Co może, a czego nie może Rada PKWK?

Marek Szewczyk

Polski Klub Wyścigów Konnych to nasz rodzimy odpowiednik Jockey Clubu. Takie Jockey Cluby istnieją we wszystkich krajach, w których organizowane są wyścigi konne, i to one nadzorują ten sport i hazardową grę, jaka jest z nim nierozerwalnie związana. W Polsce też takie kluby istniały, choć nie miały słowa „klub” w nazwie.

Przed I wojną światową istniało Towarzystwo Wyścigów Konnych, a po odzyskaniu niepodległości w 1919 r. zostało reaktywowane pod nazwą Towarzystwo Zachęty do Hodowli Koni w Polsce. Światli ludzie, którzy działali w tym Towarzystwie, wiedzieli, że prędzej czy później zajdzie konieczność przekazania toru mokotowskiego, na którym rozgrywano wyścigi przed I wojną światową i po niej, pod rozbudowę miasta. Dlatego jeszcze na początku lat 30. zakupili grunty na Służewcu, gdzie z wielkim rozmachem rozpoczęła się budowa pięknego, funkcjonalnego i niezwykle – na swoje czasy – nowoczesnego toru wyścigowego. Otworzył podwoje w czerwcu 1939 r., a więc 75 lat temu. I służy do dziś, odliczając przerwę wojenną.

Polski Jockey Club

zaliczył znacznie dłuższą przerwę, bo po wojnie komunistyczne władze znacjonalizowały majątek Towarzystwa Zachęty do Hodowli Koni w Polsce i powołały Państwowe Tory Wyścigów Konnych. Ustawa o wyścigach konnych z 18 stycznia 2001 r. przywróciła go do życia pod nazwą Polskiego Klubu Wyścigów Konnych.
Gdyby nie ta fundamentalna dla polskiego turfu ustawa z wyjątkowym paragrafem 12 (Skarb Państwa powierza Polskiemu Klubowi Wyścigów Konnych wykonywanie niezbywalnego prawa własności… do zespołu torów w Warszawie), zapewne dziś mielibyśmy na Służewcu kolejne osiedle mieszkaniowe, a żeby obejrzeć gonitwy konne, musielibyśmy jeździć gdzieś za Grójec, a może… na Berdyczów. Ta sama ustawa (art. 5) szczegółowo wymienia zadania, jakie stoją przed PKWK, a jest ich aż 18. W artykule 7 stwierdza zaś, że organami Polskiego Klubu Wyścigów Konnych są Rada i Prezes. Z takiej konstrukcji ustawy można wnioskować, że oba te organy w równym stopniu są odpowiedzialne za realizację owych 18 zadań. Zarówno Prezes, jak i członkowie Rady powinni działać na rzecz wspólnego dobra, jakim są wyścigi konne.
Praktyka jest jednak zupełnie inna. Rada PKWK nie spełnia nawet funkcji rady nadzorczej. Prawdziwa rada nadzorcza ma bowiem tę moc, że może odwołać prezesa, jeśli uważa, iż źle wypełnia swoje zadania. Rada PKWK taki wniosek może sformułować, ale nie ma on mocy nieuchronności. Procedura jest bowiem taka, że wniosek trzeba wysłać do ministra rolnictwa, a ten może się do wniosku Rady przychylić, ale nie musi. I nie jest to tylko czysta teoria, bo za czasów, kiedy ministrem rolnictwa był Artura Balazs, widzieliśmy, jak to działało w praktyce.
Kompetencje Rady określa ustęp 4 paragrafu 8, gdzie jest mowa o tym, że organ ten:

  • opiniuje projekt regulaminu wyścigów konnych
  • wnioskuje o powołanie i odwołanie Prezesa
  • wnioskuje o powołanie i odwołanie sędziów wyścigowych.

