Bez precedensu… Kadryl w Laponii

Jerzy Milczarek

Zima 1975/76 roku w Helsinkach była wyjątkowo mroźna. Ciepły budynek, architekturą przypominający willę, notabene w willowej dzielnicy Helsinek – Kulosaari, gdzie mieści się (do dziś) Biuro Radcy Handlowego polskiej ambasady, stwarzał poczucie komfortu i nastrajał optymistycznie, mimo bardzo krótkiego dnia o tej porze roku i śniegu po pas.

Niecierpliwiłem się brakiem potwierdzenia i szczegółów przylotu zapowiadanej delegacji hodowców koni z Polski. Wreszcie na przełomie stycznia i lutego takie potwierdzenie otrzymałem. Mogłem już zacząć ustalanie programu dla tej delegacji, oczywiście włączając weń miejscowego agenta Animexu, przesympatycznego, nieżyjącego już niestety Ollego Saarinena.

Delegacja w trakcie "pracy" – w środku, jak na dyplomatę przystało w krawacie – autor, obok gospodarz oraz Olle Saarinen, też w krawacie, ale i w okularach - archiwum autora
Delegacja w trakcie „pracy” – w środku, jak na dyplomatę przystało w krawacie – autor, obok gospodarz oraz Olle Saarinen, też w krawacie, ale i w okularach – archiwum autora

Główny akcent został położony na wizytację i rozmowy handlowe z klubami i hodowcami w najbogatszych rejonach Finlandii, tj. Helsinkach, Lahti oraz Turku. Gdy w zasadzie wszystko zostało dopięte, pojawił się w naszym biurze Olle Saarinen, twierdząc, że przygotowany plan musi ulec poważnej korekcie, ponieważ trzeba go poszerzyć o wyjazd do Kemi. Zaoponowałem, ponieważ z moich informacji wynikało, że jest tam jeden, mały i nieliczący się w sporcie klub jeździecki, ponadto to 50-tysięczne lapońskie miasto, oddalone od Helsinek o około 800 km na północny zachód, zimą nie było osiągalne inaczej jak samolotem, a delegacja z Polski miała bilety tylko do Helsinek i z powrotem.
Determinacja Ollego, który zgodził się pokryć koszty przelotu czterech osób, kompletnie mnie zaskoczyła. Klub jeździecki w Kemi za pośrednictwem eksperta, pułkownika Rojha (niezwykle barwna postać, uczestnik wielu polskich aukcji koni półkrwi w latach 70. ubiegłego wieku, bohater wojny fińsko-bolszewickiej) nabył kilkanaście koni z Polski, z których jest ogromnie zadowolony i kierownictwo klubu nie wyobraża sobie, aby delegacja z Polski ich nie odwiedziła. Na potwierdzenie tego poinformowano, że przygotowania do przyjęcia delegacji idą pełną parą.

