19. medal MP, i to w Janowie!

Przed laty wielokrotnie jeździłem do Janowa Podlaskiego służbowo. W gronie przyjaciół żartowałem nawet, że duża częstotliwość tych wyjazdów była przyczyną organizacji w Janowie pierwszych aukcji koni arabskich. Ostatni raz byłem tam w 1994 roku jako gość honorowy 25. jubileuszowej aukcji Polish Prestige.
Od tego czasu minęły 23 lata…

tekst: Jerzy Milczarek

Nic więc dziwnego, że po tak długiej przerwie, 1 października 2017 r., jechałem do Janowa mocno podekscytowany. Po pierwsze – z uwagi na obiecujące przejazdy córki, Katarzyny Milczarek, w pierwszych dwu dniach Mistrzostw Polski, po drugie – z uwagi na ogromną ciekawość, jak w konfrontacji ze wspomnieniami sprzed lat wypadnie teraz to magiczne miejsce.

Tuż po wjeździe na teren stadniny z nieukrywaną przyjemnością i ulgą skonstatowałem, że Janów niezmiennie pozostaje perłą wśród polskich stadnin. Wybudowana stosunkowo niedawno hala aukcyjno-treningowa z pomieszczeniami biurowymi i barem szczęśliwie została usytuowana tak, by nie zakłócać starej, janowskiej architektury i z drogi wjazdowej po prostu jej nie widać. Około 100 metrów od wjazdu, po lewej stronie alei, uwagę zwraca popiersie z brązu wiernie oddające rysy i postać wieloletniego, nieodżałowanego dyrektora Andrzeja Krzyształowicza. Przechadzając się po terenie stadniny, miałem nieodparte wrażenie, że pan Andrzej, tak jak wielokrotnie dawnymi czasy, towarzyszy mi i teraz, uśmiechnięty, empatyczny, a co najważniejsze, autentycznie zaangażowany menedżer i hodowca. Myślę, że byłby zadowolony z dzisiejszego wyglądu stajni czołowej, pod zegarem czy porodówki, w których panował porządek, czystość i wysoki standard. Tak powinna wyglądać mekka polskiej hodowli konia arabskiego.

Po ostatnim, niedzielnym konkursie Grand Prix Freestyle wiadomo było już, że w Janowie Podlaskim ustanowiony został nowy rekord w ilości medali mistrzostw Polski zdobytych w jednej konkurencji jeździeckiej przez jednego zawodnika. Zdobyty przez córkę 19. w karierze medal MP okazał się złoty. Nie będę opisywał, z jaką radością przyjąłem wynik zawodów. Poruszę inną kwestię…

Zmiany w hodowli

Wraz z Markiem Grzybowskim czy Tomaszem Szymańskim zaliczam się do kilku ostatnich żyjących jeszcze dinozaurów pamiętających początki (filozofię i politykę) powojennej hodowli oraz eksportu koni czystej krwi arabskiej. Pewnie dlatego dwa lata temu, gdy nastąpiły zmiany kadrowe w kierownictwach stadnin arabskich, ale i w tym roku w Janowie pytano mnie, co o tym sądzę. Starałem się, już od lat będąc poza branżą, nie wypowiadać na ten temat. Jednakże bzdury, jakie wypowiadają rzekomi znawcy tematu, zmuszają mnie do zaprezentowania wprawdzie osobistej, ale rzeczowej i, na ile to tylko możliwe, obiektywnej analizy tego, co się stało z hodowlą i sprzedażą koni czystej krwi arabskiej w Polsce. Abstrahując od komentowania samych zmian kadrowych (do czego nie mam ani tytułu, ani dostatecznej wiedzy), skupię się na faktycznych – w mojej ocenie – przyczynach kryzysu, którego efektem jest spadek zainteresowania i popytu na polskie araby, a w konsekwencji niepowodzenie ostatnich aukcji w Janowie. Leżą one głębiej niż na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać.

Misternie budowane od drugiej połowy lat 60. ubiegłego wieku pozycja i prestiż polskiej hodowli koni czystej krwi arabskiej zaczęły systematycznie słabnąć na przełomie XX i XXI wieku. Późniejsze lata tylko ten proces przyspieszały. Powodem były zmiany, które objęły hodowlę, a nieco później także politykę i organizację sprzedaży. Zacznijmy od hodowli…