Dodatkowo Rada powinna zaopiniować roczne sprawozdanie z działalności Klubu, jakie Prezes jest zobowiązany (par. 15) składać ministrowi rolnictwa.
Czy z określeń, że rada „opiniuje”, „wnioskuje”, wynika, że jest tylko ciałem opiniodawczym prezesa? Zdaje się, że tak uważa urzędujący prezes Feliks Klimczak i w zależności od swojego widzimisię wykonuje uchwały lub nie. A jest prezesem nieprzerwanie od 2006 r. Członkowie Rady zaś są podzieleni, jedni uważają, że prezes powinien wykonywać jej uchwały, a niemożność wykonania uzasadnić, drudzy są bardziej ugodowi. Niezadowolonej Radzie pozostaje więc tylko jedno wyjście – zgłosić do ministra rolnictwa wniosek o odwołanie prezesa.

Przez trzy pierwsze kadencje (2001-2013) była tylko jedna próba odwołania prezesa (w kwietniu 2010), skuteczna i nieskuteczna zarazem, gdyż odwołany prezes został następnie wybrany na nowego prezesa. Od czerwca 2013 r. były aż cztery próby odwołania prezesa Klimczaka, ale z zupełnie innego powodu niż niewykonywanie uchwał Rady. Chodziło o kwestie związane z planami Totalizatora Sportowego dotyczącymi likwidacji toru treningowego i stajni północnych.

Tor wyścigów na Służewcu otworzył swe podwoje w czerwcu 1939 roku, a służy z powodzeniem do dziś fot. Edyta Twaróg
Tor wyścigów na Służewcu otworzył swe podwoje w czerwcu 1939 roku, a służy z powodzeniem do dziś
fot. Edyta Twaróg

Przypomnijmy, że w 2008 r., kiedy to PKWK i TS podpisały 30-letnią umowę dzierżawy, sytuacja toru wyścigowego na Służewcu była dramatyczna. Obawa śmierci wyścigów została oddalona, a pacjent powoli wraca do zdrowia. Totalizator Sportowy poprzez swoje spółki-córki (Totalizator Sportowy Oddział Wyścigi Konne Warszawa-Służewiec i Traf) organizuje wyścigi i przyjmuje zakłady wzajemne. Dzięki środkom TS pula nagród w wyścigach rośnie z sezonu na sezon (od 5 do 9 mln), a pieniądze te, choć tylko w części pokrywające koszty utrzymania koni przez właścicieli, są im wypłacane na bieżąco. Na tor służewiecki przychodzi coraz więcej widzów, a najważniejsze gonitwy sezonu, jak Derby czy Wielka Warszawska, gromadzą dawno nie oglądane tłumy. Od połowy 2013 r. rozpoczęły się też wreszcie remonty infrastruktury z dodatkowych funduszy. To są niewątpliwe plusy obecności TS na Służewcu.

Mniej więcej połowa członków Rady uważa, że Totalizatorowi się za to należy nagroda w postaci zezwolenia na realizację jego planów zabudowy toru. Chodzi o postawienie takich obiektów, jak wielka hala wielofunkcyjna, hotele z parkiem wodnym, a przede wszystkim własny biurowiec. Miałyby one stanąć w miejscu, gdzie obecnie znajduje tor treningowy oraz część stajni (na tzw. dołku). Druga część uważa, że są to pomysły wielce szkodliwe, które nie tylko zdewastują teren i utrudnią wyścigową i treningową działalność, ale mogą być pierwszym rozbiorem zespołu torów, po którym przyjdą następne.
Jeśli jednak ktoś sądzi, że linia podziału biegnie mniej więcej według następującego schematu: ci, których konie biegają na Służewcu, są przeciwni deweloperskim planom TS, a zatem głosują przeciw odwołaniu prezesa PKWK (który próbuje zapobiec realizacji tych planów), a ci, których interesy nie są związane ze Służewcem, popierają TS, a zatem chcą odwołania prezesa – jest w błędzie. Plątanina interesów, powiązań czy personalnych antypatii lub sympatii jest skomplikowana i nie sposób przewidzieć, kto jak głosuje i dlaczego.

