Sport jeździecki w kawalerii konnej II RP

Jak i kiedy doszło do wykrystalizowania się jeździeckich dyscyplin sportowych w świecie, w którym kawaleria użytkowała konie od ponad 2000 lat?

Tekst: rtm. Robert Woronowicz

Dwudziestolecie międzywojenne i polskie osiągnięcia w sporcie jeździeckim to piękna karta naszego sportu i naszej kawalerii. W tamtych czasach jeździectwo było zdominowane przez wojsko, z racji posiadania przez każde państwo kawalerii, która dawała znaczną liczbę zawodników. W tym okresie polscy oficerowie kawalerii wystąpili m.in. na trzech z pięciu Igrzysk Olimpijskich, zdobywając medale w konkurencjach skoków oraz wszechstronnego konkursu konia wierzchowego. W Olimpiadzie w Antwerpii w 1920 r. Polska nie brała udziału z powodu toczącej się Wojny o Niepodległość, ale już cztery lata później w Paryżu rtm. Adam Królikiewicz na koniu Pikador zdobył brązowy medal w indywidualnym konkursie skoków.

Szwol. Królikiewicz na Picadorze
Rtm. Adam Królikiewicz i Picador NN – 1924 r. Igrzyska Olimpijskie w Paryżu, brązowy medal indywidualny w skokach przez przeszkody. Był to pierwszy indywidualny medal olimpijski zdobyty dla niepodległej Polski

W 1928 r. w Amsterdamie polscy kawalerzyści zajęli w konkursach drużynowych drugie miejsce (srebrny medal) w konkurencji skoków i trzecie (brązowy medal) – we wszechstronnym konkursie konia wierzchowego. W Igrzyskach w Los Angeles w 1932 r. Polska nie brała udziału (kryzys). W Berlinie w 1936 r. polska ekipa zdobyła drużynowo srebrny medal w WKKW.

Informacje o tym, jak wyglądały drogi sportowe naszych jeźdźców, znajdzie czytelnik w książce Witolda Pruskiego „Dzieje konkursów hipicznych w Polsce”.

Zastanówmy się jednak, jak i kiedy doszło do wykrystalizowania się jeździeckich dyscyplin sportowych w świecie, w którym kawaleria użytkowała konie od ponad 2000 lat.

Pomijając czasy prehistoryczne i starożytność, należy stwierdzić, że kawaleria (i rycerstwo) na koniach bojowych nie skakała. Zwarte szyki wojsk konnych powodowały, że z przeszkodami na trasie szarż trzeba sobie było radzić inaczej. Oto kilka przykładów z historii jazdy (kawalerii).

Bitwa pod Kłuszynem (4 lipca 1610 r.) stoczona została między wojskami polskimi pod dowództwem hetmana polnego koronnego Stanisława Żółkiewskiego (ok. 3000 żołnierzy i 2 działa) a armią moskiewską pod dowództwem kniazia Dymitra Szujskiego (ok. 19 000 żołnierzy i 11 dział) oraz szwedzkimi posiłkami, dowodzonymi przez Jakuba Pontussona de la Gardie (3300 żołnierzy). Wojska naszych przeciwników zajmowały dwie wsie otoczone chruścianymi płotami, za którymi stała ich piechota. Dwa polskie działa bardzo powoli poruszały się słabą drogą na pole bitwy. Jazda, która dotarła wcześniej, rozpoczęła ataki, mające zatrzymać nieprzyjaciół. Wspomniane płoty stanowiły przeszkodę nie do pokonania. Jednak niektóre chorągwie szły do szarży nawet 10 razy, aby zająć wroga. Dopiero dotarcie na pole bitwy dwóch falkonetów (lekkich dział), które swoim ogniem rozbiły owe płoty, umożliwiło naszej jeździe pobicie nieprzyjaciół. W czasie walki konnica polska nawet nie próbowała skakać chruścianych płotów.

