*Redakcja przeprasza, za błąd w wersji drukowanej podpisu pod zdjęciem. Prawidłowy podpis znajduje się na stronie.
Jan Skoczylas
Jeździec i koń nawiązują relację. Im większe wyzwania, tym bardziej oczywiste, że relacja może bywać burzliwa. Dotyczy to wszystkich długotrwałych związków między żywymi istotami. Co sprawia, co daje największe szanse, że relacja nie będzie toksyczna? Trzy rzeczy: dojrzałość osobników (przynajmniej jednej ze stron), asertywność i komunikacja.
Daruję sobie omawianie dojrzałości, przynajmniej ludzkiej. Bo dojrzały wie, co to jest, a niedojrzały i tak nie zrozumie. Zaapeluję tylko: jeśli ktoś, kogo cenisz, mówi ci, że potrzebujesz dojrzałego konia, to mu uwierz! O koniach trzeba przypomnieć, że konie (w sensie jeździeckim) stają się dojrzałe dużo później, niż lubimy przyjmować, że 8-latek jest koniem ledwie dojrzałym, młodym, u początku rozwoju dorosłości.
Asertywność to coś niezwykle ważnego. To sztuka osiągania mądrego celu bez agresji i bez płaszczenia się. Sztuka cenienia siebie i partnera. Sztuka zakreślania i pilnowania zdrowych granic. Można się jej nauczyć, można wypraktykować, można doprowadzić do mistrzostwa.
Bez komunikacji nie da się wspólnie rozwiązać żadnego konfliktu ani sprostać żadnemu poważnemu zadaniu. Brak komunikacji jest sprawcą niezliczonych nieszczęść na świecie, a jazda konna bez komunikacji jest po prostu niemożliwa. Jakość jazdy konnej zależy od jakości komunikacji.
Czemu tyle „filozofii”, skoro planuję kontynuować rozmowę o kiełznach? Zwykłą rozmowę o sprzęcie? Bo im więcej dziesięcioleci spędzam przy sportowych arenach, tym bardziej jestem przekonany, że o ostatecznym sukcesie decyduje głowa. Konia? Tak. Ale bardziej – jeźdźca. Kto jest świetnym człowiekiem, będzie też świetnym jeźdźcem.
Powtórzę: kiełzno jest narzędziem komunikacji, przekaźnikiem i odbiornikiem. Poprzednio omawialiśmy podstawy. W rozwoju każdej pary jeździeckiej przychodzi moment, że trzeba usprawnić komunikację: w celu rozwiązania konfliktu (interesów?) lub w celu jej wysublimowania. Zawsze w celu osiągnięcia maksymalnego porozumienia. Jakości porozumienia nie dotyczy zasada poszukiwania rozwiązań optymalnych. Tu poszukujemy rozwiązania najlepszego z możliwych.
Znaczenie tego zagadnienia jest znane ludzkości nie od dzisiaj. Ale dziś ludzka kreatywność i możliwości technologiczne oferują nam bardzo duże możliwości (oby nasze portfele zdzierżyły). Niektórzy tradycjonaliści burzą się na „patenty”. Niektórzy nowatorzy sądzą, że „patent” załatwi wszystko. Tymczasem trzeba po prostu wybrać to, co jest potrzebne i dobrze działa – sprzyja komunikacji, obustronnej. Każde kiełzno, które uniemożliwia jeźdźcowi odbieranie komunikatów od strony konia, jest kiełznem złym. Każde kiełzno, które umożliwia koniowi nieodbieranie komunikatów od strony jeźdźca – jest kiełznem złym. A komunikaty powinny być takiego rodzaju i jakości, jakie są potrzebne do jak najlepszego wspólnego wykonania zadania, oparte na dobrej relacji.
