Connect with us

Pejzaż z koniem w tle

Historia i sztuka

Pejzaż z koniem w tle

Szanowni Państwo,

Pozwolę sobie potraktować tę oraz kolejne wypowiedzi nieco osobliwie łącząc dwie formy literackie – list oraz esej. Powód dość prosty; oto moim pragnieniem jest zwrócenie się do każdego z Państwa osobno, czyli tak, jakby to było długo oczekiwane spotkanie, rozmowa czy chwila spokojnego zasłuchania. W przyjaznym miejscu, o miłej spokojnej porze, z herbatą wonną i dymiącą z filiżanki stojącej tuż obok lub kubkiem cafée noir lub cafée au lait w dłoniach. Forma eseju zaś zapowiada przechadzkę po krainie rozważań, wątpliwości, odkryć i poruszeń, ale wynikających nie z ckliwego sentymentalizmu, lecz opartych o wiedzę i fakty. Kluczem jest w eseju fakt. Jego istnienie dopiero pozwala na snucie wątku, wyciąganie wniosków, podważanie już istniejących lub wzbogacanie ich. Oczywiście daje to fantastyczną okazję do stworzenia atmosfery polemiki, lub przeciwnie, wyciszenia emocji i zanurzenia się w twórczą myśl wiodącą krecimi korytarzami wrażliwości. Jej źródłem tym razem będą konie. A więc mamy ogniwo spajające, coś co pośród naszych często skomplikowanych indywidualności i osobowości ogniskuje, przyciąga a nawet scala w nieprawdopodobną jedność. Ta wynika z często skrywanego faktu (bo może to nie wypada) miłości do koni i nieuleczalnej fascynacji nimi. Wszak nawet gdy spróbujemy stłumić wrażliwość obrastając w fachowość, nie możemy zaprzeczyć, że zaprzątające nas dziś problemy związane z np. rozrodem, próbami na źrebność, zdobyciem sponsora dla zawodnika, lub kupnem nowego koniowozu, czy znalezieniem charyzmatycznego trenera – czarodzieja, że wszystko to zaczęło się od miłości…

