Rozmawiał: Michał Wierusz-Kowalski
Podczas majowego Walnego Zjazdu Sprawozdawczo-Wyborczego PZHK na stanowisko prezesa wybrano Pawła Mazurka, cenionego hodowcę i działacza, niegdyś członka kadry i reprezentanta kraju na mistrzostwach świata w dyscyplinie powożenia. W pierwszym przemówieniu złożył gratulacje i słowa uznania swoim poprzednikom – prezesom Andrzejowi Wodzie, Władysławowi Brejcie oraz Zbigniewowi Jaworskiemu, jednocześnie wyrażając wolę kontynuowania pracy na rzecz konsolidacji środowiska. No właśnie, o tym, co robić, aby nasz Związek rozwijać, a nie zwijać, rozmawiamy z nowym szefem hodowców Pawłem Mazurkiem. Czyli z dystansem – quo vadis PZHK?
Gratuluję wygranej. Uzyskał Pan wynik zdecydowanie lepszy od konkurenta Jacka Soborskiego. Jak Pan myśli, co miało wpływ na taką decyzję delegatów?
– Nie co, tylko kto – delegaci głosowali za konkretnym kandydatem. Zaiste moja koncepcja dotycząca funkcjonowania PZHK zdobyła większe poparcie i przychylność. Cieszę się z takiego obrotu sprawy, ale jednocześnie szanuję Jacka jako mojego adwersarza, ponieważ jego głos w dyskusji powoduje, że wchodzimy na tory poważnej merytorycznej wymiany myśli. Uważam, iż wiele pomysłów Jacka jest godnych odnotowania i poważnego pochylenia się nad nimi.
Czy to była trudna decyzja, aby kandydować, ergo przejąć na co najmniej najbliższe cztery lata odpowiedzialność za PZHK?
– Tak, to była decyzja wymagająca poważnego namysłu. Wychodzę z założenia, iż jeśli na coś się decyduję, to robię to z pełnym zaangażowaniem. Musiałem także wziąć pod uwagę konsekwencje, jakie poniesie moja rodzina i życie osobiste. Niemniej dzisiaj, mając już następcę w gospodarstwie, mogę oddać się pracy społecznej na rzecz Związku i środowiska hodowców.
Wróćmy jednak do genezy. Hodowlę koni wyssał Pan z mlekiem matki… A kto Pana zaraził bakcylem koniarstwa?
– Jestem typowym wiejskim dzieckiem, wychowanym w gospodarstwie rolnym. Rodzice prowadzili hodowlę bydła rasy NCB. Utrzymywali ponad 100 sztuk. Było też kilka klaczy matek, które poza pracą w gospodarstwie co roku rodziły źrebaki. Wychowałem się w otoczeniu różnych zwierząt, ale zawsze najbliżej było mi do koni. To mój tata pokazał mi, jakimi wspaniałymi przyjaciółmi mogą być te majestatyczne zwierzęta. Jeszcze nie wiedziałem, czy będę hodowcą, ale byłem przekonany, że chcę związać swoje życie z końmi.
Hodowla, ale i piękny rys sportowy. Sztafeta pokoleń, presja domu rodzinnego czy również osobista pasja?
– Gdybym nie był emocjonalnie związany z końmi, to nie robiłbym tego, co robię. Żartuję, że Pan Bóg pozwolił mi robić to, co lubię. To wielka satysfakcja móc patrzeć na konie, które się wychowało, startujące na różnych pokazach czy zawodach. Sam, kiedy byłem czynnym zawodnikiem, startowałem końmi własnej hodowli i to dzięki nim miałem zaszczyt dwukrotnie reprezentować Polskę na MŚ. Przed mistrzostwami w 2007 r. oddałem swoje konie młodszemu bratu, który dzięki temu mógł wziąć udział w tej prestiżowej imprezie. Dzisiaj ja zajmuję się hodowlą, a moje dzieci szeroko pojętą promocją. Karolina związana jest z konkurencją ujeżdżenia, a Maciek z zaprzęgami.
Ma Pan duże gospodarstwo w Pankowie na Dolnym Śląsku. Żyje Pan głównie z uprawy roli, ale hoduje również konie. Czy można to pogodzić w sensie biznesowym?