Bitwa pod Wiedniem (12 września 1683 r.) stoczona przez wojska tureckie oblegające Wiedeń z wojskami koalicji antytureckiej (Austria, Niemcy, Polska) pod dowództwem króla Jana III Sobieskiego. Wojska austriacko-niemieckie rozpoczęły walkę na lewym skrzydle wzdłuż Dunaju, ściągając na siebie główne siły tureckie. W tym czasie Polacy z jazdą, piechotą i artylerią wspinali się na wzgórza Lasu Wiedeńskiego, przez jego bezdroża. Turcy nie skupili tam większych sił, gdyż z tej strony nie spodziewali się ataku. Na skraj lasu wojska Sobieskiego wyszły dopiero w godzinach popołudniowych. Znajdował się tam rozległy teren doliny rzeczki Wiedenki, opadający łagodnie w kierunku oblężonego Wiednia. Bliżej znajdowało się wielkie obozowisko i spiesznie formujące się oddziały tureckie. W poprzedzielanych płotami winnicach porastających stoki, ukrywały się oddziały janczarów. Król kazał więc generałowi Kątskiemu wysunąć do przodu piechotę i artylerię, celem oczyszczenia terenu. Po kilkugodzinnej walce piechurzy z pomocą artylerii wyparli wojska tureckie, rozbili wszelkie płoty i wyrównali teren, otwierając drogę kawalerii.

Kolejną decyzją Sobieskiego było wysłanie chorągwi husarskiej porucznika Zbierzchowskiego na rozpoznanie terenu – czy nie kryje rowów, wilczych dołów, aproszy itp. Chorągiew przebiegła cwałem między stanowiskami tureckimi, prowadząc do ich dezorganizacji, ale i ponosząc duże straty. Rozpoznanie potwierdziło dane wywiadowcze, że szarża jazdy z tej strony jest możliwa.

Szarża polskiej jazdy wraz z kawalerią austriacką i niemiecką (ponad 20 tys. jeźdźców) całkowicie rozbiła siły tureckie. Tak jak pod Kłuszynem, nikt nie myślał o skakaniu płotów, ich zdobycie i wyrównanie terenu do szarży kawalerii był zadaniem piechoty i artylerii.

Bitwa pod Waterloo (18 czerwca 1815 r.) stoczona przez armię francuską pod dowództwem Napoleona Bonaparte a wojskami VI Koalicji – armiami: angielską Wellingtona i pruską Bluchera. W pewnym momencie bitwy do szarży na czworoboki angielskie została rzucona prawie cała kawaleria francuska, kilkanaście tysięcy koni i jeźdźców. Na pewnym odcinku drogi szarży znajdował się rów o stromej skarpie i przeciwskarpie, szerszy niż możliwość skoku niewyszkolonego konia. Przednie szeregi szarżujących usiłowały zatrzymać konie, ale pchane przez tysiące innych uczestników ataku, wpadały do rowu. Dopiero, gdy ten się wypełnił ciałami ludzi i koni, reszta kawalerii przeszła po nich. Znamienne, że nikt nie próbował zjeżdżać po skarpie i podjeżdżać, wskakiwać na przeciwskarpę. Nie uczono tego ani koni, ani jeźdźców.

Przełom Caprillego

Sytuacja uległa diametralnej zmianie w końcu XIX w. Szybki rozwój broni palnej piechoty i artylerii, jej szybkostrzelności, zasięgu strzału i jego celności sprawił, że użycie jazdy w dotychczasowy sposób straciło sens. Niektórzy gotowi byli ogłosić koniec kawalerii na polach bitew.

Wtedy pojawia się kapitan kawalerii włoskiej Federico Caprilli i jego nowa teoria jazdy konnej, która miała umożliwić kawalerii dostosowanie się do nowych warunków pola walki.

Techniki Caprillego i jego pozycja skokowa miały wielki wpływ na szybki rozwój konkurencji skoków konnych przez przeszkody w XX wieku /…/ Metody Caprillego nie były ukierunkowane tylko na pokonywanie przeszkód. Pierwszym celem było przygotowanie konia do działań bojowych. Chodziło o to, by kawalerzysta posiadł umiejętność panowania nad koniem tak, aby był w stanie pokonać przeszkody na polu walki. Jak zauważa Witold Pruski, w miarę potęgowania się siły ognia i coraz większej roli artylerii funkcja kawalerii musiała ulec zmianie. Doskonale rozumiał to Caprilli, twierdząc, że rola kawalerii sprowadza się do dużej ruchliwości, niespodziewanych ataków i odwrotów w każdych warunkach polowych. Ze względu na tak rozumianą strategię wojskową uważał, że należy lepiej przysposobić konia do poruszania się w terenie. Sam Caprilli tak ujął tę myśl: „Koń wojskowy musi być zasadniczo przyzwyczajony do działania w terenie, ponieważ na nim kawaleria jest przeznaczona do wykonania w wojnie swojego zadania.” Jego naczelny postulat brzmiał: czas poświęcony na skomplikowane ćwiczenia na maneżu należy przeznaczyć raczej na wyjazd poza mury szkolne.