Zatem spróbujmy odnaleźć i przywołać w sobie dawne echa zachwytu. Dzięki nim, posiłkując się faktami związanymi z końmi w sztuce, sztuce o tysiącu twarzy będziemy mogli dotknąć ulotności chwil, zgłębić tajemnice arcydzieł mistrzów sztuki dawnej i współczesnej. Nie kładźmy też naszej zdolności do zachwytu na szali profanum, a więc konia-sztuki mięsa, konia-sztuki złota, konia-jako li tylko przedmiotu lub środka do zrobienia świetnego interesu. O tym spróbujemy zapomnieć popijając wonną herbatę lub kawę i skupiając się na odkrywaniu drzemiących w nas pokładów twórczej wrażliwości, radości z powodu obcowania z pięknem po prostu. O koniach w sztuce powstało wiele dzieł, ba nawet zdarzały się opasłe tomiska w pięknych wydaniach, które z chlubą niektórzy z nas trzymają w zacisznych bibliotekach na widocznym miejscu. Cóż, kiedy brak czasu odziera nas z możliwości czytania i smakowania ich treści i reprodukcji. Czasem też walkowerem oddajemy tęsknotę za tym, by sięgnąć, czy choćby zerknąć do środka i mieć z tego powodu niepokojąco przyjemne doznanie kontaktu ze światem innym, nieco bardziej przyjaznym od tego, w którym na co dzień walczymy o wszystkie te rzeczy, których istnienie lub potrzeba spędza sen z oczu. Tak więc faktem, że większość z nas darzy podziwem i miłością konie, nie będziemy więcej się zajmować. Z niego jednak wynika druga pasja i tą pragnę się z Państwem dzielić w moich listach-esejach. Nazbyt męczą nas dziś w naszym hipercywilizowanym, hipermarketowym świecie wszelkie chronologie. Dlatego spróbuję je ominąć i zaproponuję Państwu opowieści-niespodzianki. Konie będą ich bohaterami zazwyczaj bezpośrednio. Wykorzystam je także jako pretekst do poznawania niezwykłych twórców, w których życiu, czy to na płótnie, w grafice, rzeźbie, czy też w innej formie, konie pojawiały się lub stanowiły płomienną namiętność. A takich było wielu. Z przyjemnością będę dzielić się z Państwem wiedzą i interpretacją dzieł – może zapragnę prowokować Państwa czasami? Jednak proszę nie brać mi za złe, że obcy i nienawistny jest mi styl suchej, urzędniczej mowy, zdradzającej owszem przyzwoite branżowe wykształcenie, opisujące każdy skrawek dzieła drobiazgowo, lecz… nudnie. A nuda, jak wiemy, zabija. Wchodząc więc do ogrodu sztuk otwórzmy się na bogactwo form, barw, technik, czy bogactwo subtelnych doznań. Niech porwą nas na swoje grzbiety i uniosą szlachetne wierzchowce Królestwa brytyjskiego, indiańskie mustangi cwałujące przez trawiaste prerie, czy ogniste rumaki fantastyczne… A więc gotowe. Jeszcze tylko słowa z przepięknego zbioru esejów o sztuce Mieczysława Paszkiewicza pt. „Zrywając kwiaty w Stabie” (Wydawnictwo Literackie, Kraków 1977). Niechaj one będą naszym mottem w różnych dziedzinach życia, które wszak jest – czy chcemy tego, czy nie – wielką tajemnicą, a w tym wypadku bramą wiodącą w przestrzeń sztuki z koniem w roli głównej.
„Najgroźniejszymi dla żywego i ożywiającego piękna cechami interpretatora nie są nieporadność czy powierzchowność, ale przeciwnie: wnikliwość, bystrość w odnajdywaniu źródeł, trafne wyjaśnianie anatomii i psychologii – czy może raczej psychoanatomii procesu twórczego. Tak, właśnie „procesu twórczego”, by sięgnąć do arsenału, aby zapożyczyć się z żargonu tych, którzy nie ufając w niewinność twórczości wytaczają jej drobiazgowy, prawidłami udokumentowany proces, a po prawomocnym wyroku i egzekucji umieszczają zwłoki w kostnicy swych dociekań. W dziele artysty pociąga nas ciemna głębia, wir zjawisk, w którym przeczuwaliśmy ich bliskość a zarazem doświadczali nieuchwytności. W wyniku trafnej analizy, skrupulatnych badań, nagromadzenia i właściwego zinterpretowania faktów badacz wyjaśnia – a równocześnie zabija – tajemnicę. Możemy do woli podziwiać jej zawiły mechanizm. Nie przeszkadzają już w tym urok i wzruszenie, które uleciały bezpowrotnie. Czujemy się oszukani: obiecano nam kamień filozoficzny, a otrzymaliśmy kartkę z podręcznika mechaniki. Bezbłędną i bezużyteczną. Bo cóż po wiedzy, która nie wybawia od banalności dnia powszedniego, a przeciwnie stara się utrwalić w nas przekonanie, że tylko on istnieje. Metafora ginie od wyjaśnień. Pozostaje tylko jej szkielet, łańcuch martwych słów. Przez ołowiane ściany komentarzy świeci resztką fosforycznego światła. Z drugiej strony – zauważa jakiś w nas głos – uchylanie się od pojmowania dzieła w całej jego złożoności jest tanią próbą ucieczki, a w dodatku prowadzi do nikąd, do jałowego i powierzchownego zachwytu. Jakaś doza, czy raczej jakaś trafna forma wiedzy, zrozumienia jest niezbędna by pogłębić wzruszenie wynikające z beznadziejnego obcowania z zagadką.”

