Jan Skoczylas
Żeby być najlepszym, trzeba być fantastycznie przygotowanym. Kłopot w tym, że na dużej imprezie sportowej prawie wszyscy są fantastycznie przygotowani. Sport wyczynowy promuje jednostki wybitne. Zarówno niezwykle kompetentnych trenerów, jak i nieprzeciętnie utalentowanych zawodników. W jeździectwie zawodnikiem jest para: jeździec i wierzchowiec. Każdy trener przygotowuje do zawodów trzy jednostki: człowieka, konia i… jedność tych dwóch. Jak trenujemy – to jedno. Kogo trenujemy – to drugie. Nie może być mowy o zwycięstwach, jeśli trenowani nie będą dysponowali wrodzonymi predyspozycjami daleko wykraczającymi poza przeciętną.
Wygrywa się artyzmem
Obraz jeździectwa bardzo się zmienił w ostatnich latach, w Polsce i na całym świecie. Jeszcze nie tak dawno wygrywał ten, kto popełnił mniej istotnych błędów. Obecnie trzeba być bezbłędnym i to mało – trzeba się wyróżniać na tle innych wspaniałych. Trzeba być doskonałym i swobodnym. W Londynie jeden punkt za przekroczenie normy czasu eliminował z walki o złoto, a wyśmienity jeździec Nick Skelton na skutek jednej zrzutki stracił miejsce na podium. W ujeżdżeniu też zdążyliśmy się odzwyczaić od zwycięskich koni popełniających błędy. Wygrywa się artyzmem, precyzja to za mało. Artyzm wymaga swobody i uzasadnionej pewności siebie. Jeśli nie dysponuje się koniem najlepszym-z-najlepszych, taka swoboda jest niemożliwa. Wrodzone predyspozycje konia determinują też czas potrzebny na jego szkolenie, a ten czas przelicza się na niebagatelne sumy ubywające z portfeli finansujących całą „zabawę”.
Nie od dziś wiadomo, że wybitny koń jest w stanie wynieść jeźdźca na szczyty. Współczesny układ uwarunkowań sprawia, niestety, że doskonały koń jest w stanie zapewnić względny sukces człowiekowi, który wcale do wybitnych jednostek nie należy. Do (bezwzględnej) wygranej niezbędny jest wysoki poziom i konia, i jeźdźca, i wzajemnej harmonii, ale fantastyczny koń jest wartością nie do przecenienia. Znaczenie jakości koni (i znaczenie źródeł finansowania) udowodniły ostatnio reprezentacje Arabii Saudyjskiej i Ukrainy. Oczywiście niezbędne jest także systemowe projektowanie całego procesu uzyskiwania znaczących wyników.
Koń jest sportowcem
Status konia w sporcie jeździeckim jest dość skomplikowany. Koń jest sportowcem, partnerem i przyjacielem, istotą zależną i zdaną na naszą opiekę, ale jest też rzeczą (w sensie prawnym), obiektem podlegającym prawom własności, kosztownym (i zawodnym) sprzętem sportowym. Podmiotem i przedmiotem. Sprawę komplikuje fakt, że koszty utrzymania konia są wysokie i niemal jednakowe, niezależnie od tego, czy jest to osobnik wybitny czy mierny. Jednocześnie ludzie przywiązują się (i powinni) do swoich podopiecznych i partnerów w trudzie. Rzecz w tym, żeby swoją więzią emocjonalną zarządzać optymalnie. Nasz ulubieniec z kimś innym może stworzyć parę idealną, a my możemy znaleźć partnera na miarę naszych ambicji. Przynajmniej teoretycznie. Teoria zmienia się w praktykę, gdy idą za nią odpowiednie finanse. W Polsce jeźdźcy rzadko dysponują stawką koni umożliwiającą sprzedaż konia przygotowanego do wysokich klas, a jednak nieodpowiadającego w stu procentach; wymianę na konia nieustępującego klasą, przygotowaniem. Sprzedaż zbyt często oznacza regres sportowy – trzeba przygotować następnego konia, może potencjalnie lepszego, ale za rok, dwa, trzy. Jeźdźcy funkcjonują na zasadzie berajtrów – przygotowują konie dla innych i cofają się znowu i znowu na sportowej ścieżce. Lub stale dosiadają swojego wychowanka, ze świadomością, że jego cechy ograniczają rozwój. W każdych okolicznościach jeden koń, nawet doskonały, to za mało, żeby osiągnąć sukces. Sport wyczynowy wymaga stawki koni – wysokiej klasy i przygotowanych do poważnych wyzwań. Skąd wziąć taką stawkę przy ograniczonych możliwościach finansowych? Co może być atutem w ryzykownym biznesie, jakim jest współczesny sport jeździecki?
