Wszedłem ze spuszczoną głową
W tunel czerwieni i czerni.
Nie podnosząc oczu, brnę
W najdalszy złości kąt.
Znikają uśmiechy,
zapachy,
szepty
Znikam ja… nikomu niepotrzebny
Wiersz „Jeden dzień” z tomu Michała Wierusz-Kowalskiego „No, nie wiem…”, Warszawa 1998, otrzymany z dedykacją Autora 23.12.2000 r.
Kiedy kilka tygodni temu poproszono mnie o napisanie wspomnienia o Michale, zgodziłem się bez zastanowienia. Później, kiedy siadałem do napisania tekstu, przychodziła refleksja… wspomnienie o Michale?, nie, to niemożliwe. Jak to wspomnienie? Przecież dopiero co rozmawialiśmy na różne ważne tematy. Dopiero co wieczorami wymienialiśmy się esemesami, komentując bieżące zdarzenia w naszym środowisku. Przecież… w czwartek, siódmego lipca, ledwie po południu Michał odpisał na mój list mejlowy. Ciężko pisać wspomnienie, kiedy te refleksje są tak świeże, kiedy jeszcze nie ma głębokiego poczucia tej okrutnej, rzeczywistej prawdy, że Michała już nie ma. Na to trzeba czasu.
Michała poznałem bliżej bez mała 20 lat temu w podwójnej roli. Najpierw jako zawodnika, który pojawił się na hipodromach zawodów konnych, a także jako dziennikarza, przedstawiciela redakcji „Koni i Rumaków”, z którą miałem współpracować, pisząc dla tego wydawnictwa relacje z różnych imprez jeździeckich. Michał pod wodzą trenera Jerzego Jaremkiewicza zdobywał ostrogi, startując dość intensywnie w różnych zawodach regionalnych, by niebawem pojawić się na zawodach ogólnopolskich. Pamiętam jego udział w świetnie zorganizowanych zawodach – Memoriale Eryka Brabeca w Gdyni. Na jednych z nich byłem przewodniczącym jury. Michał przez dwa dni, chyba z emocji startowych, zapominał się kłaniać. W końcu jury nałożyło za to na Niego karę pieniężną. Później już nigdy ukłonu nie pomijał.
Jego starty w konkursach trwały, z małymi przerwami, cały czas. Przy swoich rozlicznych obowiązkach znajdował czas na treningi, czasem kilku koni dziennie. Na swój sposób to mi imponowało, bo wiedziałem, ile miał zajęć. Sam przez dość długi czas trenowałem Michała, przyjeżdżając do Wilczej Góry wcześnie rano dwa, trzy razy w tygodniu. Michał był zawsze punktualny, elegancko ubrany i niezależnie od pogody gotowy do treningu.
Nasze dziennikarskie kontakty polegały na tym, że moje teksty do „Koni i Rumaków” przechodziły przez ręce Michała. On pilnował terminów, robił poprawki i korekty tekstów. Po pewnym czasie umówiliśmy się, że ja piszę więcej tekstu niż trzeba, a On to koryguje i obcina według uznania. Zresztą to były jeszcze czasy bez internetu i można było sobie pozwolić na dość długie i szczegółowe relacje. Dziś nie do pomyślenia, kto by miał cierpliwość tyle czytać. Później było inaczej – Michał uzgadniał tematykę, dawał precyzyjne wytyczne co do wielkości tekstu i trzeba było się tego trzymać.
W 2000 roku, kiedy zostawałem prezesem Warszawsko-Mazowieckiego Związku Jeździeckiego, poprosiłem Michała, aby zgodził się kandydować do zarządu. – Bardzo chętnie – powiedział i został z nami na osiem lat, by wprost z zarządu WMZJ w 2008 roku przeskoczyć do zarządu Polskiego Związku Jeździeckiego.