źródło: Wikipedia

Koncepcje kapitana Caprillego szybko znalazły akceptację w wielu armiach europejskich, co przyniosło oddźwięk już w czasie rozgrywanych coraz częściej zawodów skokowych, pierwszych olimpiad i Wielkiej Wojny (I wojna światowa), a w powstałej w 1918 r. Armii Polskiej – w czasie wojny z sowietami w latach 1919-20. W polskiej kawalerii idee Caprillego zostały zaszczepione przez oficerów służących przed odzyskaniem niepodległości w armii carskiej. Do Rosji idee te przedostały się zaś za sprawą rtm. Pawła Rodzianko, który odbył szkolenie we Włoszech w 1907 r. Po powrocie zaczął wprowadzać metody włoskiej szkoły. Znalazła ona wielu zwolenników wśród carskich oficerów i szybko się zakorzeniła w Rosji. Jednym z pierwszych, którzy przejęli ten styl jazdy, był Karol Rómmel, służący wówczas w Petersburgu. Podpatrywał on nowinki przekazywane adeptom w Michajłowskim Maneżu, co w efekcie zaowocowało tym, że zakwalifikował się do udziału w Igrzyskach Olimpijskich w Sztokholmie w 1912 r. jeszcze w barwach rosyjskich (zob. Witold Domański, „Z płk. Karolem Rómmlem niedokończone rozmowy”, „Koń Polski” 4/2002). Po I wojnie światowej ppłk Rómmel i mjr Leon Kon udali się śladem oficerów innych państw do szkół w Pinerolo i Tor di Quinto. To oni, na bazie zdobytych we Włoszech doświadczeń, opracowali i wdrażali polską szkołę jazdy, przyczyniając się do licznych sukcesów sportowych i rozkwitu polskiej kawalerii. Reprezentantem i popularyzatorem włoskiej szkoły jazdy był m.in. Adam Królikiewicz.

Informacje, jak to wyglądało w czasie wojny z Rosją Radziecką, znajdzie czytelnik we wspomnieniach gen. dyw. Franciszka Skibińskiego „Ułańska młodość” (WMON, Warszawa 1989, str. 142). Generał pisał o płk. Sergiuszu Zahorskim „Grzybku” (uczestnik olimpiady w Sztokholmie 1912 r. w barwach rosyjskich):

Wspomniałem już, że jego hobby było naskakiwanie koni. Nieco później w Korcu, mieliśmy ze dwa dni przerwy w działaniach. Rano Grzybek nakazał wszystkim oficerom stawić się konno na rynku. Patrzymy, a tu ułani ustawili tor przeszkód z drabin, dyszli, stołów itp., pułkownik zaś powiada: „Proszę panów, kawalerzysta, jeżeli nie wojuje, powinien zajmować się sportem. My dzisiaj nie wojujemy, więc zajmiemy się sportem”. Pierwszy przeskoczył parcours i nam kazał skakać.