Kiedyś „brało się, co się miało” – „jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma”. Obecnie opcja trafienia przypadkiem na potencjalną perłę i mozolnego doprowadzenia jej do najwyższego poziomu praktycznie nie istnieje. Konie do sportu dobiera się na drodze ciągłej eliminacji na zasadzie piramidy: z ogromnej ilości koni hodowanych w celach sportowych wybieramy najlepiej rokujące, z ogromnej ilości „młodych zdolnych” znowu wybieramy wybitne, potem eliminujemy znowu i znowu. Z licznego pogłowia „wszystkomających” w wysokim sporcie zostają pojedyncze osobniki. Nie wybieramy z licznej grupy koni marnych. Wybieramy spośród koni potencjalnie doskonałych. Posiadanie jednego, dwóch, nawet trzech koni tego typu nie jest gwarancją sukcesu. Bo koń jest „zawodnym sprzętem” i nie podlega wieloletniej gwarancji producenta. No i zmarnować możliwości konia jest znacznie łatwiej, niż je w pełni rozwinąć i wykorzystać.
Stworzyć „konia idealnego”
Hodowcy od wielu lat usilnie pracują nad dostarczaniem do sportu coraz lepszych koni, coraz lepiej wyselekcjonowanych już na etapie stanówki. Dopracowali się, także dzięki zdobyczom nauki, zasad kojarzenia i wychowu. Wiedzą, które cechy zwiększają prawdopodobieństwo sukcesu. W świadomie prowadzonych hodowlach lista cech wybranych do wstępnej selekcji ulega stopniowemu zawężeniu. Coraz lepiej wiadomo, które predyspozycje z dużym prawdopodobieństwem rokują dobrze, a które są mało istotne.
Hodowcy są ludźmi. Postępowaniem ludzi kierują motywy, a te, jak zawsze, układają się pomiędzy skrajnym idealizmem a skrajnym pragmatyzmem. Są tacy, którzy będą ponosić istotne nakłady, aby stworzyć „konia idealnego” dla własnej satysfakcji, tacy, którzy będą produkować towar wg potrzeb klientów, tacy, których będzie interesował wyłącznie doraźny zysk. Jednak w przeważającej mierze hodowla koni jest po prostu biznesem jak każdy inny, a zadaniem każdego producenta jest dostarczenie takiego towaru, który znajdzie nabywców i pozwoli wypracować zyski. Dlatego nie ustaje się w wysiłkach, żeby do sportu wyprodukować takie konie, jakich życzą sobie nabywcy: jeźdźcy i ci, którzy finansują ich trud. Współczesny koń musi być efektowny, bardzo silny i dynamiczny, dysponować wrodzoną elastycznością i łatwo podporządkowywać się człowiekowi. Musi też być dzielny sportowo, cokolwiek to oznacza – ale tę cechę jest niezwykle trudno przewidzieć.
Nie należy się łudzić, że jakikolwiek koń będzie miał wszystkie pożądane zalety. Na rzecz wymienionych cech powszechnie rezygnuje się m.in. ze zdrowia i odporności. Jeżeli komuś nie wydaje się to oczywiste, niech spróbuje się zastanowić, z jakich przyczyn dolew np. pełnej krwi nie jest tak duży, jak powszechnie wiadomo, że powinien być. Nieważne, że każdy koniarz zapytany, jaka zaleta konia jest najważniejsza, z marszu odpowie: żeby był zdrowy. Ogólna odporność koni jest poświęcana, bo… na biednego nie trafiło. Kto bawi się w sport jeździecki, tego ma być stać na kosztowną opiekę, zabiegi weterynaryjne i na… częstą wymianę „parku maszynowego”. W sporcie wyczynowym zostają te konie, które (przy pełnym wsparciu) dają radę, reszta znajduje mniej wymagających nabywców. Konsekwencje tej sytuacji (oczywistej przecież – coś za coś) ponoszą właściciele cieńszych portfeli i ci, którzy do wysokiego spotu dopiero aspirują. Obecnie coś takiego jak koń-profesor do wysokiego sportu za umiarkowane pieniądze po prostu nie istnieje, a i za poważne fundusze znaleźć go trudno. Intensywnie rozwija się hodowla koni wręcz gwarantujących spektakularne sukcesy jako młode konie, ale niegwarantujących przejścia pełnej ścieżki rozwoju.
