Konno (nie zawsze) znaczy dumnie…

Aleksandra Jaworowska

Nie ma nic przyjemniejszego dla oka (zwłaszcza koniarza) niż zrównoważona sylwetka jeźdźca na ładnie zebranym wierzchowcu. Cóż, osiągnięcie takiej harmonii wymaga nie tylko ogromnej praktyki i cierpliwości, ale także wiedzy oraz zrozumienia istoty jazdy konnej.

Już w starożytności próbowano uporządkować zasady tzw. szkoły klasycznej, opisanej w „Sztuce jeździeckiej” przez Ksenofonta już w IV wieku p.n.e. Do tego traktatu, wymieniającego techniki treningowe koni oraz ćwiczenia fizyczne niezbędne dla jeźdźców, chętnie sięgano zwłaszcza we wczesnym renesansie, dodając kolejne obserwacje i korzystając z doświadczenia następnych pokoleń. W efekcie trening przestał służyć wyłącznie uformowaniu efektywnego wierzchowca do walki, a przyczynił się przede wszystkim do wykształcenia wyrafinowanego stylu jazdy, uważanego za odpowiedni dla szlachetnie urodzonych.

Prezentacja jest najważniejsza

W 1532 roku, w Neapolu, Federico Grisone otworzył szkołę klasycznej jazdy konnej, która zyskała sławę i uznanie w ówczesnym świecie. Wydarzenie to miało wpływ na powstanie kolejnych ośrodków kształcenia w całej Europie, a opracowany na ich potrzeby system treningów jest wykorzystywany do dziś dnia. Jedną z wyżej wspomnianych szkół była akademia jazdy konnej założona w Antwerpii przez markiza Williama Cavendisha, księcia Newcastle. Ten szanowany hodowca był uważany za jednego z angielskich mistrzów jeździeckich swoich czasów. W 1658 roku opublikował podręcznik w języku francuskim, zatytułowany „Méthode et invention nouvelle de dresser les chevaux” („Metody i nowe sposoby szkolenia koni”). Drugą szkołę jeździecką oraz stadninę Cavendish ufundował w swojej posiadłości w Anglii, w Nottinghamshire, tam też po powrocie z Antwerpii wydał po raz drugi, poszerzoną pracę, już w języku angielskim. Z tego właśnie traktatu pochodzi ilustracja Abrahama Diepenbeecka przedstawiająca markiza Newcastle udzielającego lekcji jazdy konnej kapitanowi Mazin. Na rycinie możemy zobaczyć masywnego wierzchowca w typie lipicana, prezentującego poszczególne chody pod wytwornym jeźdźcem. Całość sprawiałaby wrażenie fotograficznej poklatkowej rejestracji treningu, gdyby artysta nie zaplótł grzywy tylko jednemu z przedstawionych koni – temu galopującemu w prawo. Z dokumentacyjnym zacięciem oddane zostały najdrobniejsze szczegóły nie tylko ubioru obu mężczyzn, ale także wszystkie pomoce treningowe, jak wypinacze czy bat trzymany „na wędkę” przez kapitana.
Na rycinie Diepenbeecka wszyscy, łącznie z wierzchowcem, wyglądają pięknie i godnie podczas nauki. Natomiast na obrazie czeskiego malarza Františka Kupki „Jeździectwo” z 1894 roku jest odwrotnie. Tutaj ani ludzie, ani zwierzęta nie prezentują się tak zachwycająco. Artysta z dużą dozą humoru przedstawił różne typy jeźdźców krążących wokół wykrzykującego komendy lub korekty, a może tylko ziewającego, instruktora. Pierwszy plan przypadł w udziale zarumienionej z wysiłku amazonce na spiętym, sfrustrowanym wierzchowcu. Para ta została ukazana w sposób potęgujący wrażenie trójwymiarowości, także dzięki wymownemu spojrzeniu, którym nas – widzów obrzuca zwierzę. Arogancję uczniów symbolizuje amazonka w głębi – przy lustrze, dosiadającą siwka, która zajęta jest wyłącznie poprawianiem nakrycia głowy. Prezentacja jest przecież najważniejsza!
Obraz ten powstał na rok przed wyjazdem artysty do Paryża, gdzie zarabiał na utrzymanie głównie pracami studyjnymi z natury oraz rysunkami mody. „Jeździectwo” zdradza niewątpliwy talent malarza nie tylko w posługiwaniu się pędzlem, ale także bystry zmysł obserwacji oraz umiejętność uchwycenia istoty rzeczy w sposób mocno satyryczny.
Dbając o godną prezentację, należy także zwrócić uwagę na dobranie odpowiedniego wierzchowca, także pod względem fizycznym, o czym przekonuje rysunek zamieszczony na łamach brytyjskiego magazynu „Punch”.

