Na zakończenie sezonu jeździeckiego dzieci i młodzieży w podkętrzyńskich Kątach urządza się rokrocznie Święto Hubertusa. Żeby nie zmagać się zbyt dramatycznie z pogodą dzień celebracji zwykle ustala się w weekend poprzedzający imieniny Huberta przypadające na 3 listopada. W tym roku Szkółka Jeździecka pani Agnieszki Frankowskiej (jeszcze do sierpnia tego roku – panny Waraksy) Święto Jeźdźców obchodziła na prawie dwa tygodnie wcześniej. Tradycyjna (Wielka Brytania, II Rzeczpospolita za Mościckiego) gonitwa za lisem rozpoczęła się w metaforycznie południe na polach pomiędzy Kątami a Szczeciniakiem. Pochód samochodów, pieszych i koni zatrzymał się przy wbitych w ziemię palikach oznaczających biało-czerwoną taśmą granice zawodów. Kętrzyńscy i nie tylko filmowcy i fotograficy po zawodzie, po przyjaźni oraz po rodzinie z poczucia nie tyle obowiązku, ale sympatii w stosunku do uczestników, zanurzyli buty po kostki w miękkim błocie, soboty 21 października, po kilkudniowych opadach. Buty dorównały wilgocią do reszty odzieży, która zdążyła nasiąknąć mazurską mgłą i mżawką. Zatem nie tylko pogoń za zawieszonym na lewym ramieniu jeźdźca rudym lisem tworzyła związek z Wielką Brytanią. Tego dnia mieliśmy absolutnie angielską pogodę. Frazes, że mimo tego wszyscy bawili się znakomicie, jest w pełni uzasadniony.
Kawalkada przeniosła się na miejsce celebracji, gdzie parkur, stajnia, łąki.
Nieco się tego dnia tam zmieniło, chociaż mnóstwo tych samych twarzy, co każdego roku. Oczywiście pani Agnieszka, jej mąż pan Artur Frankowski, Wojtek Caruk, jak zawsze w roli wodzireja, pani Ania Opala, pan Ariel Szumiński, właściciel terenu – pan Czarek, uwijający się przy ognisku i zapewniający gastronomiczną logistykę pan Jarek Prokop, pani Kasia Kustra – sołtysowa Skierek, pan Arek Kustra i mnóstwo dziewcząt, które podobno od szóstej nad ranem przygotowywały konie, stroje, siodła, uprząż. Bezinteresowna pomoc – takie słowa przyświecają co roku Hubertusowi w Kątach. A bez wsparcia, dobroczynności i opieki byłoby trudno i… smutno. Coś jednak jest w tym miejscu, jakieś genius loci i w samej Agnieszce, że przyciąga ludzi, którzy na ten dzień zostawiają swoje obowiązki w domach, kilometry od Kąt.
Rok temu w zasadzie niepostrzeżenie, w 2017 zaś już oficjalnie, pomocy w formie sponsoringu udzielił przedstawiciel Komisji Tradycji Łowieckich Mazurskiej Okręgowej Rady Łowieckiej w Olsztynie pan Andrzej Kujawa (wraz z małżonką, która wzięła udział w konkursie przebieranek najmłodszych jako juror), członek Koła Łowieckiego Kaczor z Kętrzyna i pracownik Nadleśnictwa Srokowo, uczestniczący w tegorocznych Hubertowinach przez cały czas ich trwania wręczając nagrody, dziękując, gratulując i opowiadając o hubertusowskich obyczajach, tradycjach i świętowaniach z punktu widzenia łowiectwa, dodając, że być może w przyszłych edycjach będą uczestniczyć poprzez sponsoring i nie tylko koła łowieckie z rejonu (powiatu) kętrzyńskiego.
Tym razem drobne zmiany.
Mianowicie, żeby ustrzec się dość powszedniego w Kątach wietrzyska, gastronomia przygotowywana była w otwartej przyczepie ogromnej ciężarówki. Ilość termosów, potraw i ciast zdumiewa z roku na rok. Przypuszczam, że to rodzice młodych jeźdźców nie pozwolili sobie na przyjazd z pustymi rękoma. Każda kolejna konkurencja przerywana była czasem na posiłek. Gorące zupy, bigos, pieczenie kiełbasek. A zatem mała gonitwa, szukanie lisa, nowość, czyli skakanie przez opony, i na koniec przebieranki. Do tego puchary, nagrody, dyplomy, uśmiechy, wspólne zdjęcia i… porządki.
(Tekst i zdjęcia Jerzy Lengauer)