Kto jest kim

Przyjrzyjmy się zatem składowi Rady. Według jakiego klucza jest powoływana? Wspomniana już ustawa (art. 8) mówi, że: Rada składa się z 15 do 25 członków powoływanych i odwoływanych przez ministra właściwego do spraw rolnictwa spośród kandydatów przedstawionych przez:

  • organizatorów wyścigów konnych
  • organizacje zrzeszające hodowców koni wyścigowych
  • organizacje zrzeszające właścicieli koni
  • organizacje zrzeszające trenerów
  • organizacje zrzeszające jeźdźców.

Dodaje jednocześnie, że większość (co najmniej 80 % składu) mają stanowić reprezentanci organizacji wymienionych w pierwszych trzech punktach, a więc mają to być przede wszystkim organizatorzy wyścigów konnych, hodowcy koni wyścigowych i właściciele tychże.
Obecna Rada jest już czwartą z kolei. Początkowo minister rolnictwa powoływał 15 członków, ale obecna Rada (poprzednia też) liczy już maksymalną liczbę 25 członków. W tej sytuacji jest szczególnie istotne, by z jednej strony byli w niej przedstawiciele wszystkich środowisk, a z drugiej, by były zachowane proporcje liczbowe. Niestety, jak się przeanalizuje skład obecnej Rady, to widać, że się to ministrowi rolnictwa nie udało.
Weźmy na początek przedstawicieli organizatorów. Jak wiadomo, regularne wyścigi konne rozgrywane są na Służewcu (największa liczba dni wyścigowych i koni), na wrocławskich Partynicach (na znacznie mniejszą skalę) oraz w Sopocie (dwa, trzy dni wyścigowe w roku). Od kilku lat Ryszard Szpar wspierany przez Jacka Soskę organizuje w podkrakowskim Buczkowie wyścigi konne (jeden lub dwa dni, na razie bez zakładów wzajemnych), próbując wprowadzić na mapę Polski nowy tor wyścigowy. Wydaje się, że właściwe proporcje powinny wyglądać tak: Warszawa – trzech przedstawicieli, Wrocław – dwóch, Sopot i Kraków – po jednym. Tymczasem Warszawa i Sopot mają po dwóch przedstawicieli, a Wrocław i Kraków po jednym. Warszawa i Wrocław są niedoszacowane, zaś Sopot przeszacowany.
Skupmy się teraz na hodowcach i użytkownikach koni wyścigowych. Jednego reprezentanta ma Stowarzyszenie Hodowców i Użytkowników Kłusaków. I to jest właściwa proporcja dla tego ciągle raczkującego w Polsce odłamu wyścigów konnych. Aż osiem osób jest związanych z końmi pełnej krwi angielskiej jako hodowcy, właściciele czy dzierżawcy. To, że jest ich najwięcej, jest zrozumiałe i uzasadnione. Zaskakuje jedynie to, że reprezentują aż cztery stowarzyszenia! Wystarczy popatrzeć na nazwy: Polski Związek Hodowców Koni Pełnej Krwi Angielskiej, Polskie Towarzystwo Właścicieli i Hodowców Koni Pełnej Krwi Angielskiej, Stowarzyszenie Właścicieli i Dzierżawców Koni Wyścigowych czy Stowarzyszenie Turf Club Służewiec. Do dwóch ostatnich mogą należeć też właściciele koni arabskich biegających na torze, ale czym się różnią programowo dwa pierwsze? Niczym.
Podobnie jest z „arabiarzami”. Polskie Towarzystwo Hodowców Koni Arabskich (1 reprezentant) wypączkowało kiedyś z Polskiego Związku Hodowców Koni Arabskich (6 członków) z powodu rozłamu, u podstaw którego leżały wybujałe ambicje liderów. Całkiem jak w naszej polityce! Tak na marginesie – apeluję do członków wszystkich tych stowarzyszeń, aby się połączyły w dwa, osobno „folbluciarze”, osobno „arabiarze”. Będą wtedy silniejsze, ich głos będzie bardziej słyszalny.
