarczona nieuchronnym przeznaczeniem. Koń często był symbolem, świadczył o zamożności właściciela, nierzadko o luksusie. Od czasu pojawienia się ciągnika rola konia zdegradowała się do kilkuset kilogramów mięsa i kilku tysięcy w kieszeni. Stąd też dbałość o jego dobrostan znacznie zmalała. Program ochrony wymaga od hodowców dbania o własne zwierzęta, tym bardziej że jesteśmy na progu przyjęcia uzgodnień dotyczących cross compliance – zasad wzajemnej zgodności, co oznacza powiązanie wysokości uzyskiwanych płatności bezpośrednich ze spełnianiem przez beneficjentów określonych wymogów. Celem programu ochrony nie jest produkcja żywca końskiego (i tak dość opłacalnego), tylko zachowanie lokalnych ras i typów w stanie, w jakim istniały przez dziesiątki lat. Mało jest hodowców, którym przyświeca taka idea.
Pytania dotyczące ochrony typu koni sztumskich i sokólskich są wyjątkowo rzadkie. Najczęściej słyszę: „jak dostać płatności?”, „czy koń wejdzie do płatności?”, „ile jeszcze jest miejsc w płatnościach?”, „ile jeszcze jest tam pieniędzy do rozdysponowania?”, „kiedy się skończą?” i pytanie – wisienka na torcie: „a czy w przyszłym PROW-ie płatności będą takie same czy wyższe?”. Można powiedzieć, że ostanie dwa lata to ofensywa mająca zmusić mnie do zaakceptowania w programie wszystkiego i wszystkich, niezależnie od spełniania warunków przez hodowców i konie. Ta chora sytuacja prowadzi do tego, że nie mogę prowadzić selekcji, bo hodowcy przepadną pieniądze.
Permanentne niewywiązywanie się z terminów składania dokumentacji w Instytucie ma o tyle znaczenie, o ile prowadzi do konsekwencji ze strony Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Tu dochodzimy do innej bolączki – doradztwo rolne nie istnieje. Jak wszyscy występujący o płatności w ramach PROW wiedzą, doradca rolno-środowiskowy to osoba, która pomaga rolnikowi stworzyć plan, wypełniać dokumenty, składać je w terminach w oddziałach agencji. Doradcy, owszem, są, ale nie rzucają się w oczy, jak mawia mój znajomy profesor. W efekcie dzwonią do nas rozwścieczeni hodowcy, którzy nie mają pojęcia, co i kiedy powinni zrobić z dokumentami. Nie tylko nie wiedzą, co zrobić z dokumentami, ale nawet nie wiedzą, że program ochrony nie jest programem rolno-środowiskowym, czyli płatnościowym. Ale to temat na zupełnie inny artykuł.

Smutny widok

Dobrostan koni zimnokrwistych to przysłowiowa pięta achillesowa. Jak już pisałam, obecnie konie zimnokrwiste przeznaczone są głównie do produkcji żywca końskiego – dla hodowców i posiadaczy nie stanowią przedmiotu dużej troski. Moje czteroletnie doświadczenia są bardzo różne: spotykałam hodowców wzorowych, utrzymujących konie w tradycyjnych systemach. Niestety bardzo rzadko. Około 80 proc. stad, które odwiedziłam, to smutny widok koni traktowanych przedmiotowo, raczej jak trzoda chlewna niż jak konie, bez odrobiny empatii i współczucia dla zwierząt chorych i cierpiących. Widziałam zwierzęta brudne, trzymane w ciemnościach, zaduchu, oborniku niewywożonym od miesięcy (sławetny chów alkierzowy na głębokiej ściółce). Widziałam też zwierzęta dzikie, niedające się dotknąć, uciekające od człowieka jak od oprawcy, klacze z małymi źrebakami w brudzie nieopisanym, źrebięta zamknięte w upale bez wody, wybiegi na wysypiskach śmieci itd., itp. Co ciekawe, konie często były zatuczone, zwłaszcza ogiery – pokutujący zabobon, że jeśli ogier jest gruby, to da dorodne potomstwo.
À propos zabobonów. Czy wiedzą Państwo, że u klaczy nie może być przeprowadzona korekcja kopyt przed oźrebieniem? Grozi to poronieniem! Okazało się to prawdą: w niektórych częściach Polski ten zabieg jest przeprowadzany raz do roku i prawdopodobnie dla źrebnej klaczy jest to szok nie do przeżycia.
Jak przystosować naszych hodowców do zachodzących zmian? Jak spowodować, żeby nawet zwierzę rzeźne było traktowane jak żywa istota, z odpowiednim szacunkiem? Jak i z kim prowadzić programy ochrony, aby nie okazało się, że chronimy tylko portfele beneficjentów, a nie konie?

Reklama

Monitoring stajni
Smarthorse