Porozmawiajmy najpierw o tym, co znajduje się w pysku. Konkretnie na języku, nad językiem. Dla uproszczenia część kiełzna wewnątrz pyska konia będę nazywać wędzidłem, niezależnie do jakiego typu kiełzna należy. Wędzidło podwójnie łamane może mieć część środkową różnego rodzaju. „French link” to płaska płytka. Łącznik może być w kształcie jajka, mniej lub bardziej płaskiego, niemal kulki, kulki z kółeczkiem, „zabawki”, połączenia obrotowego typu rewolwer, rolki/rolek… Bardzo ciekawym wędzidłem jest wędziło typu rotary, w którym część środkowa jest połączona za pomocą kulek. Taki układ umożliwia koniowi wybór, ile życzy sobie swobody języka, jak rozłożyć nacisk. To wędzidło niekiedy może działać jak wędzidło z portem, bez negatywnych konsekwencji takowego. Próbując przewidzieć, co „podpasuje” koniowi, rozważamy, jaki rodzaj nacisku na język preferuje nasz wierzchowiec, jaki łącznik będzie sprzyjał temu, żeby język był luźno ułożony, bo to od języka zależy najwięcej. Jasne, że części leżące na żuchwie i łącznik mogą być wykonane z najróżniejszych materiałów, od skóry przez stopy metali po zaawansowane technologicznie syntetyki. O ich „sympatyczności” wypowie się koń. Części leżące na żuchwie muszą mieć optymalny kształt i przekrój, żeby wywoływać dyskomfort konia dokładnie taki (niewielki) i dokładnie wtedy, kiedy życzy sobie jeździec. Żeby można było nagradzać konia wygodą za dobrą reakcję, ciągłą dobrą pracę, a łatwo komunikować, czego sobie nie życzymy. Konia nie może spotykać dyskomfort za to, co robi dobrze.
Wędzideł typu sztanga, jednorodnych, używamy wtedy, gdy koń toleruje nacisk na język, gdy lubi mniej więcej równy rozkład nacisku, co zazwyczaj zbiega się z nadwrażliwością na nacisk punktowy. Oczywiście, kształty i materiały sztang mogą też być różne. Sztangę lekko wygiętą nazywamy „mullen”. Zapewnia nieco miejsca na język, podobnie do niewielkiego, ale szerokiego portu. Węższy port imituje sztanga zwężona pośrodku. Jednym z najciekawszych kiełzn typu sztanga jest charakterystycznie bladoturkusowe, syntetyczne poponcini, w jeździeckim żargonie zwane „smoczkiem”, ze względu na podobieństwa do „umilacza” dla dzieci. Występuje w różnych twardościach, co też nie jest bez znaczenia.
Oczywiście są też wędziła łączące w sobie ruchomość i „jednorodność”, gdzie wewnętrzne części ruchome oblane są materiałem syntetycznym.
Wędzidła z portem mają dawać miejsce na język, gdy koń nie lubi takiego nacisku. Często też generują nacisk na podniebienie, służący wypiętrzaniu końskiej sylwetki. Służą też temu, żeby koń nie był w stanie łagodzić działania, stawiać oporu językiem! Co bywa bardzo szkodliwe, gdy jednak nastąpi niechciana akcja, jak np. zdarza się w nieudanym skoku. Dla pary skaczącej znacznie lepiej jest poszukać kiełzna relaksującego język bez portu lub z minimalnym czy tworzonym przez konia. Porty nabierają ogromnego znaczenia w munsztukach i czankach westowych. Kształty portów są najróżniejsze, od niemal płaskich przez naśladujące kształt podniebienia i języka – anatomiczne, po wąskie a wysokie. Są także porty o kształcie Ω, czasem zwane segundo. Port nie musi występować przy wędzidle (w sensie części w pysku) jednorodnym. Może być ruchomy. W jednorodnych bardzo ważny jest ewentualny kąt nachylenia portu. Od tego zależy, czy i w którym momencie powstanie nacisk na podniebienie. Wybierając kiełzno z portem, proszę koniecznie dokładnie przyjrzeć się kształtowi całej części leżącej na żuchwie i na języku. Szczególnie chodzi o przejście portu w dolne ramiona Ω. Im to przejście będzie łagodniejsze, tym mniejsze prawdopodobieństwo wystąpienia spektakularnych reakcji u konia, wystąpienia po prostu bólu. Bo „ostre” kiełzno jest naprawdę ostre – gdy jest ostre. Ostre fizycznie. Wszystko co kłuje – jest ostre. Co kłuje język – kłuje boleśnie. Bywają „łagodnie” wyglądające munsztuki, w których przejście w port ma mocne „dziobki”. Takie munsztuki będą ostre, a rzadko kiedy chcemy aż tak ostrych reakcji.