Zwracam uwagę, że autor mówi o naskakiwaniu koni, a nie o ćwiczeniu wysokich skoków. Chodziło o to, aby koń chętnie skakał przeszkody, z którymi mógł się spotkać w terenie, jak różnego rodzaju płoty do 1 m wysokości, wozy, zwalone pnie drzew itp. Było to zgodne z ideą Caprillego o sprawności konia i jeźdźca w każdym terenie. Wszystkie konie, które trafiały do pułków jazdy ze szwadronów zapasowych, były naskakane. O słuszności takiego przygotowania wierzchowców świadczy następujące wspomnienie z wojny 1920 r. (niestety nie pamiętam autora). Kawalerzysta polski z meldunkiem przemierzał ukraiński step. Po drodze został wypatrzony przez wrogi patrol, który ruszył za nim w pogoń. Uciekający nasz kawalerzysta wypatrywał z niepokojem jakiejś wsi. Wszystkie w tym rejonie były otoczone płotami, a jego koń wojskowy był naskakany. Wierzchowce czerwonych, pochodzące z rekwizycji, nie przechodziły żadnego szkolenia. W końcu na horyzoncie pojawiła się wieś. Ułan przeskoczył otaczający osadę płot. Gdy po kilkudziesięciu metrach obejrzał się, zobaczył patrol bolszewicki stojący bezradnie przed tą niepokonaną dla jego koni przeszkodą. Przesadził płot po drugiej stronie wsi i już bez przeszkód dotarł z meldunkiem do celu.

Szkolenie skokowe koni w kawalerii polegało na pokonywaniu bardzo różnorodnych, ale niewysokich przeszkód. Stąd najczęstsze sukcesy zespołowe naszych kawalerzystów na IO w WKKW – konkurencji powstałej na bazie wojskowych zawodów w pułkach jazdy. Po usunięciu konkurencji czysto wojskowych, jak władanie szablą, lancą i strzelanie z konia, pozostał wszechstronny konkurs konia wierzchowego, w którym maksymalna wysokość przeszkód nie przekracza 130 cm, a szerokość rowu – 400 cm.

Co innego konkurencja skoków, gdzie trzeba było trafić zdrowego konia o skokowych predyspozycjach, którego szkolenie nie przynosiło korzyści czysto kawaleryjskich. Takie konie były zawsze rzadkie i bardzo drogie. Polscy oficerowie kawalerii szukali ich wśród koni remontowych, które trafiały do pułków, ale to była loteria. Najlepszym przykładem jest Pikador majora Królikiewicza (olimpijscy medaliści) – koń z demobilu amerykańskiego, który początkowo ciągnął beczkę z wodą w koszarach 1 Pułku Szwoleżerów JP. Drugiego takiego już nie trafił. Por. Michał Gutowski kupił prywatnie klacz Hanum od kolegi, który nie mógł sobie dać z nią rady. Klacz okazała się znakomitym skoczkiem, ale występowała jako koń prywatny – z powodu zbyt małego wzrostu (147 cm w kłębie).

Inna kwestia to fakt, że sport jeździecki nie był głównym przedsięwzięciem oficera kawalerii, który miał za zadanie przygotowywać powierzonych mu ludzi i pododdział do obrony kraju. Wspomniany już por. Michał Gutowski po olimpiadzie w Berlinie w 1936 r. zrezygnował ze sportu, jako głównego zajęcia i zajął się pracą czysto wojskową. Wrzesień 1939 r. zastał go jako rotmistrza, dowódcę 1 szwadronu w 17 Pułku Ułanów Wielkopolskich.

Konie wojskowe o wybitnych talentach sportowych zostały pod koniec dwudziestolecia międzywojennego zebrane w grupie koni sportowych w CWK w Grudziądzu. Miały służyć wszystkim oficerom startującym w zawodach międzynarodowych. Nie poszły na wojnę jako konie bojowe, lecz zostały ewakuowane na wschód. Niestety zostały zbombardowane w Górze Kalwarii i grupa sportowa przestała istnieć. Jako przykład losów polskich koni sportowych niech posłuży historia Arlekina III, konia rtm. Leliwy Roycewicza z olimpiady w Berlinie.

Henryk Leliwa-Roycewicz na koniu Arlekin III – Letnie Igrzyska Olimpijskie w Berlinie, 1936 r.
Henryk Leliwa-Roycewicz na koniu Arlekin III – Letnie Igrzyska Olimpijskie w Berlinie, 1936 r.

W 1937 r. zakończona została organizacja wyczynowej grupy sportowej w CWK w Grudziądzu [Witold Pruski, „Dzieje konkursów hipicznych w Polsce”, Wydawnictwo Sport i Turystyka, Warszawa 1982 (str. 261 i 303)]. Arlekin III został zakwalifikowany do tej grupy.