Nie bez przyczyny, w wywiadzie udzielonym amerykańskiej stacji telewizyjnej CNN zaraz po zakończeniu aukcji w Scottsdale, pytany o to, czym nadzwyczajnym (co wyjaśniałoby uzyskanie tak wysokich cen) charakteryzowały się nasze konie, powiedziałem z pełnym przekonaniem: tym, że były to polskie konie arabskie (HiJ lato 2016). Otóż po transformacji ustrojowej, a zwłaszcza po odejściu na wieczną wachtę tych kilku prawdziwych znawców i pasjonatów (A. Krzyształowicz, I. Jaworowski, Dobrowolscy, Guziukowie) w naszej hodowli zmieniło się coś bardzo zasadniczego. Ośmielę się postawić tezę, że dla pozornego sukcesu finansowego i chwilowego poklasku poświęcono to, co do tej pory było marką, chlubą i gwarancją powodzenia naszych koni czystej krwi arabskiej. Błędna polityka spowodowała, że hodowany ostatnimi czasy koń arabski nie jest już polski. I oczywiście nie chodzi tu o miejsce urodzenia i chowu.

Pure Polish

Zachęcam, by każdy sam (choćby na bazakoni.pl) przyjrzał się rodowodom ogierów czołowych użytkowanych w państwowych stadninach w Janowie, Michałowie, Białce i sprawdził, ile procent z nich stanowią ogiery o polskim rodowodzie. Według mojej kwerendy w aktualnie obowiązującej ofercie dwu największych stadnin mamy w użyciu: w Janowie – łącznie 19 ogierów, z czego tylko 7 z polskimi rodowodami, w Michałowie – na łączną liczbę 11używanych w hodowli ogierów czołowych aż 8 ma niepolskie pochodzenie. Wcześniej było diametralnie inaczej. Przypomnę tylko, że z problemem zbyt bliskiego pokrewieństwa, a co za tym idzie – z koniecznością głęboko przemyślanego kojarzenia koni czystej krwi arabskiej w Polsce mieliśmy do czynienia od zawsze. Z tego powodu na początku lat 70., na wniosek ówczesnego dyrektora SK Michałów Ignacego Jaworowskiego poparty przez p.o. naczelnika Zrzeszenia Hodowli Zarodowej Marka Piotrowskiego, organizowałem wyjazdy do Egiptu i na Bliski Wschód, biorąc w nich udział. Powodem tych rekonesansów był pomysł rozwiązywania problemu inbredu przez import materiału zarodowego z tamtych krajów. Nigdy nie zapomnę naszych gorących hotelowych dyskusji po przeglądach oferowanych ogierów. Zachwyt suchością tkanki, nienaturalnie piękną (szczupaczą) głową studziła konstatacja, że kosztem ewentualnie lepszej głowy i/lub tkanki stracimy coś niepowtarzalnego, coś co było (i być powinno) zachowane – polskość naszych koni. Poza tym w tamtym czasie to Polska, dzięki m.in. umiejętnemu kojarzeniu, osiągała znakomite wyniki hodowlane i dyktowała, jak ma wyglądać nie tylko głowa, ale i cały eksterier konia czystej krwi.

Ostatecznie nie decydowaliśmy się na zakup oferowanych koni, choć środki finansowe nie stanowiły problemu. Wracaliśmy przekonani, że postępowaliśmy słusznie, nie sprowadzając do Polski żadnego ogiera. Nawet w bardzo trudnych sytuacjach zawsze można było znaleźć sensowne wyjście. Posiłkowano się np. importem koni z polskim rodowodem (interesującym dla osiągnięcia celów hodowlanych). W ten sposób na początku lat 80. znalazły się w Polsce: sprowadzony ze Szwecji og. Probat, importowany z Tierska og. Palas, który legitymował się co najmniej 1/4 polskiego rodowodu, czy og. Monogram z USA, u którego płynęło znacznie więcej polskiej krwi. Robiono wszystko, by hodowla koni arabskich pozostawała „pure Polish”. Co z tym kapitałem zrobili następcy – widać w aktualnych ofertach czołowych ogierów użytkowanych przez państwowe stadniny.

Jeśli dodamy do tego skandalicznie bezsensowną politykę wydzierżawiania za granicę najlepszych polskich klaczy, i to w wieku optymalnym dla rozrodu, to mamy konsekwencje, z którymi przyjdzie się mierzyć nie tylko dziś, ale i w przyszłości. Dobrowolne rezygnowanie z użytkowania wartościowych klaczy w Polsce jest o tyle niezrozumiałe, że siła i znaczenie naszych rodów żeńskich zawsze były solidną podstawą państwowej hodowli. Podczas mojej 20-letniej działalności na tym polu nie miał miejsca ani jeden przypadek dzierżawy klaczy. Oddawaliśmy w dzierżawę wyłącznie ogiery. I działo się tak pomimo potężnych nacisków, jak choćby ten ze strony Lasma Arabians dr. E. La-Croix (właściciela kupionego od nas Baska), któremu zależało, by wydzierżawić mu 22-letnią wówczas słynną Bandolę.