– Gospodarstwo, które prowadzę, jest położone w dogodnym rejonie Polski. Ukształtowanie terenu, mikroklimat i zasobność gleb sprzyjają zarówno produkcji roślinnej, jak i hodowli zwierząt. Uprawiam rzepak, pszenicę, buraki cukrowe i produkuję pasze dla koni – pod tym względem jestem samowystarczalny. Często słyszę, że hodowla koni jest nieopłacalna. W moim przypadku hodowla w połączeniu z produkcją roślinną zamyka się dodatnim bilansem. Nie narzekam…
Ma Pan także spore doświadczenie handlowe. Umiał Pan dostosować swoją hodowlę do popytu. Intuicja, kompetencja, rozległe kontakty, elastyczność w dostosowaniu się do rynku – co decydowało o Pańskich osiągnięciach?
– Jest mnóstwo czynników, które decydują o sukcesie w hodowli. Według mnie hodowla to nie proste rozmnażanie, ale tworzenie czegoś niepowtarzalnego. Intuicja, wiedza, determinacja i konsekwencja powodują, że przy odrobinie szczęścia osiągamy zamierzony efekt. Stare porzekadło mówi, że każdy koń ma swojego kupca. Żeby sprostać oczekiwaniom potencjalnych odbiorców, muszę wykazać się pewną elastycznością. Jednocześnie nie mogę stracić z pola widzenia własnych założeń.
W środowisku jawi się Pan jako człowiek potrafiący bronić własnych poglądów, czasami nawet kontrowersyjnych…
– Życie nauczyło mnie, że zawsze trzeba mieć własne zdanie. Wiem, że wielu osobom nie pasuje, że mówię to, co myślę. Potrafię bronić swoich poglądów, a jednocześnie chętnie słucham opinii innych. Bardzo cenię sobie szczere merytoryczne dyskusje – z nich zawsze wynika coś dobrego, nawet mimo różnicy zdań.
Jak z perspektywy 27 lat wolnej Polski ocenia Pan sytuację w hodowli koni szlachetnych?
– Przede wszystkim skończyła się rejonizacja. Dzisiaj to hodowcy decydują o tym, jakie konie chcą hodować. Dzięki otwartym granicom możemy korzystać z doświadczeń i wiedzy zagranicznych hodowców. Powszechność dostępu do najlepszych zagranicznych reproduktorów spowodowała podniesienie jakości naszych koni. Widać to między innymi na MPMK, gdzie konie rodzimej hodowli skutecznie rywalizują z końmi hodowli zagranicznej. Należy pamiętać, że dzisiaj mamy 1/3 pogłowia koni, które mieliśmy w latach 90. Tym bardziej musimy dbać o jakość. Musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby rodziło się więcej takich koni, jak Banderas, Nevados S czy Bazyli.
Dobiegła końca trzecia kadencja Pana aktywności we władzach, ale i w prezydium PZHK. Największe w Pana opinii sukcesy i porażki?
– Nie można w tak skrajnych kategoriach oceniać pracy Związku. Nasza organizacja będzie zawsze dobra, ponieważ służy hodowcom. Sukcesem jest już wypracowanie wspólnych stanowisk, które godzą interesy hodowców różnych ras koni – począwszy od koników polskich, hucułów przez rasy szlachetne po konie zimnokrwiste, których mamy najwięcej. Cieszy również fakt, że z roku na rok przybywa imprez promocyjnych i hodowlanych i że są one na coraz wyższym poziomie. Teraz pozostaje tylko zachęcanie hodowców do czynnego uczestnictwa, ponieważ to ich sukcesy budują wizerunek Związku.
Jeśli natomiast mielibyśmy posypać głowę popiołem, to największą porażką były nieprawidłowości w prowadzeniu dokumentacji w niektórych OZHK, co rzuciło złe światło na cały Związek. Wiele czasu i wysiłku zajęło posprzątanie tego bałaganu i miejmy nadzieję, że więcej się to nie powtórzy.
Co powinno być dzisiaj priorytetem dla Związku?
– Edukacja nie tylko kadry pracowniczej, ale również hodowców. Należy kłaść duży nacisk na zwiększanie świadomości hodowlanej poprzez szkolenia z eksterieru, prezentacji, utrzymania czy użytkowania koni. Z doświadczenia wiem, że takie akcje spotykają się z bardzo dużym zainteresowaniem. Szczególnie cieszy fakt, że uczestniczy w nich coraz więcej młodych hodowców. To rodzi nadzieję na optymistyczną przyszłość PZHK.
Zachodnich ekspertów skupionych wokół „Breeding News” interesuje Pana wizja rozwoju branży w Polsce i jak zamierza Pan unifikować księgę stadną?