Mapa Laponii
Mapa Laponii

Lecimy zatem w godzinach rannych do Kemi. Z lotniska odbiera nas prezes klubu, młody Fin około trzydziestki, jak się później okazało lekarz z zawodu, który z uwagi na wczesną godzinę i zajęcia w szkołach oraz pracę większości członków miejscowego klubu będzie gościł nas u siebie w domu, do czasu aż jeźdźcy będą wolni.
Dom na peryferiach miasta, pięknie usytuowany nad brzegiem jeziora, wykonany z drewnianych bali, pokryty czapami śniegu wygląda imponująco. Szczególne wrażenie robi ogromne (prawie na cała ścianę) okno w salonie – tak zwana witryna – oraz skóry i rogi, głównie reniferów, na ścianach. Gospodarz prosi, aby zwracać się do niego po imieniu – Juha – przepraszając jednocześnie, iż jest singlem, a zatem nie przyjmie nas ciepłym posiłkiem, bo nie ma mu kto gotować. Praca w szpitalu oraz klub angażują go do tego stopnia, że nie udało mu się jeszcze znaleźć żony, a w tym pięknym domu jest gościem. Na kawalerski lunch pod kręgiem polarnym, przy temperaturze na zewnątrz poniżej -25 stopni Celsjusza, składają się: polędwica z renifera, makkara – czyli po naszemu kiełbasa oraz, a właściwie przede wszystkim, wódka Finlandia i znakomite lapońskie piwo Lapin Kulta, wszystko w ilościach bez ograniczeń. Zaczęliśmy poczęstunek około 13.00, z założeniem przetrwania do 16.00, kiedy to miał się rozpocząć specjalny pokaz, na który nas zaproszono.
Nie ukrywam, że był to bardzo trudny egzamin dla naszej delegacji. Juha był gospodarzem wprawionym i wymagającym. Mróz i czyste powietrze sprawiały jednak, iż wszyscy trzymali się do końca bez zarzutu. Kilka godzin na twardych drewnianych ławach i wreszcie Juha, spojrzawszy na zegarek, postanowił odpalić swojego land rovera. Pojechaliśmy do klubu. Solidna drewniana stajnia na około 15 koni, w większości z Polski, sprawdzała się w tamtym klimacie znakomicie. Było ciepło i przytulnie mimo ciemności i 28-stopniowego mrozu na zewnątrz. Klub nie miał krytej ujeżdżalni. Naszym zdaniem późny wieczór i mróz wykluczały coś innego aniżeli obejrzenie koni w boksach. Nic bardziej mylnego. Nagle pojawiła się grupa kilkunastu jeźdźców, głównie dziewcząt, i zaczęła siodłać konie. Zaprowadzono nas na pobliski obszerny plac. Ktoś ustawił spory odtwarzacz kasetowy na baterie i się zaczęło.
Bez oświetlenia, z muzyką, którą w tym mrozie z ledwością odtwarzało „zainstalowane” urządzenie, słyszalną najwyżej na odległość około 5-10 metrów, zastęp 12 maścistych koni rozpoczął kadryla. Po kilku chwilach wszystkie konie stały się końmi jednej, siwej maści. To para z nozdrzy, osadzając się na sierści, w tak niskiej temperaturze tworzyła szron, który natychmiast pokrywał całą głowę, kłodę i nogi koni. Najzabawniejsze było jednak to, że 12 jeźdźców, nie słysząc muzyki, poruszało się w tej podbiegunowej scenerii zgranie i z ogromnym przejęciem. Oczywiście skwitowaliśmy tego kadryla gromkimi brawami, rozumiejąc jednocześnie, iż odmowa przyjazdu do Kemi byłaby dla gospodarzy niewyobrażalnym zawodem.
Późnym wieczorem wróciliśmy do Helsinek. Następnego dnia u niektórych członków delegacji wystąpiły skutki fińskiej gościnności. W pewnym momencie trzeba było przerwać akwizycję w podhelsińskich klubach jeździeckich, aby rozeznać rodzaj choroby, która dopadła jednego z uczestników wyjazdu do Kemi. Nie obeszło się bez wizyty w szpitalu. Delikwent, którego nazwiska z wiadomych względów nie przytoczę, po wyjściu ze szpitala, gdzie odbył około godzinną konsultację, był po niej jeszcze bardziej zmaltretowany aniżeli kiedy wchodził. Zmartwiony, zwrócił się do mnie mniej więcej tak: – Jurek, chyba jestem umierający. Przetłumacz, co oni u mnie rozpoznali. O, popatrz, tu jest napisane: krapula!
Gdy potwierdziłem rozpoznanie jako najzwyklejszy kac, niedawny pacjent natychmiast odzyskał siły i charakterystyczny u niego wesoły nastrój.
Widziałem w życiu różne pokazy z udziałem koni. Ten kadryl zapisał się w pamięci szczególnie mocno. Zapewne głównie z uwagi na lapońską surową scenerię, ogromne przejęcie wykonawców oraz fakt, iż był to wówczas najbardziej na północ wysunięty zakątek ziemi, dokąd dotarły konie polskiej hodowli.
Jak wdzięcznym odbiorcą polskich koni i polskiego jeździectwa była Finlandia drugiej połowy lat 70., świadczy choćby fakt, iż Finowie jako jedyni trzykrotnie, zawsze entuzjastycznie, gościli u siebie bogusławicki horse-show Krakowskie wesele.

Reklama

Monitoring stajni
Smarthorse