O 1 czy 2% taniej

Kilkanaście ostatnich lat to także pasmo nietrafionych decyzji i zawirowań w sferze statusu własnościowego stadnin oraz niekorzystne zmiany w organizacji sprzedaży i akwizycji. Kierujący do 2015 roku resortem rolnictwa decydenci z nadania PSL-u, owładnięci filozofią wolnego rynku w odniesieniu do wszystkiego, forsowali ideę samofinansowania, a w dalszej perspektywie sprywatyzowania stadnin arabskich. Kiedy spotkało się to ze zdecydowanym sprzeciwem szeregu zacnych ludzi, postanowiono tych ludzi ukarać.

Trzeba przypomnieć, że z Animexu, który po utracie pozycji monopolisty w handlu zagranicznym końmi zaczął tracić swoich najlepszych pracowników, wydzieliła się prywatna spółka z o.o., przejmując nazwę Polish Prestige oraz zespół doświadczonych ludzi z Markiem Grzybowskim na czele. To oni, wykorzystując zdobytą wcześniej wiedzę i umiejętności, kontynuowali z powodzeniem organizację aukcji janowskich. Gdy poczynania ówczesnego szefa Agencji Nieruchomości Rolnych wzbudziły ostry protest Marka Grzybowskiego, to jego samego, razem z dobrze funkcjonującą firmą, postanowiono wyeliminować. Rozpisany przetarg na dalsze prowadzenie akwizycji i organizację aukcji janowskich wygrała pozbawiona doświadczenia, bodajże dwuosobowa firma, która zaoferowała swoje usługi o 1 czy 2 proc. taniej. Przy organizowaniu kolejnych aukcji korzystała z dorobku poprzednika w postaci dobrze rozkręconego rynku i przetartych szlaków handlowych. Tak spijała przysłowiową śmietankę aż do 2016 roku. Zadziwiające, że mimo kilku dziesięcioleci bardzo owocnej współpracy z większością pracowników Polish Prestige, nikt z ówczesnych kierowników stadnin (w tym tych zwolnionych dwa lata temu) specjalnie takim obrotem sprawy się nie przejął. Ostatecznie gdy na przełomie 2015/2016 roku podziękowano firmie za współpracę, przyjęte to zostało przez nią bez większych protestów. Najwyraźniej znać już było, że koń miał gliniane nogi, a rację mieli ci, którzy znacznie wcześniej wieszczyli nadchodzący kryzys. Polecam uwadze czytelników blog M. Grzybowskiego, gdzie znajdują się podobne konstatacje.

Powrót do korzeni

Na koniec uwaga natury ogólnej. W ekonomii znana jest uniwersalna zasada, mówiąca, że dobra rzadkie są drogie. Polska hodowla straciła ten walor oryginalności. Przy pogłowiu liczącym kilkaset matek i genetycznie zbliżonym do tego, co jest hodowane na całym świecie (biorąc choćby pod uwagę rachunek prawdopodobieństwa) nie ma szans na utrzymanie dotychczasowej pozycji. Szczególnie w sytuacji, gdy konkurencja liczy kilkanaście (a może już kilkadziesiąt) tysięcy koni zarodowych tej rasy.

Orientacja polityczna i/lub sposób formułowania przekazu przez ministra Krzysztofa Jurgiela może się podobać lub nie. Uważam jednak, że trafnie zdiagnozował problem, mówiąc, że należy skoncentrować się na spokojnej, acz konsekwentnej „naprawie” genów hodowanych w Polsce arabów. Choć nie zostało to powiedziane expressis verbis, rozumiem te słowa jako jasny drogowskaz powrotu do korzeni – polskich korzeni. Jestem przekonany, że jesteśmy w stanie robić to równie dobrze i z podobnym oddaniem jak nasi znakomici poprzednicy. Skoro udało się po drugiej wojnie światowej, gdy zaczynaliśmy z kilkudziesięcioma końmi uratowanymi (m.in. przez dyr. A. Krzyształowicza) z bombardowanego przez aliantów Drezna, to może uda się i tym razem. Ważne, by była w nas wiara, że ponownie zdołamy wyhodować kolejnego Skowronka, Witezia II czy Baska. Zajmie to zapewne wiele lat.

Na zakończenie pozostaje wyrazić ubolewanie, że znów musimy zaczynać od nowa. Tym razem dorobku hodowlanego nie zrabowali nam najpierw Niemcy, potem Sowieci, a na koniec białoruscy chłopi, rozkradając pozostałe resztki. Przykre, że taki stan rzeczy zafundowaliśmy sobie sami.

Reklama

Monitoring stajni
Smarthorse