„Oszczędzanie” koni nie jest żadnym wyjściem, bo ilość i stopień trudności startów przekłada się na bezcenne doświadczenie. Natomiast rozwojem sportowym konia koniecznie trzeba zarządzać optymalnie i zawsze za sukces należy poczytać niezmarnowanie potencjału. Zaprzepaścić zdolności konia jest niezwykle łatwo. Nasze wierzchowce są kruche i delikatne (choćby ich hodowla była bardzo ukierunkowana na odporność), bo kruche i ulotne jest życie. Ale każda istota żywa ma silny instynkt przetrwania, ogromny potencjał samoleczenia, zdolności adaptacyjne (na których bazuje każdy trening), potencjał rozwojowy. Czemu da się szanse rozwinąć do dojrzałości – to się rozwinie. Biologiczna determinacja życia w kierunku rozwoju jest powszechnie niedoceniana.
Zbyt często nie dajemy szans na rozkwitnięcie, nie wykorzystujemy sił pełnej dojrzałości, nie uwzględniamy czasu odpoczynku, nie pozwalamy naturze przywrócić pełnej sprawności.
Błędy się mszczą
Optymalne wykorzystanie koni nie oznacza przeciągania czasu treningu w nieskończoność. Ramy rozwoju utalentowanego wierzchowca wystarczająco określają przepisy FEI. Pod kilkoma warunkami: koń jest w stałym sensownym treningu, z uwzględnieniem wypoczynku, ale bez przerw na kontuzje czy złe warunki treningowe, jego możliwości są nieprzeciętne (niekoniecznie wybitne), nie jest jednostką późno dojrzewającą ani… wybitną (bo te wybitne potrzebują czasem wybitnie zindywidualizowanego podejścia). Optymalne wykorzystanie koni nie polega na ich bezwzględnej eksploatacji ani na zaniżaniu poziomu startów. Są błędy, które zemszczą się zawsze: rwany, chaotyczny rytm treningów i startów, przeskakiwanie etapów rozwoju i pozostawianie luk w wyszkoleniu, traktowanie wszystkich startów jak docelowego wyzwania (a muszą być starty treningowe i kontrolne). Pewna cecha koni wymyka się precyzyjnym pomiarom. Jest to ich waleczność i dobra wola. Te rezerwy niezwykle łatwo jest przedwcześnie wyczerpać. Z pewnością nie będzie dobrze wykorzystany także wybitny koń, który całe życie chodzi L, bo jego jeździec nie planuje więcej.
Nad optymalizacją łamią sobie głowy najtęższe umysły świata. Sukces wymaga optymalizacji dobrze zaprojektowanego procesu. W warunkach ekonomicznych, w których przyszło nam żyć i działać, optymalne wykorzystanie koni powinno być naszą największą wspólną troską. Optimum w sporcie oznacza też selekcję. Ostrą, skuteczną i także – negatywną. U nas jest inaczej. Nie działa żaden system selekcjonowania i odrzucania koni ani oceny ich predyspozycji. Klient poszukujący wierzchowca nie znajduje żadnego zorganizowanego wsparcia, „każdy sobie rzepkę skrobie”, bez przerwy pokonując te same trudności. Konie, które powinny być negatywnie wyselekcjonowane, i tak zostają w sporcie i w hodowli. Jednocześnie występuje zjawisko „strzelania sobie w stopę”, bo tylko tak należy ocenić nieprzemyślane kopiowanie sposobów i zasad selekcji z krajów, które mają o wiele szerszą podstawę piramidy koni utalentowanych. Stawianie zbyt wcześnie zbyt wysokich wymagań, dostosowanych do koni o ogromnych możliwościach, to utrącanie swoich zasobów, a stawianie zbyt małych – donikąd nie prowadzi. Naprawdę powinny się znaleźć osoby, które zaprojektują system (!) postępowania z końmi sportowymi dostosowany do naszych warunków. Taki system nie byłby żadnym przymusem – byłby nieocenioną pomocą.