Dodatkowe miejsce na język i samodzielne poszukiwanie komfortu przez konia tworzy w munsztuku ruchomy ścięgierz, przesuwający się góra-dół lub obrotowy. To nieprawda, że munsztuk jest „nieruchomy”, a pelham ruchomy – niektórzy tak próbują rozróżniać te kiełzna. Munsztuk od pelhamu (oba typy mają czanki) odróżnia to, że munsztuk ma miejsce na jedną parę wodzy, bo do prawidłowego użycia potrzebuje drugiego kiełzna – wędzidełka. Pelham jest jedynym kiełznem w pysku konia, ma miejsce na dopięcie dwóch par wodzy, jednej do pierścienia na wysokości ścięgierza, drugiej do kółka/otworu u dołu czanki. Nie wnikam tutaj w mieszane rozwiązania do jazdy w stylu west, tam bogactwo jest ogromne, bo też „stylistyka” komunikacji z koniem nieco inna. Ruchomy ścięgierz jest zasadniczo lubiany przez jeźdźców i konie, o ile… nikogo z pary nie denerwuje szczękanie – ruchome a ciche ścięgierze spotyka się niezwykle rzadko. Odpada też wtedy, gdy oczekujemy błyskawicznej reakcji konia, bo dzięki takiej konstrukcji koń ma sporo swobody. Co oczywiście może sprzyjać dialogowi.
Zarówno munsztuki, jak i pelhamy są często demonizowane. Niesłusznie. Zazwyczaj, jeśli dobrze dobrane, i jeśli ręka jeźdźca dobrze działa (głowa też), są lubiane przez konie i umożliwiają intensywną pracę nad gimnastyką czworobokową (munsztuk) lub skokową (znacznie częściej pelham). Nie jest tak, że pelham zawsze jest mocniejszym kiełznem niż każde „łagodnie” wyglądające wędziło (w sensie kiełzn bez czanki). Czanki ogólnie mają złą sławę. Ludzie widzą dźwignię i wyobrażają sobie ogromne działające siły. Na co? Ano – na wrażliwe tkanki w końskim pysku. Tymczasem podstawowe działanie kiełzna z czanką odbywa się między łańcuszkiem/paskiem nad podbródkiem a potylicą. Oba kiełzna prowadzą do ugięcia w potylicy i są „złe” wtedy, gdy ktoś tylko na to zwraca uwagę, zaniedbując najważniejszą pracę całej kłody konia, swobodę chodów, zasady ujeżdżenia. Zaniedbując komunikację i tracąc z oczu cel współpracy.
Ugięcie w potylicy jest bardzo ważne w jeździectwie, ale mało kto wie dlaczego. Tu odwołam się do rysunku zamieszczonego na poprzedniej stronie. Artysta zaznaczył grupy mięśni otwierające (niebieskie strzałki) i zamykające (czerwone strzałki) otwory w czaszce konia. W tym otwór najbardziej nas interesujący, czyli gębowy. Proszę zauważyć, że jeśli czaszka będzie luźno zwisać z potylicy, z luźniej szyi, nos będzie dokładnie w pionie, koń nie ma jak, nie ma czym… rozewrzeć żuchwy! Żuchwa zwisa, mięśnie otwierające nie działają. Przytrzymanie musi się przenieść przez potylicę i szyję na całe ciało konia. Oczywiście każdy z nas wie, że konie w tej pozycji otwierają jednak pyski. Dlaczego? Artysta zapomniał o kluczowym a bardzo silnym i dużym mięśniu. O języku. Koń w poprawnym ustawieniu ujeżdżeniowym otwiera pysk, odpychając żuchwę językiem(!) od nieruchomej szczęki i/lub kiełzna. Jaki z tego wniosek? Że jeśli ktoś ma kłopoty z niepożądanym otwieraniem pyska, to zamiast krępować pysk powinien zadbać o luz mięśni otwierających, w tym języka. I zapewnić miejsce na język. I nie trzymać za pysk! Czyli – nie blokować, fiksować kiełzna. I oczywiście – nie rozwierać żuchwy siłą własnych mięśni. Co ciekawe, koń z totalnie luźną szyją i całkowicie nieruchomą głową nie będzie też żuł (ruchy żuchwą), najwyżej poruszał wędziło językiem i wargami. Tak w pysku konia odbywa się dialog. Między zapewnieniem luzu dla języka a stworzeniem takiego komfortu (przez rozkład nacisku także na język), żeby koń się nie usztywniał z przykrości czy… z bólu. Ten dialog umożliwi komunikację między człowiekiem i koniem: sprawne dyktowanie wierzchowcowi gimnastycznych zadań, które ów chętnie wykona.