Godność sponiewierana

Przebrnięcie przez etap podstawowego szkolenia jeździeckiego i nabycie niezbędnych umiejętności otwiera przed adeptem tej trudnej sztuki nowe fascynujące możliwości.
Często jednak okazuje się, iż pewność siebie nie idzie w parze z wiedzą, doświadczeniem oraz kwalifikacjami. Efektem takiej kompilacji są często zabawne sytuacje przydarzające się zwłaszcza w terenie, gdzie trudno o niezmienność otoczenia, powtarzalność wykonywanych ćwiczeń czy przewidywalność sytuacji. Zwykle nie przestrzega się tutaj żadnego z góry ustalonego harmonogramu treningu. Dlatego też przyjemny galop czy skok przez niezbyt wysoką przeszkodę w nieznanym terenie może sprawić dosyć niemiłą niespodziankę zarówno jeźdźcowi, jak i jego kopytnemu przyjacielowi. Taki moment zarejestrował na swoim obrazie o tematyce łowieckiej jeden z wiodących XIX-wiecznych angielskich malarzy koni – James Ward. Każdy, kto choć raz wybrał się w teren, w którym musiał walczyć o godne wyjście z trudnej sytuacji, na pewno doskonale rozumie, co czują człowiek i zwierzę odmalowani na płótnie pod niewinnym tytułem „Wzniesienie”. Ich miny mówią same za siebie. Zaskoczony ukształtowaniem terenu koń rozpaczliwie szuka miejsca na bezpieczne lądowanie po skoku, na próżno oczekując wskazówek od nie mniej niż on sam zdziwionego jeźdźca, który jednak wciąż jeszcze pozostaje w siodle. Jest to luksus nieosiągalny dla bohatera akwareli innego Brytyjczyka – Henry’ego Matthew Brocka – „Myśliwy z koniem pełnym temperamentu”. Czerwony z wściekłości jeździec bezskutecznie próbuje zapanować nad rozbrykanym wierzchowcem, który zdecydowanie odmawia nie tylko współpracy, ale jakiegokolwiek bliższego kontaktu – im większa agresja ze strony człowieka, tym większy opór ze strony zwierzęcia. Artysta stworzył scenę nie tylko pełną ruchu i dramaturgii, ale przede wszystkim o silnym zabarwieniu komicznym. Jego sprawność rysunkowa w połączeniu z poczuciem humoru sprawiły, iż ilustracje Brocka ukazywały się regularnie w tak popularnych magazynach, jak „Punch”, „Tatler” czy „The London Magazine”, zanim w końcu mogli docenić je czytelnicy książek.
Sytuacja z polowania zilustrowana przez Brocka nie należała do rzadkości. Również w dorobku artystycznym Juliusza Kossaka znalazła się praca, odnotowująca z przymrużeniem oka historie mające miejsce podczas polowania, zatytułowana 'Sporting w Użoku”. Ten znakomity malarz koni był pogodnym, serdecznym człowiekiem, uwielbianym w towarzystwie nie tylko za swój talent, ale także za dowcip. Dlatego chętnie zapraszano go na wszelkie kuligi, łowy, konne spacery, z których czerpał motywy do swych obrazów i ilustracji. Dzięki niezawodnej pamięci plastycznej, Kossak mógł tworzyć z pełną swobodą, dowolnie komponując sceny. Jego wyrobiony zmysł obserwacyjny pozwalał na dostrzeganie najbardziej charakterystycznych rysów i cech postaci, tych znamiennych i typowych, których przerysowanie dawało zamierzony efekt karykaturalny. Jeden z myśliwych tak scharakteryzował artystę na łamach lwowskiego „Łowca”: Cóż to był za miły towarzysz, strzelby nie brał ze sobą, ale do wszystkiego należał, na najwyższe połoniny się drapał przez dziewicze knieje. Wszystko mu było dobre, wszystko go interesowało, wszystko widział i wszystko w tej zacnej i kochanej swej głowie notował. A ten humor złoty! Biada strzelcowi, co kozę ustrzelił albo do niedźwiedzia spudłował. Lepiej by sforami dostać niż przy Kossaku podobnie się spisać. W jednej chwili rzecz uwieczniona ad aeternam rei memoriam, ku radości wszystkich i delikwenta także, bo dla niego rysunek.