– Co znaczy unifikować? Czy mamy mieć jedną księgę konia sportowego? Przecież konie rasy małopolskiej i angloarabskiej tak zasadniczo różnią się genetycznie od koni rasy sp i wielkopolskiej, że trudno mówić o unifikacji. Mimo dbałości o odrębność rasową na zewnątrz będziemy chcieli przedstawiać nasz produkt – konia polskiej hodowli – pod jedną rozpoznawalną marką – PZHK.
Po 2020 r. może nie będzie możliwości dotowania koni z budżetu państwa. Co wtedy?
– Nie przypuszczam, aby po roku 2020 całkowicie wstrzymano dopłaty. Gdyby jednak doszło do ich ograniczenia, to reorganizację związku należy oprzeć na istniejących strukturach. PZHK jest federacją związków okręgowych i wojewódzkich, ale ich fundamentem są członkowie. Bez względu na to, w jakim kierunku poszłyby zmiany organizacyjne, najważniejsze będzie zabezpieczanie interesu każdego pojedynczego hodowcy.
Jak na chwilę obecną prezentuje się kondycja ekonomiczna PZHK oraz jak to się przekłada na pomoc hodowcom?
– W strukturze przychodów największą część stanowią przychody z identyfikacji koni. Oprócz koni zarejestrowanych w księgach stadnych wydajemy paszporty także dla koni niehodowlanych. Przychody z tego tytułu to ok. 45%. Dalej, ok. 35–40% to wsparcie państwa do administrowania księgami hodowlanymi i oceny wartości użytkowej koni. Reszta, ok. 15–20% to opłaty zootechniczne ponoszone przez hodowców za świadczone usługi oraz składki członkowskie. Gros tego budżetu trafia z powrotem pośrednio do hodowców w postaci m.in.: dofinansowania kosztów organizacji prób użytkowości (stacjonarnych i polowych), dofinansowania organizacji ogólnopolskich czempionatów hodowlanych, Mistrzostw Polski Młodych Koni, fundowanych premii hodowlanych, stypendiów dla najlepszych polskich zawodników startujących rodzimymi końmi czy do badań markerów genetycznych. Niemałe koszty stanowi także marketing, od którego nie ma odwrotu – jeśli chcemy być zauważani, musimy być widoczni – vide Cavaliada i Pawilon Polskiej Hodowli.
Przypomnijmy, że w przypadku stacjonarnych prób dzielności ogierów i klaczy ras szlachetnych wszyscy hodowcy ponoszą tylko 30% kosztów, resztę dopłaca PZHK dzięki dotacji ministerialnej.
Ma Pan spore doświadczenie zarówno w hodowli, jak i zarządzaniu. Czy Pana zdaniem można na PZHK spojrzeć jak na normalny wolnorynkowy byt biznesowy? Czy można o organizacji typu PZHK myśleć w kategoriach podmiotu gospodarczego?
– Z założenia PZHK nie jest instytucją samofinansującą się. Zarabianie pieniędzy nie jest główną rolą Związku. W moim przekonaniu Związek jest katalizatorem, który umożliwia prowadzenie hodowli. Biuro PZHK dba o rzetelność w prowadzeniu ksiąg stadnych i programów hodowlanych. Monitoruje również kontakty z krajowymi i międzynarodowymi organizacjami pozarządowymi. Nadzoruje także pozyskiwanie i sprawiedliwy podział środków ministerialnych na działalność Związku. Priorytetem jest i nadal winna być misja.
Czy jest Pan za centralizacją działań PZHK czy wręcz przeciwnie?
– Związek jest żywym organizmem i stale ulega większym lub mniejszym przemianom. Obecna struktura organizacyjna PZHK wydaje się spełniać aktualne oczekiwania hodowców. Wraz ze zmieniającymi się potrzebami będziemy musieli modyfikować Związek. Jak bardzo? Czas pokaże…
Jakie problemy najczęściej napotykają polscy hodowcy i jaka rysuje się przed nimi perspektywa w UE?
– Wszystko sprowadza się do potencjału ekonomicznego. Ciągle utrzymuje się dysproporcja między hodowcami zrzeszonymi w zachodnich związkach hodowlanych a naszymi. Kłania się stopień zamożności przeciętnego Polaka, a tym samym świadomości. Oczywiście stale ów dystans się zmniejsza, ale jest to proces mozolny i długofalowy. Priorytetem musi być na pewno edukowanie naszego środowiska, aby móc coraz skuteczniej rywalizować z zachodnią konkurencją.