Wróćmy do czanek i łańcuszka. Wpływają na specyficzne ustawienie głowy i szyi, tonus okolic podgardla, pracę ślinianek. Największe niebezpieczeństwo ich użycia wiąże się z… zakłóceniem komunikacji. Od strony konia. Bo przy tym rodzaju kiełzn koń nie bardzo ma jak informować, że coś mu sprawia dyskomfort, nie oporem języka i mięśni szyi. Jedynie reakcją (a ta może być gwałtowna) i mową całego ciała. Stąd płynie duża odpowiedzialność ciążąca na człowieku. Ale jeśli wiemy, co i po co robimy, i robimy to dobrze – nie ma sensu np. używać znacznie gorszego kiełzna tylko dlatego, żeby nie było czanki.
Czanki mają różne formy. Od zredukowanych, jak w kiełznach kimberwick, w postaci półpierścienia z otworami, od kółek w wielokrążku/pessoa przez krótkie i długie proste czanki po najróżniej wygięte, nie tylko typu S. Wersje „motylka”, butterfly, to też cznaki. Oczywiście, im dłuższa dźwignia, tym większe przełożenie sił, ale nie należy tego rozumieć, że tym mocniej będziemy fizycznie ciągnąć. Należy to rozumieć bardziej w sposób geometryczny – że możemy wykonać mniejszy ruch dla tego samego efektu, dosłownie drgnienie. Ktokolwiek dłużej pojeździł na munsztuku, wie, że mięśnie rąk muszą się przyzwyczaić do znaczącego bezruchu, i że taka statyczna praca jest obciążająca. Nie trzeba wielkiej empatii, żeby natychmiast pojąć, jak obciąża konia domaganie się niemal zupełnej długotrwałej nieruchomości części ciała.
Krótsza czanka, zwana „baby”, jest mniej wymagająca, i niejako działa nieco szybciej, ale to wszystko jest tak delikatne i precyzyjne, że przestają obowiązywać ścisłe reguły. Wiele zależy od masy kiełzna, a cały czas obowiązują nas proporcje budowy końskiego pyska – dość dziwnie na czworoboku wygląda czanka znacznie dłuższa od szpary pyskowej. Dobór munsztuka jest trudny. Pamiętajmy, że jednak chodzi o komunikację, a nie „w czym mu ładniej”.