Z Michałem współpraca była świetna. Zawsze gotów do realizowania zadań, które sobie wyznaczaliśmy, punktualny i niezawodny. Z rozrzewnieniem wspominam naszą wspólną redakcję w 2001 roku Biuletynu WMZJ, wydawnictwa, które w zasadzie On stworzył we współpracy ze swoją siostrą Karoliną. W tej kadencji rozwijaliśmy formułę naszych corocznych środowiskowych, uroczystych zakończeń sezonu jeździeckiego w Muzeum Łowiectwa i Jeździectwa w Łazienkach. Michał był bardzo aktywnym uczestnikiem tego procesu. Kilkakrotnie też osobiście prowadził tę uroczystość.
W tym okresie Michał odbywał studium doktoranckie, pisał swoją pracę doktorską. Jak On umiał organizować swój czas? Nie wiem. Jeździł swoje konie, redagował, pisał artykuły, przeprowadzał wywiady, uczestniczył w pracach zarządu WMZJ, był członkiem władz stowarzyszenia KJ Legia-Kozielska. No i oczywiście doktorat. Kawał potężnej roboty. Monografia światowej prasy hipologicznej – nie europejskiej, nie krajowej, tylko światowej – cały Michał, ambitny i nieprzeciętny. Jak coś robił, to konkretnie i z zamachem. Pamiętam, jak ciężko nad tym tematem pracował. Często wtedy o tym rozmawialiśmy.
A Jego praca społeczna, o której wspomniałem wyżej… To był okres rozgrywania wielu imprez na Kozielskiej – zawody ogólnopolskie, Mistrzostwa Polski Młodych Koni, kilkakrotnie mistrzostwa Polski w skokach, w 2005 roku finały Ogólnopolskiej Olimpiady Młodzieży. Zawsze był na posterunku – zaangażowany, z dobrymi koneksjami, skuteczny i jak to On – skromny. Można by bez żadnej przesady powiedzieć, że nie było na Mazowszu, a później i w Polsce poważnego przedsięwzięcia jeździeckiego czy koniarskiego bez Jego udziału. Stąd też bardzo szybko otrzymał za swoją działalność srebrną i wkrótce złotą Honorową Odznakę Jeździecką PZJ.
Obaj byliśmy też w zarządzie PZJ w kadencji 2008–2012, z tym że Michał rok przed końcem kadencji zrezygnował z członkostwa. Wtedy nie byłem zadowolony z tej Jego decyzji, mimo wszystko dla mnie zaskakującej. Niemniej to był okres, w którym dzięki Niemu powstały dwa poważne przedsięwzięcia medialne, niezwykle ważne dla całego jeździectwa: cykliczny magazyn telewizyjny „Galop” i wejście PZJ do współwydawania razem z PZHK kwartalnika „Hodowca i Jeździec”.
Na 50-lecie Warszawsko-Mazowieckiego Związku Jeździeckiego w 2014 roku wydaliśmy biuletyn jubileuszowy, którego duża część historyczna była oparta na fragmentach różnych tekstów Michała. Powstał też wtedy w zarządzie WMZJ pomysł na niezwykłą imprezę – Festiwal Sztuki Jeździeckiej, który miał być jednym z elementów obchodów jubileuszu. Jakże by inaczej, bez Michała w komitecie organizacyjnym niemożliwe! Oczywiście Michał i na to przedsięwzięcie znalazł czas i dobre pomysły. A niebawem festiwal stał się imprezą cykliczną.
Trudno dziś sobie wyobrazić, jak to będzie bez Michała. Dla mnie osobiście, ale sądzę, że i dla wielu osób będzie to jednak pustka trudna do wypełnienia. Ze względu na koleżeństwo, a nawet przyjaźń niezwykle trudno jest myśleć, a cóż dopiero pisać o Michale w czasie przeszłym. Ten tekst to zaledwie urywki, zaznaczenia wszystkich wspólnych przeżyć na arenie naszych działań, jakie miałem przyjemność, a teraz w dwójnasób wiem – zaszczyt dzielić z Michałem. Zostawił nas w pędzie – nagle zatrzymanym – swojego niezwykle aktywnego życia, wielu trwających przedsięwzięć zawodowych, społecznikowskich i własnych, życiowych.
Cześć Twojej pamięci, Michale
Krzysztof Tomaszewski,
sierpień 2016