Tajemnica Doliny Białego Konia

Twórcy mają dość przewrotne usposobienia i pewnie dzięki temu twórcami byli lub są. Wewnętrzny niepokój , a może obawa przed niewyrażalnością tego co w życiu najbardziej pociągające, od prawieków – jak mniemam – wywoływały efekty często obłędne i przyprawiające o zawrót głowy. W wielu przypadkach nie możemy powiedzieć na pewno jakimi motywami kierowali się artyści i to niezależnie od czasu w jakim żyli. W tej sprawie usta przeszłości zamknięte są kamiennym spoiwem. Możemy snuć przypuszczenia – snując się po sklepach, grotach, galeriach, polach… W dzisiejszym hrabstwie Oxfordshire w Wielkiej Brytanii, niedaleko Uffington, można oglądać zgoła niesłychany wizerunek. Biały Koń. Forma oszczędna, schematyczna, o niemal wyszukanej prostocie gestu i wyrazu. Tu może o zdumienie przyprawia nas nie gracja i nie miękkość kształtów, lecz drążący mózg znak zapytania. Kto, po co i jakim cudem to uczynił? Wyraźny rysunek wyryty na kredowych wzgórzach ukazuje zaledwie zarys konia. Ktoś złośliwy mógłby sugerować patrząc na przykład na ogon, że to kot – ma do tego prawo. Jednak wiemy, że koń jest z natury swej – choć poskromionej – zwierzęciem przestrzeni i ucieczki. Ten biały rumak o gigantycznych rozmiarach powstały poprzez usunięcie darni ukazuje kredową warstwę skalną, która jest tworzywem budującym strukturę tego obrazu. Mimo, iż skrajnie stylizowana, sylwetka konia-giganta wyraźnie ukazuje charakterystyczny dynamizm. Koń frunie mimo, że na wieki uwiązł w kredowych wzgórzach – szyja napięta, wyciągnięta w biegu, zarys przednich i tylnych nóg tratujących bielą zieloną darń… Inny wizerunek wykonany w identyczny sposób, choć o wiele bogatszy w formę, bliższy realizmowi, widoczny jest na wzniesieniu na zachód od Westbury w hrabstwie Wiltshire. Tutaj zdumienie ogarnia nas tym większe, że przy gigantycznych rozmiarach ten biały koń zachowuje wszelkie cechy końskiej budowy i urody. Pochodzenie obu białych pradawnych rumaków z Anglii nie jest znane. Wiemy, że ten ostatni został odnowiony w 1773 roku. Istnieją przypuszczenia, że wcześniej stała tam figura konia. Być może całe to zamieszanie z kredowymi końmi-gigantami związane jest z wierzeniami, formami kultu.

Nie wiemy dokładnie w jakim momencie i miejscu koń został udomowiony. Przypuszcza się, że około 3 tysiąclecia p.n.e. Koń był zwierzyną łowną. Ale był też przedmiotem czci i kultu. Mięso i skóry, kości, zęby i róg kopyt to nie wszystko. To wiemy dziś z całą pewnością, że ten szczególny wyraz czci wobec koni wynikał z magii i urody jaką noszą w sobie konie. Błysk w oku, błysk niezależności i wolności nam niedostępnej. Połyskujące w słońcu pełne boki i ogon niesiony jak pióropusz lekkich traw kołysanych wiatrem. A może ten zawrotny pęd i przeszywające powietrze rżenie? Tak, znacznie łatwiej jednak złapać i upolować krowę. Myślę, że dotyczyło to także naszych prehistorycznych braci – schwytanie jakiejkolwiek sztuki bydła nie mogło być aż tak trudne. Ale pochwycić tę kurzawę? Ten dziki płomień? To co innego…

Chińska „krucha moc”