Polscy hodowcy nie są dobrze rozpoznawalni na arenie międzynarodowej. Czy PZHK ma jakieś pomysły na promocję rodzimych koni, a jeśli tak, to jakie?
– Przecież jako PZHK jesteśmy obecni w rankingach WBFSH. Jesteśmy także członkiem założycielem CIAA (Międzynarodowej Konfederacji Konia Angloarabskiego). Najlepszą formą promocji są sukcesy osiągane przez polskie konie na arenie międzynarodowej. Może nie ma ich jeszcze zbyt wielu, ale są naprawdę spektakularne, bowiem zwycięstwo w Lanaken 7-letniego Nevadosa S sp (skoki), Banderasa sp w Lion d’Angers (WKKW) czy Bazylego i Frezji, oba rasy śl., na Węgrzech (powożenie) to najlepszy dowód dobrej myśli hodowlanej. Tą drogą chcemy i musimy podążać.
Został Pan przez Zjazd wybrany prezesem PZHK. Jak zamierza Pan godzić interesy tak wielu różnych grup i środowisk zrzeszonych pod jednym parasolem? Czy konsolidacja jest w ogóle możliwa?
– Siła naszego Związku tkwi między innymi w jego różnorodności. Niejednolitość grup i środowisk powoduje, że na wiele spraw można spojrzeć z odmiennej perspektywy. Najważniejsza w podejmowaniu decyzji jest merytoryczna dyskusja. Konsolidacja jest możliwa pod warunkiem, że szanuje się poglądy innych. Wierzę, że nawet wybierając odmienne drogi, możemy dojść do tego samego celu.
Proszę przedstawić pokrótce ludzi, których zaprosił Pan do pracy w Prezydium?
– Biorąc pod uwagę różnorodność rasową PZHK, zdecydowałem postawić na przedstawicieli wszystkich środowisk. Są wśród nas hodowcy praktycy oraz przedstawiciele świata nauki i jeździectwa. Mam satysfakcję, mogąc przedstawić skład obecnego Prezydium, czyli: wiceprezesów Ryszarda Pietrzaka i Tomasza Siergieja, sekretarza Krzysztofa Kierzka oraz członków Andrzeja Derleckiego, Zenona Podstawskiego i Andrzeja Ślepowrońskiego. W Prezydium są cztery osoby z doświadczeniem pracy w poprzednich kadencjach oraz trzech nowo wybranych prezesów OZHK/WZHK i związku rasowego.
Podsumowując, w tym ciele chciałem mieć przede wszystkim hodowców z krwi i kości, kompetentnych reprezentantów wszystkich grup rasowych, świadomych i konstruktywnie myślących ludzi, którym leży na sercu los zarówno PZHK, jak i każdego zwykłego hodowcy. Potrzebujemy zdrowego rozsądku, ale i kreatywności mogącej efektywnie stawić czoła przyszłym wyzwaniom. Na pewno we wszelkich działaniach musi nam przyświecać hasło – zgoda buduje, niezgoda rujnuje.
ANR, podobnie jak PZJ, to strategiczni partnerzy dla PZHK. Czy potrafimy zgodnie i skutecznie współpracować dla idei rozwoju polskiego przemysłu konnego?
– Współpraca PZHK z ANR trwa od wielu lat i przynosi bardzo dobre efekty. ANR jest naszym partnerem we wszystkich największych przedsięwzięciach. Najbardziej spektakularna jest z pewnością realizacja Cavaliady – Pawilonu Polskiej Hodowli itp. Większość czempionatów rasowych odbywa się przy współudziale i na terenie obiektów ANR.
Nasze relacje z PZJ są również dobre. Cały czas pracuje komisja koordynacyjna PZJ-PZHK, która tworzy regulaminy rozgrywania MPMK oraz nadzoruje ich przebieg. Włączamy się aktywnie w imprezy organizowane przez PZJ, nagradzając najlepsze konie polskiej hodowli. Mimo częstej różnicy zdań i burzliwych dyskusji wszystkim przyświeca ta sama idea – działania dla dobra i rozwoju przemysłu konnego w Polsce.
Mam nadzieję, że w najbliższych latach nasza współpraca nadal będzie się układała i rozwijała w tym samym duchu – konstruktywnego rozwoju i promocji polskich koni.
Uprzejmie dziękuję Panu za rozmowę.