O znaczeniu łańcuszka mało gdzie można przeczytać. Oprócz informacji, że munsztuk nie może przepadać ani sztorcować. Tymczasem łańcuszek może mocniej oddziaływać na konia niż wymyślny kształt w pysku. Przypomnę, że działająca czanka przyciska łańcuszek do żuchwy, jednocześnie poprzez ogłowie naciskając na potylicę. To jednoczesne działanie ustawia okolice podgardla konia, dając zapewne podobne odczucia, jakie mamy przy przełykaniu śliny. Ewentualny nacisk na podniebienie ze strony portu bywa potrzebny, gdy koń jakby wciąga głowę, żeby wskazać mu sylwetkę bardziej otwartą, wdzięczną. Po raz kolejny, drodzy czytelnicy – to są informacje dla konia, a nie narzucanie siłą. Informacje: znajdź sobie takie miejsce, przybież taką postawę – tak będzie nam razem dobrze. Wobec łańcuszka konie wypowiadają się bardzo czytelnie, więc łańcuszek, także rodzaj podkładki, dobiera się nie mniej starannie niż ścięgierz i reguluje bardzo dokładnie. Na czankach większości munsztuków znajduje się mały otwór do zaczepienia jarzemka, czyli paseczka łączącego czanki ze środkowym kółkiem łańcuszka. Dziś coraz częściej jest – bo jest. Bo munsztuki są dobierane jak pantofelek Kopciuszka, a jarzemko to rodzaj sznurówki. Może się przydać, gdy łańcuszek nie układa się w tym miejscu co powinien albo gdy koń jednak przesuwa munsztuk na strony.
Do munsztuka dobiera się wędzidełko, bradoon. Długości obu kiełzn zazwyczaj się różnią. Jak się różnią? Zależy od kształtu pyska konia i dokładnego położenia kiełzn. Munsztuk leży niżej, gdzie żuchwa jest węższa, może być krótszy niż wędzidełko, ale kształty budowy tkanek konia powyżej szpary pyskowej mogą dyktować inne rozwiązania.
Dwa kiełzna – dwie pary wodzy. Nie będę się rozwodził o sposobach trzymania dwóch par wodzy, to można łatwo znaleźć w internecie, tyle tylko że dziś każdy jeździ, jak mu pasuje, i są sposoby trzymania wodzy odbiegające od tych opisanych w podręcznikach. Przypomnę, że na dwóch parach wodzy można jeździć i na pelhamie, daje to lepszą komunikację niż używanie łącznika do jednej pary. Oczywiście sprawnego operowanie dwoma parami wodzy trzeba się nauczyć, a kompletować je tak, żeby się wyraźnie od siebie różniły – wizualnie, w dotyku. Wodza munsztukowa jest zazwyczaj węższa, gładka, i… jest wodzą, a nie wodzami, bo nie ma łączącej sprzączki. Wodze wędzidłowe są szersze, miewają stopery, mogą być gumowe. Ogółem: wyrafinowany sprzęt do komunikacji trzeba dobrać równie starannie jak wybieramy… jak powinniśmy wybierać własnego konia.
Dwóch par wodzy używa się też przy „cygankach”/gagach/wędzidłach przelotowych. Kiełzna cygańskie nie są szczególnie popularne w Polsce, i bardzo dobrze. Bo tylko pozornie ułatwiają zadanie jeźdźcowi. W rzeczywistości dają zwiększoną kontrolę nad koniem, czy też zapobiegają wyjściu spod kontroli, ale rozmywają komunikację. Zalety i wady konia jeżdżonego na wędzidle przelotowym poniekąd przypominają efekt działania tzw. gum, czambonu gumowego. Czasem i to jest droga do porozumienia, ale śmiem twierdzić, że da się znaleźć lepszą. W sukurs przychodzą nam przecież jeszcze hakamore, połączenia hakamore z wędzidłem, najróżniejsze nachrapniki, od sznurowych po Total Comfort… Jest w czym wybierać.
Nie wszystko, co „groźnie” wygląda, jest z definicji przykre dla konia. Warto mieć odrobinę zaufania do władz sportowych, że „co nie jest prawnie zabronione…”. Przepisy dyscyplin dyktują mniejsze lub większe ograniczenia. Mam nadzieję, że największym ograniczeniem jest mądrość jeźdźców i trenerów.
Co prawda słynne „więcej sprzętu – mniej talentu” nie zasługuje na swoją popularność, bo można i trzeba szukać jak najlepszego porozumienia z koniem, także za pomocą przemyślnych rozwiązań technicznych. Ale jeśli coś dotychczas świetnie się sprawdza i służy współpracy – wahałbym się nawet przed pochopną wymianą naczółka w ogłowiu. Korzystajmy z dostępnych możliwości, zgłębiajmy nowinki – ale z głową.