Tuż przed wybuchem II wojny światowej konie Grupy Sportu Konnego zostały ewakuowane z Grudziądza i skierowano je do koszar 1 Pułku Strzelców Konnych w Garwolinie. Zdążając tam pieszym marszem, zatrzymano się na wypoczynek pod Górą Kalwarią i ulokowano konie w dużej stodole. W tym czasie miał miejsce nalot lotniczy, bomba trafiła w stodołę, pozabijała konie, a reszty zniszczenia dokonał gwałtowny pożar.

Tak kończy się informacja o losach koni Grupy Sportu Konnego w „Dziejach konkursów…” Witolda Pruskiego. Kataklizm, jaki spotkał nasz kraj, stawiał przed ludźmi większe problemy niż los kilku koni.

W 1994 r. nawiązałem kontakt z Kołem Pułkowym 1 Pułku Szwoleżerów JP. Szczególnie bliskie stosunki łączyły mnie ze śp. zastępcą przewodniczącego Koła, ppłk w st. spocz. doktorem Zdzisławem Klawe. Pan Zdzisław, pochodzący ze znanej rodziny warszawskich przemysłowców, już jako młody człowiek brał udział w konkursach hipicznych i żywo interesował się tą dziedziną sportu. Jesienią 1938 r. rozpoczął służbę wojskową w Szkole Podchorążych Rezerwy Kawalerii w Grudziądzu. Miał tam możliwość oglądać treningi koni Grupy Sportu Konnego i zapamiętać te najsłynniejsze, które startowały na olimpiadzie w Berlinie. Tuż przed wybuchem wojny podchorąży Klawe został skierowany do 1 Pułku Szwoleżerów, w którym odbył całą kampanię wrześniową. Uniknął niewoli i kontynuował służbę w tych samych barwach w konspiracyjnych strukturach pułku w ZWZ AK. Za walki w powstaniu warszawskim został odznaczony Orderem Wojennym Virtuti Militari. Po wojnie został lekarzem. W trakcie jednego z naszych spotkań pan Zdzisław pokazał mi zdjęcie wykonane wiosną 1940 r. „To ja z Arlekinem III” – powiedział pan pułkownik. Następnie potoczyła się opowieść o młodym podporuczniku i słynnym koniu sportowym.

Arlekin III z pchr. Zdzisławem Klawe, wiosna 1940 r.
Arlekin III z pchr. Zdzisławem Klawe, wiosna 1940 r., zdjęcie z zasobów autora

W drugiej połowie września 1939 r. gospodarz z okolic Góry Kalwarii przyprowadził do Instytutu Biologicznego w Drwalewie konia z rozległymi, zaropiałymi ranami oparzeniowymi na szyi, karku i grzbiecie. Rozmieszczenie i rozległość ran na długi czas uniemożliwiały użytkowanie konia w gospodarstwie. Pan Henryk Makarski, administrator Drwalewa, nie zidentyfikował konia, ale ocenił go i kupił za wóz ziemniaków. Sprzedający uważał, że pieniądze polskie będą bezwartościowe, ziemniaki zaś sprzedawał na przedpolu walczącej jeszcze Warszawy. Z nieskładnych informacji pan Makarski dowiedział się, że koń wydostał się wraz z innym z płonącej stajni położonej 3-4 kilometry od Góry Kalwarii. O losach drugiego konia sprzedający wyraźnie nie chciał mówić.

W połowie listopada zobaczyłem kupionego konia; był w dobrej formie i mogłem go rozpoznać. Ubytki poparzeniowe pokryte były naskórkiem z niewielkimi ogniskami ziarniny. W styczniu ubytki całkowicie pokryły się naskórkiem, pojawiły się kępki sierści. W marcu konia zacząłem siodłać i oprowadzać bez obciążenia. Starannie kontrolowane czucie i odruchy w okolicach wygojonych. W kwietniu rozpocząłem godzinne pełne treningi.

W maju w Drwalewie pojawiła się niemiecka komisja wojskowo-weterynaryjna. Oglądając zgromadzone tam liczne konie, oficerowie niemieccy wyraźnie zwrócili uwagę na Arlekina. Instytut Biologiczny został przejęty przez Niemców, co uniemożliwiło mi dalszy kontakt z koniem.

z maszynopisu dr Klawe

Reklama

Monitoring stajni
Smarthorse