Statuetka, której kopie dość często można kupić w sklepach z souvenirami na całym świecie nie jest pokaźnych rozmiarów. Jednak jej siła i piękno są niezależne od wagi i gabarytów. Jest od wewnątrz. Napięcie potężnych mięśni, uroda mocy, zwartość sylwety, silne kopyta i w proporcjach niemal monumentalna szyja z niewielkim, zuchwale zadartym łbem i stulonymi uszami, tchną nie lada charakterem. Koń, rumak z siodłem o wysokich łękach, miękka jasnobrązowa maść pięknie odcina się od zieleni siodła. Co ciekawe, koń z chińskiej szkliwionej ceramiki ma tylko uzdę na łbie. Bez kiełzna, bez wodzy. Podogonie i napierśnik zdobione bogato. Żaden rząd nie jest dość bogaty dla takiego bojownika. Figurka pochodzi z okresu dynastii Tang (618 – 906). Nie jest jedyną tego rodzaju. Podobne znajdowano w grobowcach członków rodziny cesarskiej. Znak dobrobytu? Zażyłości i przymierza? Zapewne wiele znaczeń można przypisać obecności figurek koni w grobowcach.

Ten typ konia pojawił się w Chinach dopiero po epoce Han (206 p.n.e. – 221 n.e.). Wówczas Chińczycy znali tylko zwinne, wytrwałe lecz niezbyt urodziwe i niewielkie kuce mongolskie. Takie konie emanujące jak ten ze statuetki mocą i witalną siłą pojawiły się po wyprawie do Persji. To stamtąd sprowadzono do Chin perskie ogiery. Konie te stały się natchnieniem artystów chińskich. Jednym z piękniejszych dzieł, jest obraz Zhao Mengfu (1254 – 1322) – tworzącego w epoce mongolskiej w Chinach. W czasie gdy powstał, panowaniem cieszył się Kubilaj-chan, a więc jest to czas, gdy swą słynną podróż do Chin i Mongolii odbywał Marco Polo. Wówczas konie były podstawą armii Czyngis-chana zjawiskowego pod każdym względem wodza. Klacze wierzchowe w jego armii były źródłem pożywienia i picia – dawały mleko, z którego przecież produkowano kumys i pożywny ser. Podobno wojownicy – jak podaje w swych relacjach Marco Polo, podczas najtrudniejszych wypraw otwierali swym koniom żyły posilając się ich krwią, aby przeżyć. Co na to dziś powiedzieliby bojownicy walczący o prawa zwierząt? Konie są jak pasmo warkocza wplecione nieodłącznie w historię Chin. Kubilaj-chan po przeniesieniu stolicy z Karakorum do Tatu (dzisiejszy Pekin) przejął znaczną część obyczajów i wysublimowanej kultury chińskiej, a widocznym piętnem jest między innymi malarstwo. I ten piękny obraz „Konie przechodzące przez rzekę”. Na nim kasztanowaty tarant wierzga zadnimi nogami w towarzysza biegnącego z tyłu, koń kary i siwy, gniady i szpakowaty – wszystkie szlachetnej krwi, swobodne, z widoczną domieszką krwi koni orientalnych. Pełne życia, temperamentu konie, których ruch, tętniąca w żyłach krew zaklęta została w obraz, gdzie ciche drzewa trwają milcząco nad pastelową polaną i leniwie sunącą rzeką, której chłód obmywa pełne, ciepłe boki tatarskich wierzchowców.

Koniec lata 2003

Zapraszam Państwa do korespondencji; proszę przesyłać swoje spostrzeżenia, dzielić się fascynacjami, zadawać pytania. Listy proszę przesyłać na adres redakcji.

Agnieszka Hyjek
artysta plastyk

Więcej w Historia i sztuka

W ostatnim numerze

HiJ nr 80 - okładka

Hodowca i Jeździec Rok XXII Nr 1 (80) Zima 2024

Wydawca

Polski Związek Hodowców Koni

Reklama

Tofi Horses
Pets Diag
Tofi Horses
eHorses
Purina
Equishop
Energys
De Heus Polska
Equishop
Cavalor
Smarthorse

Artykuł sponsorowany

RSS Aktualności ze strony PZHK

RSS Aktualności ze strony Teraz Polskie Konie

Ostatnie wpisy

Na górę