Trzeba szukać i wybierać
Wyczynowy sport jeździecki nasuwa mi porównanie do… przemysłu kinematograficznego. Każdy, absolutnie każdy może sobie nakręcić film kamerą, choćby w telefonie. Ale żeby stworzyć superprodukcję, potrzebna jest… superprodukcja. Potrzebne są i wybitne talenty, i rzemieślnicy, potrzebny jest producent (pomysłodawca i finansujący), organizator produkcji, scenariusz, reżyser, scenograf, ludzie odpowiedzialni za casting (tak, tak), nie byle jakie studio filmowe, profesjonalny sprzęt, nazwiska firmujące całość. Wielu marzy o byciu wybitnym i wziętym aktorem, udaje się jednostkom, ale rzesze osób utrzymują siebie i rodziny w zawodach związanych z produkcją.
Szczególną uwagę chciałbym zwrócić na casting. Gdy NBA poszukuje zawodników, zajmują się tym liczni dobrze opłacani fachowcy. Jeździectwo jest sportem podobnego typu: techniczno-akrobacyjnym. Nie ma mowy o sukcesach bez wybitnego talentu motorycznego. Jeździec nie musi być wybitny – wcześniej czy później, lepiej lub gorzej, poświęcając mniej lub więcej środków – każdego wyszkolić się da, ale koń musi. Żeby nie wiem jak ustalać obiektywne i wymierne kryteria, nadal ocena, kto jest talentem, pozostaje intuicyjna: mówi się o wyczuciu, oku i nosie. Konia (zdrowego) powinien wybierać nabywca, trener, jeździec specjalista, jeździec docelowy i niedobrze, jeśli jest to jedna i ta sama osoba. Ktoś powinien być krytyczny, ktoś mniej, ktoś patrzeć idealistycznie, ktoś pragmatycznie, ktoś oceniać z ziemi, ktoś z siodła, ktoś trzymać się „tu i teraz”, ktoś być wizjonerem. Trzeba szukać i wybierać, ciągle i ciągle. Oprócz startów to najważniejsze zadanie poważnego, profesjonalnego zawodnika. Kłopot w tym, że zawodnik, który w pocie czoła musi zarabiać na przysłowiowe waciki, nie ma na to możliwości, czasu ani motywacji. I mało jest osób, które mają takie doświadczenie i wyczucie, że potrafią trafnie ocenić predyspozycje konia i wykreować proroctwo, które się spełni. Mało kto miał okazję dosiadać setek koni, w tym doświadczonych i dojrzałych. A taki skuteczny prorok jest jedyną szansą. Bo, najmocniej przepraszam, świetna znajomość rodowodów to dużo, ale to za mało. Jeszcze jest „techniczna strona” zakupu. Niezależnie od grubości portfela. Tak się składa, że sprzedający zawsze jest większym fachowcem w sprzedawaniu niż nabywca w kupowaniu – gdy mowa o koniach potencjalnie wybitnych.
Nie zanosi się na to, żeby szybko było nas stać na superprodukcję. Jeśli chcemy hitu – musimy stawiać na kino studyjne. Tylko nie marnej jakości. Na małą skalę, ale wszystko musi być na tip-top. Jeśli nie zmieni się zarówno systemowe, jak i indywidualne podejście do sportu, stale będziemy słyszeć, że „zabrakło trochę szczęścia, aby nasi zawodnicy mogli walczyć w szerokim finale”.
Chciałbym zakończyć trzema apelami, bo jedynie apelować mogę. Żebyśmy pochopnie nie wieszali psów na przeciętnym zawodniku, który dysponuje świetnym koniem. To jego ogromna zasługa, że takiego konia ma, ale w jeździectwie walczy para. Jeżeli ktoś dysponuje koniem o ogromnych możliwościach, a sam nie ma stosownych ambicji ani aspiracji, niech rozważy znalezienie koniowi jeźdźca, który te możliwości spożytkuje – z korzyścią materialną lub prestiżową dla dotychczasowego (lub nadal) właściciela. Oraz apel do hodowców i ogólnie osób nastawionych na zyski ze sprzedaży koni, żeby w swoich planach i sposobach postępowania uwzględniali nie tylko doraźną korzyść, ale ewentualność długofalowej inwestycji.
Nadal mocno wierzę, że na polskim firmamencie jeździeckim może pojawić się prawdziwa gwiazda. Muszę w to wierzyć, wszak każdy żołnierz nosi buławę marszałkowską w plecaku.