Walka o przetrwanie… na grzbiecie

Niektórzy z doświadczonych jeźdźców mają dar naturalnej równowagi i koordynacji, dzięki któremu nie muszą się zastanawiać nad ustawieniem poszczególnych części ciała w czasie jazdy. To bardzo ważne, zwłaszcza w momencie gwałtownej lub nieprzewidzianej reakcji konia, kiedy ludzkie ciało reaguje instynktownie. Właśnie w takiej sytuacji znalazł się kowboj uwieczniony przez Williama Herberta Duntona na obrazie, którego oryginalny tytuł brzmi „Bronc rider”. Zaczerpniętym z hiszpańskiego terminem bronco lub bronc określa się w Stanach Zjednoczonych, ale także w północnym Meksyku oraz Kanadzie, półdzikiego lub nieułożonego konia, który ma skłonność do wierzgania oraz tak zwanych baranich skoków. Bronc odnosi się również do zwierząt selekcjonowanych specjalnie pod kątem skłonności do brykania, nieodzownej podczas dwóch konkursów rodeo (mowa oczywiście o bareback bronc riding i saddle bronc riding).
Takiego właśnie zwierzaka, zawieszonego w powietrzu po wybiciu z czterech nóg, z wygiętym grzbietem, pełnego energii oraz determinacji do zsadzenia jeźdźca, widzimy na płótnie amerykańskiego malarza o przezwisku „Buck” (w języku angielskim słowo to oznacza wyskakiwanie konia pionowo w górę z wygiętym grzbietem i ściągniętymi nogami). Dunton był jednym z szóstki założycieli Stowarzyszenia Artystów z Taos – małej miejscowości w Nowym Meksyku. Malowali oni głównie sceny z życia rdzennych mieszkańców puebla, głównie Indian. Ich twórczość była często krytykowana za stosowanie zbyt jaskrawych barw, infantylność przedstawień, a także przerysowanie niezostawiające pola wyobraźni, co w sumie dawało efekt pewnego usztywnienia, a co za tym idzie – sztuczności. Szóstka z Taos nic sobie z tego nie robiła, podważając wiarygodność krytyków, którzy nigdy nie poznali ich kolonii, a więc nie mogli obiektywnie ocenić wartości artystycznej prac.
Obraz z jeźdźcem na szalejącym wierzchowcu wpisuje się w styl stowarzyszenia. Malarz starał się uchwycić moment, gdy zaskoczony przez wierzchowca kowboj musi utrzymać się w siodle, ponieważ alternatywą, w najlepszym wypadku, jest długa piesza wędrówka do domu.

Honor uratowany

Konne portrety zamawiali najwięksi wodzowie, dumnie prężąc pierś na grzbietach pysznych ogierów. Podobizny pięknych dam na pełnych gracji klaczach wypełniają sale największych muzeów sztuki. Czy chęć efektownego prezentowania się na końskim grzbiecie to tylko próżność? Na pewno nie. Choćby z tego powodu, że aby osiągnąć zamierzony efekt, trzeba długo i ciężko trenować. Często wiąże się to niestety ze stresem i bólem fizycznym, a także nieprzyjemnymi upadkami czy wręcz kontuzjami. Oczywiście dzięki poszerzaniu naszej wiedzy o ludzkiej i końskiej anatomii oraz psychice opracowane zostały nowe techniki treningowe, pozwalające nie tylko na wyćwiczenie poprawnego dosiadu, ale lepsze wykorzystanie w praktyce naturalnych predyspozycji jeźdźca i konia. Jednak i w tym wypadku trzeba wykazać się cierpliwością, spokojem i konsekwencją, co w praktyce nie jest proste, zwłaszcza przy niedoskonałych umiejętnościach jeździeckich człowieka w połączeniu z wierzchowcem wykazującym zamiłowanie do, na przykład, baranich skoków. Trudno bowiem zachować spokój czy poprawny dosiad, gdy właśnie ląduje się z efektownym hukiem na twardym podłożu lub, co gorsza, na jakiejś przeszkodzie. Wtedy najlepszą receptą wydaje się skwitowanie całego zajścia śmiechem, który pomaga przetrwać najtrudniejsze, najgorsze, najbardziej nieprzyjemne sytuacje…

Reklama

Monitoring stajni
Smarthorse