Jeśli jednak popatrzymy na ogólne liczby „folbluciarzy” (8) i „arabiarzy” (7), to proporcje są zachwiane. W jaki sposób? Jeśli w sezonie 2013 biegały w Polsce 532 konie pełnej krwi angielskiej oraz 328 koni arabskich, to proporcje między tymi rasami wynoszą 1,62 na korzyść folblutów. Jeśli zaś podzielić 8 przez 7, to wynik jest 1,14. Jak widać, proporcje są niewłaściwe – „arabiarzy” jest za dużo. Jak mówią, to wynik lobbowania u ministra rolnictwa przed podjęciem przez niego decyzji o powołaniu w czerwcu 2013 r. nowej Rady.
Inna sprawa to obecność dwojga reprezentantów Polskiego Związku Hodowców Koni. Dopóki na Partynicach regularnie biegały konie półkrwi, dopóty obecność przedstawicieli PZKH była uzasadniona. Co będzie dalej, trudno teraz przewidzieć. W roku 2013 nie odbyła się ani jedna gonitwa dla koni półkrwi z przyjmowaniem zakładów wzajemnych (było tylko kilka pokazowych gonitw jednego dnia w Warszawie i dwa dni wyścigowe w Buczkowie). Na rok 2014 zgłoszono 54 konie półkrwi, które mogłyby biegać w regularnych gonitwach z totalizatorem, ale kto się podejmie organizacji takich gonitw? Nawet jeśli gdzieś odbędą się gonitwy z udziałem koni półkrwi, to przy takiej ich populacji (ok. 50) obecność jednego przedstawiciela PZHK będzie wystarczająca, jeśli zaś gonitwy te zanikną na dobre, to i członkostwo PZHK w Radzie powinno zaniknąć.
I na koniec największy błąd ministra rolnictwa: brak przedstawiciela trenerów! Jest jeden reprezentant Polskiego Stowarzyszenia Profesjonalnych Jeźdźców Wyścigowych, a nie ma podobnego stowarzyszenia trenerskiego! Co prawda fizycznie jest obecnie dwóch trenerów w Radzie, ale jeden reprezentuje organizatora wyścigów na wrocławskich Partynicach, a drugi hodowców i właścicieli koni wyścigowych. Obaj mają zatem obowiązek reprezentować przede wszystkim interesy tych, którzy ich desygnowali do Rady, a nie trenerów.
Są i inne zadziwiające sytuacje. Nie trzeba być przedstawicielem danego stowarzyszenia, aby się znaleźć w Radzie! Trzeba być na liście, jaką przedkłada ministrowi dane stowarzyszenie. Tak właśnie się stało w obecnej kadencji w wypadku Stowarzyszenia Właścicieli i Dzierżawców Koni Wyścigowych – reprezentuje je osoba, która nie jest jego członkiem. Tak się składa, że jest to dziennikarz zajmujący się od lat problematyką wyścigów konnych i okazał się bardzo aktywnym członkiem Rady. Niewiele zaś wiadomo o aktywności radnej dzielnicy Wola z Warszawy, która reprezentuje… Hipodrom Sopot. W poprzedniej kadencji była przedstawicielem Totalizatora Sportowego, co może wskazywać, czyich interesów pilnuje w Radzie.
Podsumowując, co może Rada? Może i powinna podpowiadać prezesowi PKWK kierunki działania, pomagać rozwiązywać problemy, a kiedy ten nie wypełnia swoich obowiązków, kierować wniosek o jego odwołanie do ministra rolnictwa. Czy kilka prób odwołania prezesa w czasie kadencji obecnej Rady świadczy o tym, że źle wypełnia swoje obowiązki, czy jest raczej świadectwem ekspansji TS, który próbuje odwołać mało uległego mu człowieka?

Reklama

Monitoring stajni
Smarthorse